sobota, 4 grudnia 2010

32. Tajemnica przepowiedni

Dzień zaczął się całkiem zwyczajnie. Uczniowie zebrali się w Wielkiej Sali, żeby spożyć posiłek przed nauką, potem udać się do wyznaczonych klas na wyznaczone lekcje. Slytherin jak zwykle miał jakieś wątpliwości, kiedy ustalali plan. Przecież nie wszyscy mogą umieć czytać i pisać, oświadczył. Ale kiedy rozdano małe karteczki z wypisanymi wszystkimi szczegółami okazało się, że bardzo się mylił. Najwyraźniej dzieci czarodziejów są bardziej wykształcone, niż dzieci mugoli.


Szare chmury snuły się przez całe niebo aż do końca dnia, nie wyjrzało przez nie słońce ani na sekundę. Uczniów nie było zbyt wielu, więc wszystkie lekcje skończyły się około drugiej po południu. Wszyscy zgromadzili się w Wielkiej Sali na obiedzie, nikt nawet nie podejrzewał, że za chwilę ta sielanka może się skończyć wraz z odwiedzinami niespodziewanego, bardzo dziwnego gościa.
Na korytarzu rozległy się jakieś wybuchy. Godryk zerwał się natychmiast, porzucając swój widelec. Dobył miecza i przebiegł przez całą długość sali. Kopniakiem otworzył drzwi i wypadł do holu, gdzie zatrzymał się jak wryty. Zamiast hordy goblinów, których się spodziewał, zastał bardzo dziwną kobietę, ubraną w jakieś kolorowe łachmany, paciorki, z pomalowaną w różne tajemnicze wzory twarzą, z długimi, brudnymi paznokciami, ściskającą w ręku różdżkę. Miała bardzo długie, sięgające niemal podłogi jasne, splątane włosy o różowym odcieniu. W oczach miała obłęd. Dyszała ciężko, za nią piętrzył się stos gruzu i drewna. Nie mogąc otworzyć magicznie zamkniętych drzwi, postanowiła je wyważyć.


Za Gryffindorem pojawił się Slytherin, Lambert i Berengar. Ulysses tego dnia nie zjawił się na obiedzie. Wszyscy mieli wyciągnięte różdżki, wycelowane w tajemniczą postać. Pierwsza poruszyła się właśnie ona. Odwróciła się i jednym machnięciem swojej różdżki naprawiła drzwi. Korzystając z chwilowego odwrócenia uwagi dziewczyny, Salazar zapytał:
- Kim jesteś i co tu robisz?
Czarownica schowała różdżkę do jednej z wielu kieszeni swojej przedziwnej szaty.
- Nie przyszłam, by z wami walczyć – oświadczyła niskim, nieco ochrypłym głosem, jakby go już od dawna nie używała. – Chciałam was ostrzec.
Slytherin jeszcze raz zmierzył ją wzrokiem, aż od czubka głowy, po nagie stopy i uśmiechnął się kpiąco.
- Ostrzec – powtórzył i parsknął śmiechem. – A niby przed czym?
Już otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale od strony lochów dobiegł ich odgłos przyspieszonych kroków. Wszyscy odwrócili się jak na komendę. W stronę tej całej zbieraniny biegł Ulysses. Kiedy jego wzrok padł najpierw na obrońców zamku, potem na dziwnego gościa, podobnie jak Godryk, stanął jak wryty. Przez krótki moment dochodził do siebie, w końcu podbiegł do kobiety i chwycił ją w objęcia. Ona była tak zaskoczona jego widokiem, że nawet się nie poruszyła. Dopiero po chwili objęła go za szyję i pocałowała w policzek.
Reszta przyglądała się temu, coraz bardziej zaskoczona. Dopiero kiedy odsunęli się od siebie, Lambert zapytał:
- Eee… możecie mi to wyjaśnić?
Ulysses spojrzał na dziewczynę, później na blondyna.
- Chodźmy stąd, porozmawiamy gdzie indziej.


Wszyscy zgromadzeni w holu poszli za nim na górę, na siódme piętro, gdzie znajdowała się komnata ukryta za kamiennym gargulcem, gdzie podejmowano ważne decyzje i gdzie znajdowały się wszystkie niebezpieczne książki. Wypowiedział hasło, a kamienny posąg odskoczył na bok, ukazując tajne przejście. Po marmurowych, spiralnych schodach weszli na górę, po czym Godryk otworzył drzwi, żeby wpuścić pozostałych czterech mężczyzn i jedną kobietę do środka. Było to okrągłe, duże pomieszczenie, z dębowym, lśniącym biurkiem. Znajdowało się tam kilka obitych czarną skórą krzeseł, na których wszyscy usiedli. Widząc, jak wszyscy na niego patrzą, Ulysses podjął na nowo:
- To dość skomplikowane. Kiedy podróżowałem, ukryłem się w jednej z jaskiń, w tamtych górach. Spotkałem Kasandrę, ona pomogła mi dojść do siebie po walkach z goblinami. Dziwnym trafem zostałem tam trochę dłużej, niż myślałem. Związałem się z nią, ale po kilku miesiącach gobliny trafiły na mój trop i musiałem się przenieść. Nie mogłem zabrać ze sobą Kasandry, więc pewnej nocy, kiedy spała, po prostu odszedłem. Nie mogłem narażać jej na takie niebezpieczeństwo. Ale ona naprawdę nie jest zła. To wieszczka. Potrafi przepowiadać przyszłość i jeśli zeszła do was aż z gór, by was ostrzec, to znaczy, że jest to coś ważnego, nie ruszała się stamtąd od wielu lat…
- Potrafię sama mówić, nie wyręczaj mnie, jakbyś sam wiedział lepiej ode mnie, co zobaczyłam – przerwała mu dziewczyna, mrużąc oczy, po czym zwróciła się do reszty: – Nazywam się Kasandra Trelawney*. Doprawdy, nie zaprzątałabym obie wami głowy, gdyby nie chodziło o całe społeczeństwo nie tylko czarodziejów, ale i mugoli. Tak się składa, że posiadłam od centaurów pewną metodę wyczytywania przyszłości. Bardzo skuteczną metodę, tak. Zobaczyłam w płomieniach ognia wężoustego mężczyznę, wielkiego potwora, potrafiącego zabijać wzrokiem…
Godryk wymienił szybkie, dyskretne spojrzenie z Salazarem. Poczuł skurcz strachu i niepokoju w okolicy żołądka. Nie chciał już słuchać dalej, ale Kasandra ciągnęła nieubłagalnie.
- Ale to nie wszystko – mówiła budującym napięcie głośnym szeptem. – Ród tego mężczyzny przetrwa bardzo długie lata, uchroni swoją krew przed zabrudzeniem mugolskiego próchna, aż do ostatniego pokolenia. Wtedy czarownica urodzi mugolowi syna, który będzie ostatnim z potomków wężoustego. Posiądzie on wielką władzę i potęgę, w drodze do nieśmiertelności zajdzie dalej, niż ktokolwiek. A będzie on miał na celu zabić Wybrańca, który będzie ostatnią nadzieją dla ludzkości. Jeśli to zrobi, nikt już go nie powstrzyma.
Zakończyła swoją opowieść przeciągłym westchnieniem. Swój wzrok zwróciła na Slytherina. Nie ufała mu. Budził w niej niepokój i podejrzenia. Czuła, że jest dwulicowy i niebezpieczny. Gdyby nie jego obecność, podzieliłaby się swoimi przemyśleniami ze zgromadzonymi. Nie mogąc tego zrobić, dodała tylko:
- Jak dotąd moje przepowiednie spełniły się co do słowa. Ludzie, bojąc się tego, zesłali mnie na wygnanie. Oni wszyscy byli świadomi, że ja wiem o wszystkim, co się dzieje w wiosce. Byli jednak na tyle głupi, by nie wykorzystać mojej wiedzy. Mam nadzieję, że nie postąpicie podobnie.
W komnacie zapadło milczenie. Salazar wstał i zaczął krążyć po pokoju. Zaniepokoiły go słowa Kasandry. Niby nie wierzył w przepowiednie, ale to proroctwo i ton Trelawney sprawiły, że pojawił się w nim płomyczek wiary. I jeszcze ten jej przenikliwy wzrok, utkwiony w niej…
- A dlaczego przywędrowałaś akurat do nas? – zapytał, żeby zyskać na czasie.
- Wróżbici mają w sobie takie „wewnętrzne oko”. Poczułam, że kieruje się na ten zamek, nie mam pojęcia, dlaczego. No i jesteście też wykształceni, zrozumiecie mnie – odpowiedziała bez chwili zastanowienia.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć w tę przepowiednię – skłamał gładko Salazar. – Jeśli to przepowiedziałaś, możesz przecież przewidzieć jak to się skończy. Albo jak mamy temu zapobiec.
- Ja nie panuję nad moim wewnętrznym okiem! – obruszyła się dziewczyna. – To jest tak jak ze snami! Panujesz nad tym, co ci się śni? Nie można zapobiec każdej przepowiedni! Ja wiem, że ktoś z tego towarzystwa, ktoś z nas jest wężoustym! Może i on tego nie wie, musi po prostu sam sterować swoim losem, nie może poddać się swojej słabości! Ja tylko przepowiadam przyszłość. Nie ode mnie zależy, czy się spełni czy nie.
Zorientowała się, że zerwała się z krzesła, więc kiedy ochłonęła, z powrotem na nie opadła. Ulysses chwycił ją za rękę. Po tylu miesiącach bez niej nie chciał już się z nią rozstawać.
- Powiedziałam wam to, co chciałam – odezwała się ponownie Trelawney. – Mogę już wrócić do swoich jaskiń, mam nadzieję, że dało to wam wszystko coś do myślenia.
- Nie, nie chcę, żebyśmy się znów rozstawali – Ulysses aż poderwał się z krzesła. – Zostaniesz tutaj i będziesz uczyć wróżbiarstwa. Nie mamy tego przedmiotu, sądzę, że reszta się zgodzi.
Posłał Salazarowi, który od samego początku jawnie okazywał swoją pogardę dla Kasandry, mordercze groźne spojrzenie.
- Ja nie mam nic przeciwko – oświadczył Gryffindor takim tonem, jakby wymazał z pamięci grozę przepowiedni. – Musimy tylko poinformować o tym Rachel, Rowenę i Helgę, też muszą się wypowiedzieć. Deborah pewnie nie będzie miała żadnych obiekcji, ona lubi każdego.


Wszyscy zeszli na dół, do Wielkiej Sali, z uśmiechami na twarzach. Nie były one jednak szczere, każdy zatrzymał w pamięci groźbę przepowiedni, wężoustego mężczyznę i jego potomka, który będzie chciał zawładnąć światem. Jak na razie podejrzenia mieli tylko Salazar i Godryk. No i Kasandra. Ona wiedziała, że to proroctwo związane będzie ze Slytherinem. Nie miała dowodów, ale była po prostu pewna.


~*~


Przepraszam, znowu. Ale ostatnio nie piszę prawie w ogóle na żadnym z moich blogów, na komputerze jestem praktycznie tylko w weekendy, mam tyle nauki, że aż przykro. Mam nadzieję, że podobał się Wam ten rozdział, pomysł z przepowiednią przyszedł mi nagle. Cóż, wygląda na to, że opowiadanie pociągnę jeszcze trochę dłużej, bo zaczynam powoli myśleć już nad epilogiem. Dedykacja dla Spartanki :*

sobota, 23 października 2010

31. "Pozbędziemy się tej ciemnoty"

Powrót zaginionego brata przewrócił całe życie w zamku. Szczególnie boleśnie dostrzegła to wrażliwa Helga, której trudno było się przyzwyczaić do tego, że Berengar spędzał cały swój czas z Ulyssesem. Oczywiście, tłumaczył jej, że jego starszy brat zmienił się diametralnie, chciałby poznać jego nowy charakter, ale dziewczyna mimo wszystko czuła się odrzucona. Rowena starała się podnieść ją na duchu, ale jakoś mało obchodziły ją stosunki między braćmi. Sama zadurzona była ze wzajemnością w Lambercie, ale przynajmniej nie okazywała swojej ignorancji przyjaciółce.


- Czuję się strasznie niechciana – powiedziała jej pewnego dnia podczas śniadania. W Wielkiej Sali znajdowały się tylko one dwie.
- Musisz dać mu czas. Nie widział brata od lat, nic dziwnego, że jest nim zafascynowany – odpowiedziała jej Rowena już chyba dwudziesty raz w tym tygodniu z nieco znudzoną miną. – Jeśli nie dasz mu odrobiny wolności, zostawi cię.
Helga spłonęła rumieńcem.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Tak, jasne, a ja jestem Telimena, egipska tancerka – mruknęła Ravenclaw i ugryzła kawałek swojej kiełbaski, nadzianej na srebrny widelec. – To widać, że macie się ku sobie.
Ruda przygryzła dolną wargę i zamyśliła się. Faktycznie, czuła coś więcej niż tylko przyjaźń do Berengara, ale prędzej by wkroczyła sama nocą do Zakazanego Lasu pełnego agresywnych centaurów, niż mu to wyznała.


Zaczął zbliżać się wrzesień, co oznaczało, że należało przygotować gruntownie szkołę do przyjęcia uczniów. Przybyli czarodzieje, którzy mieli nauczać poszczególnych przedmiotów, rzucono na zamek takie zaklęcia, które uniemożliwić miały jakiejkolwiek czarnej magii przedostać się na teren Hogwartu.
Nadszedł dzień pierwszego września. Całe zamkowe błonia wypełniły karety pełne pierwszych uczniów, nerwowo rozglądających się i, od czasu do czasu, wymieniających jakieś uwagi. Była to całkowita mieszanina społeczeństwa. Byli bogaci i wyniośli, ale byli też i biedni, całkowicie zastraszeni, w ubogich, cienkich ubraniach. Nikt z nich nie musiał się martwić o wyposażenie i transport. Hogwart zafundował go tym najbiedniejszym, których nie stać było na pomoce szkolne, pergaminy i różdżki.

- Nie wiedziałam, że przybędzie ich aż tylu – Deborah wyjrzała przez okno w komnacie przystającej do Wielkiej Sali, wyglądające na błonia. Godryk był bardziej optymistycznie nastawiony. Z szerokim uśmiechem na ustach obserwował, jak zdenerwowani uczniowie zmierzają w stronę drzwi.
- To cudowne, że będziemy mogli im wszystkim pomóc. Będą mogli znaleźć pracę, nareszcie nauczą się prawidłowo wykorzystywać magię. Pozbędziemy się tej ciemnoty – rzekł.
Chwycił Deborah pod ramię i wprowadził do Wielkiej Sali, gdzie teraz znajdowały się cztery długie stoły, przy których mieli jadać uczniowie, kiedy już zostaną przydzieleni do poszczególnych domów.
Rowena wprowadziła jedenastolatków do jednej z klas na parterze. Było ich dość dużo, bo ponad czterdziestu, a wszyscy byli tak skrępowani, że wydobycie z nich jakikolwiek dźwięku graniczyło z cudem.
- Witajcie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – powitała ich z uśmiechem, próbując dodać im otuchy. – Wiem, że to wszystko jest dla was nowe. Ale może niektórzy z was słyszeli o innych szkołach poza Anglią, gdzie uczą magii takie dzieci jak wy. Chcemy otworzyć przed wami drzwi do lepszej przyszłości. Bardzo się cieszę, że wasi rodzice zaufali nam na tyle, by oddać was pod naszą opiekę. Cóż, za chwilę odbędzie się powitalna kolacja, ale najpierw, by was jakoś wszystkich podzielić na poszczególne klasy, będziecie musieli założyć tak zwaną Tiarę Przydziału, która już was pogrupuje. Są cztery klasy. Klasa Salazara Slytherina, Godryka Gryffindora, Helgi Hufflepuff i Roweny Ravenclaw. Ja jestem profesor Ravenclaw i będę was uczyć zaklęć. Myślę, że już jesteście gotowi, by przystąpić do ceremonii przydziału.


Wyszła z pomieszczenia i zaprowadziła uczniów do Wielkiej Sali. Ustawiła ich w rzędzie, twarzą do stołu nauczycielskiego, rozwinęła pergamin, na którym spisane miała imiona i nazwiska hogwartczyków, po czym wyczytała:
- Proszę o podejście Franka Abbota.
Z tłumu wyszedł najbardziej przerażony chłopiec, jakiego Rowena widziała w życiu. Miał mysie włosy, zapadnięte policzki i nie wyglądał na dziecko, wychowane w zamożnej rodzinie. Usiadł na stołku, wskazanym przez Rowenę i ubrał na głowę tiarę Godryka. Nie minęła minuta, kiedy szew tuż nad rondem rozpruł się, a kapelusz przemówił w magiczny sposób:
- Hufflepuff!
Frank Abbot usiadł przy stole wskazanym mu przez stojącą z uprzejmym uśmiechem obok Roweny Helgę. Miała ona wskazywać uczniom ich stoły i dodawać im otuchy.


Ogólnie ceremonia przydziału odbyła się w atmosferze nieprzyjemnego oczekiwania. Dzieci bały się i były skrępowane, a zwłaszcza już dziewczynki. Te, które pochodziły ze zwyczajnych, biednych rodzin, nauczone były, że nie mają takich samych praw, jak chłopcy. W ogóle tych uboższych było więcej. Rodzice wysłali ich tu pod pretekstem nauki, ale raczej woleli pozbyć się kolejnej gęby do nakarmienia. No i im tak bardzo nie zależało na synach i córkach. Ci bogatsi, mniej ufni, woleli pewnie poczekać rok, żeby sprawdzić, czy warto nowej szkole powierzyć swoje pociechy.

Po krótkim przemówieniu Salazara i oświadczeniu, że bankiet można już rozpocząć, na złotych talerzach pojawiły się takie potrawy, jakich ci biedniejsi nigdy w życiu nie widzieli. Przyjemnie było obserwować, jak wygłodzone dzieci nareszcie mogą się ogrzać i najeść. Najwięcej wątpliwości dotyczących nauczania dzieci miał jak zwykle Slytherin. Sam wiedział najlepiej, jak trudno jest zapanować nad rozpieszczonym jedenastolatkiem. Mimo wszystko bardzo się mylił, bo wystarczyło obserwować ich przez kilka dni by się dowiedzieć, że nawet ci najbardziej rozpieszczeni uczniowie zachowują się wzorowo. Oczywiście wiadome było, że chcą zrobić jak najlepsze pierwsze wrażenie, a ich prawdziwa natura wyjdzie z czasem. Ale póki co, jak stwierdził Godryk, im mniej szlabanów, tym lepiej.


Kiedy uczniowie, po zjedzeniu uroczystej kolacji, udali się do swoich dormitoriów, nauczyciele zebrali się, by wszystko omówić.
- To będzie bardzo trudna praca. Większość z nich zapewne nie potrafi czytać ani pisać. A przecież nie będziemy uczyć ich tylko magii – odezwał się jak zwykle z pesymistycznym twierdzeniem Salazar, na co Godryk przewrócił oczami.
- Ale za to będziemy mieć większą satysfakcję, jeśli już się nam uda ich czegoś nauczyć – wtrącił. – Będziemy musieli jakoś ustalić, kto z kim ma lekcje, skoro są cztery klasy, nie będziemy mogli uczyć ich wszystkich razem.


I tak przez cały wieczór uzgadniali, co i jak. Jak sprawić, żeby dzieci, których przecież nie dało się nauczyć wszystkiego, jeśli nie umiały czytać i pisać, nie miały trudniej od tych, które te umiejętności już nabyły. Mimo pozorów, najbardziej wątpliwym przedmiotem ze wszystkich było zielarstwo i opieka nad magicznymi stworzeniami, gdyż wymagało to wyjścia na błonia. Nie mogli oczywiście zabronić uczniom spędzać przerwy na zewnątrz, zamek był przecież chroniony przeróżnymi magicznymi zaklęciami, ale nadal istniało zagrożenie, że centaury wrócą i zechcą się zemścić. Tak samo było z goblinami. Ale, póki co, nie musieli się obawiać o bezpieczeństwo podopiecznych. No i mieli Ulyssesa, który mógł ich w każdej chwili obronić.


*


Siedziała w jednej z jaskiń, w szkockich górach, otoczona swoimi atrybutami do uprawiania magii. Od wielu lat nie widziała ludzi, dlatego trochę zdziczała i bez wątpienia zwariowała. Jej włosy, niegdyś koloru jasnego bzu, pokrywała gruba warstwa brudu, dlatego teraz już nikt by nie odgadł, jaką barwę mają teraz. Ubrana w lśniące, kolorowe szaty, siedziała po środku jaskini, zajmowała się odczytywaniem przyszłości z kryształowej kuli. Jej ciało pokrywały tatuaże przedstawiające dziwne symbole.


Wrzuciła w płomienie ogniska garść dziwnych, ususzonych roślin. Buchnął fioletowy dym, a w ogniu zobaczyła jakieś kształty. Coś z tego musiała wyczytać, bo zerwała się z przerażeniem i podbiegła do wejścia jaskini i utkwiła wzrok w jakimś punkcie. Konkretniej w zamku za lasem, majaczącym w oddali. Widać było światła, palące się w oknach. Znała tę starą przepowiednie. Sama nie była jej autorką, nie. W jej rodzinie było wielu jasnowidzów, nie wszyscy prawdziwi, ale jej babka wypowiedziała w jej obecności, już wiele lat temu, pewne stare proroctwo. Musiała zejść z gór, swojego odwiecznego mieszkania, żeby zapobiec katastrofie, która groziła czarodziejom na całym świecie. Musiała ostrzec mieszkańców zamku…


~*~


Długo już nie pisałam, ale jakoś brakowało mi pomysłów. No i ta nauka… To po prostu koszmar. Rozdział miałam publikować wczoraj, ale nie miałam Internetu. Zmieniłam szablon i pewnie go przez pewien czas zostawię. No, mam nadzieję, że się podobało, o ile to ktoś przeczyta. Dedykacja dla Jolievin :*

środa, 1 września 2010

30. Zaginiony brat

Nadszedł długo oczekiwany dzień. Albo raczej dzień, oczekiwany od tygodnia. Już od rana trwały przygotowania do walki. Miała to być bitwa z zaskoczenia, z kilkoma zaledwie goblinami, ale wszyscy byli tak zestresowani, że prawie się do siebie nie odzywali, pracując w milczeniu. O dziesiątej wieczorem wszyscy zebrali się w Wielkiej Sali, by omówić szczegóły.
- Mamy godzinę do walki – przemówił Salazar, przywódca tej małej armii czarodziejów. – Musimy wygrać, pozabijać wszystkich, bo inaczej gobliny wrócą tu, lepiej uzbrojone, przygotowane i gotowe, by zabijać. One nas nie oszczędzą, więc my nie szczędźmy ich.
Po tej krótkiej mowie, które trochę dodała wszystkim otuchy, nie odzywając się do siebie, opuścili zamek. Do walki ruszyła nawet Deborah. Mimo że nie była pierwszej młodości, magią posługiwała się doskonale.


Konie wyprowadzono jeszcze przed południem. Teraz stały już przed drzwiami wejściowymi, gotowe, by ruszyć w bój. Salazar jako pierwszy dosiadł swojego wierzchowca. Nie czuł strachu. Jedyną emocją, goszczącą na jego twarzy była zimna determinacja. Jako człowiek honorowy, poczuł się urażony szantażem goblinów i postanowił odzyskać dobrą twarz, rozprawiając się z nimi. Mimo że sprawa tak do końca nie dotyczyła ani jednego z czwórki założycieli Hogwartu, wziął sobie za coś oczywistego walczyć, aż zwycięży lub padnie martwy u stóp przeciwnika. Oczywiście, całkowicie wykluczał to drugie. Oprócz godności był odziedziczył po ojcu również pychę i wygórowane ego.


Popędzili konie, kiedy biegły krętą, leśną dróżką. Chcieli być punktualnie. Ani za wcześnie, ani za późno. Każdy czuł ten sam mdlący uścisk w żołądku, pewien niepokój w sercu i płomyczek nadziei w piersi. Pojawiło się też dla nich całkiem nowe uczucie, którego jeszcze nigdy w życiu nie doznali. Kompletny brak strachu przed śmiercią.
Kiedy dotarli na miejsce, nie zobaczyli jednak ani jednego goblina. Kilku czarodziejów przechadzało się uliczkami, wdychając aromatyczne, wieczorne powietrze, w wielu oknach paliło się drżące światło wielu świec. Nikt nawet nie śmiał podejrzewać, co ma się tu za parę chwil wydarzyć.
- Nie zsiadajcie z koni – poradził swoim towarzyszom Salazar, widząc Helgę, przekładającą już nogę, żeby zeskoczyć ze swojego kasztanowego wierzchowca.
Poprowadzili konie na środek placu, gdzie stała owa fontanna, w której mieli zostawić worek galeonów. Zwierzęta nerwowo darły kopytami ziemię, jakby przeczuwały, że niebezpieczeństwo jest coraz bliżej.
Minuty wlokły się niemiłosiernie. Salazar zaczął się zastanawiać, czy czasami gobliny nie spanikowały. A jeśli nie, to dlaczego się spóźniają? Przecież musiało minąć więcej czasu, niż pięć minut, niż piętnaście…


Pół godziny później coś się zaczęło dziać. Z głównego placu bardzo dobrze widać było las. Niestety, o tej porze było już tak ciemno, że nawet czarodziej o sokolim wzroku, z zapaloną różdżką, nie zobaczyłby nic, co działo się właśnie na jego skraju. Ale szelest wydał się im jednoznaczny. Wszyscy wyciągnęli różdżki i zapalili je. Rachel zacisnęła palce na klindze swojego miecza. Nie lubiła posługiwać się różdżką. Wolała walkę wręcz.
To trwało zaledwie sekundę…
Z zarośli wyskoczyło co najmniej czterdzieści goblinów, każdy ubrany tak, jak na wojnę. Czarodzieje osłupieli. Wpatrywali się w magiczne stworzenia, jakby je pierwszy raz na oczy zobaczyli, dopóki Salazar nie dał znaku do ataku.
- Na nich! – ryknął, uderzając swojego konia w bok butami z ostrogami. Zwierze parsknęło i ruszyło pędem na gobliny.
Slytherin rozbroił kilku z nich, zanim reszta zdążyła cokolwiek zrobić. Ale to otumanienie nie trwało długo. Sekundę później wszyscy ruszyli do ataku. Ludzie, którzy jeszcze nie wrócili na noc do domów w panice rzucili się do ucieczki, bo gobliny doskoczyły i do nich. Najwidoczniej chcieli pozbyć się wszystkich naocznych świadków tej bitwy.
- Co, myśleliście, że jesteśmy tacy głupi? – zawołał goblin, siedzący na grzbiecie czarnego konia. Był to chyba przywódca tej grupy, bo reszta musiała przyjść tu pieszo i on jako jedyny nie walczył. Stał nadal na skraju lasu i wykrzykiwał polecenia do podwładnych. – Czy zapłacilibyście nam, czy nie, i tak byśmy was wszystkich wymordowali! Do ataku! Nie potraficie poradzić sobie ze zwykłymi ludźmi?!
Grupa goblinów strąciła Rachel z konia. Salazar na moment zatrzymał konia i obejrzał się szybko. Albo mógł pomóc jej z powrotem wskoczyć na konia, albo walczyć dalej. Wybrał to pierwsze. Zeskoczył na ziemię, przy okazji ścinając z nóg dwa gobliny i rzucił się ku blondynce, która już podnosiła się na nogi. Ktoś nagle wskoczył Salazarowi, który był zaledwie metr od Rachel, na plecy, zacisnął mu kościste ręce na szyi i powalił na ziemi. Był to nie kto inny, jak przywódca goblinów. Jak na tak małe, nieproporcjonalne stworzenie, był bardzo silny. Łzy podeszły Slytherinowi do oczu, nie mógł już złapać tchu… Rozbłyski, zaklęcia, odbijające się od ścian domów i drzew, ciała padające dookoła… wszystko to migało mu w oczach. Czuł, że umiera…


Coś jednak sprawiło, że przywódca goblinów zelżył uścisk. Salazar, krztusząc się i ciężko dysząc, wyplątał się z kościstych ramion goblina. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że jest martwy. Odcięta, nieproporcjonalna głowa leżała kilka stóp od ciała.
Salazar zaczął się rozglądać za swoim wybawcą. Nie wiedział, że kiedy jego uwaga skupiona była na Rachel, między walczących wskoczyła jakaś wysoka postać w kapturze. Mieczem natychmiast rozpłatała gardła kilku goblinów, później ruszyła na ratunek Salazarowi. Kiedy ten już podniósł się z ziemi, człowiek z mieczem dawno wkroczył w wir walki. Gryffindor też już nie zabijał goblinów. Obserwował z podziwem przybysza, zachwycając się tą płynnością ruchów, celnością i precyzją uderzeń. Nie minęło pięć minut, a wszystkie gobliny, które zwykle walczyły do ostatniego wojownika, padły martwe.
Dysząc ciężko, wysoka postać podeszła do Salazara, który już podniósł się z ziemi, poklepał go po ramieniu i zapytał:
- Jesteś przywódcą tej grupy?
Slytherin wypiął dumnie pierś.
- Owszem – odparł. – A ty? Kim jesteś?
Nie odpowiedział od razu. Salazar nie widział jego twarzy, ukrytej w cieniu kaptura, ale zauważył, że poruszył się lekko, jakby obrócił głową, by przyjrzeć się reszcie. Drgnął lekko, kiedy jego wzrok padł na pokrytą kurzem, błotem i krwią Deborah.
- Nie przejmujcie się – rzekł wymijająco. – Ta grupa goblinów utrudniała życie wielu czarodziejom. Ścigałem ich.
- I jakim niby cudem udało ci się ich wszystkich zabić? – zapytał Slytherin z nutką drwiny w głosie. Czuł wdzięczność do nieznajomego, ale i był trochę poirytowany, że wtrącił się w ich bitwę.
- To proste. Zemsta – wyjaśnił jakby pogodniejszym tonem. – Wybaczcie. Ale może przejdziemy w inne miejsce? Wdychanie smrodu z tych pałających trucheł nie jest chyba zdrowe.
Reszta z ulgą podchwyciła jego pomysł. Zabrali konie i udali się jak najdalej od miejsca, w którym odbyła się walka. Zarzucili też kaptury na głowy, by ich nie rozpoznano. Szli przez kilka minut w milczeniu, każdy pogrążony we własnych myślach. Wszyscy myśleli o czymś innym, ale w końcu jedno ich łączyło. Co robi i kim jest ten tajemniczy mężczyzna o ochrypłym, przerażającym głosie?


Przybysz nagle zatrzymał się. Reszta uczyniła to samo i teraz wpatrywała się w niego z ciekawością. Deborah poruszyła się niespokojnie. Od kiedy ten tajemniczy mężczyzna odezwał się, zdało się jej, że już kiedyś gdzieś słyszała jego głos. Ale tamten był jakby głębszy, czysty, niezachrypnięty…
- Kim ty jesteś? – zapytał po raz drugi Salazar, już mniej wyzywającym tonem głosu.
Kaptur znów się poruszył, co oznaczało, że czarodziej spojrzał w jego stronę. Bez słowa uniósł obie ręce i jednym ich ruchem zrzucił czarną tkaninę z głowy. Z piersi Deborah wyrwał się zduszony okrzyk.
- Ulysses! – zawołała i podbiegła do niego.
Mężczyzna podtrzymał roztrzęsioną starszą panią i pogładził ją powoli ręką po siwych, rozczochranych włosach. Deborah drżała na całym ciele od tłumionego płaczu. Berengar zaś przyglądał się mężczyźnie tak, jakby go pierwszy raz zobaczył. A przecież Ulysses nie zaprzeczył, że jest jego bratem. Po prostu stali i patrzyli sobie nawzajem w oczy.


~*~


Miałam ten rozdział dodać wczoraj, ale nie było mnie przy komputerze. Coś mi się dzieje niedobrego z Internetem, no i dostałam jeszcze szlaban do końca września, bo mój brat rozwalił krzesło, a ja temu nie zapobiegłam, więc przy okazji mi się oberwało. Cóż, tak to jest, kiedy ma się "sprawiedliwych" rodziców. Chciałam, żeby ten odcinek był dłuższy, ale takie przetrzymanie w niepewności dobrze Wam zrobi. Mam nadzieję, że uda mi się coś przed październikiem napisać. Ale nie obiecuję, bo jeśli nadarzy się taka możliwość, to i tak pewnie będę zajęta nauką. Wszak pierwsza liceum to już nie przelewki.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

29. Szantaż

Rowena najbardziej obawiała się pierwszej reakcji Salazara. Dlatego do Wielkiej Sali dotarła jako pierwsza, by ewentualnie rozdzielić dwójkę skłóconych chłopaków. Kiedy weszła do środka, zauważyła siedzącą przy stole Deborah i jej matkę, rozmawiające ze sobą z przejęciem. Przeszła przez Wielką Salę i usiadła na swoim miejscu. Nałożyła sobie na talerz dwie bułki i posmarowała je dżemem. W tym momencie do sali wszedł Lambert. Nie wyglądał na zmęczonego, mimo tak wczesnej pory, wręcz przeciwnie. Gdy zobaczył Rowenę, uśmiechnął się szeroko.


- Zawsze tak wcześnie wstajesz? – zapytał, siadając obok niej.
- Nie, po prostu dzisiaj chciałam… nieważne – mruknęła. – Jak ci się tu spało?
- Nie było źle – odparł i nalał sobie herbaty do złotego pucharu. – Zwykle, kiedy tu jechałem, sypiałem albo w lesie, albo w jakichś opuszczonych chatach, więc zbyt wygodnie nie było.
- Ach, więc to jest ten Pogromca Wilków – wtrąciła się do rozmowy Anastasia. – Rowena mówiła mi o panu. Uratował pan ich przed wilkami, zgadza się?
- Jestem Lambert – przedstawił się i wstał, żeby ucałować rękę pani Ravenclaw. – Pani to pewnie matka Roweny, zgadza się? To prawda, trochę im pomogłem, ale to było dawno.
Anastasia nie zdążyła odpowiedzieć, bo do Wielkiej Sali wkroczyły kolejne pięć osób. Berengar i Helga jak zwykle pogrążeni w rozmowie, Salazar i Rachel natomiast milczeli. Usiedli każdy na innym końcu stołu. Godryk zaś, tryskający jak zwykle radością, opadł na krzesło obok Helgi. Rowena poczuła swego rodzaju poirytowanie.


Po co wszyscy wstali tak wcześnie, pomyślała ze złością i dziabnęła srebrnym nożykiem bułkę.
Slytherin jednak nawet nie podniósł wzroku, kiedy usiadł. Nałożył sobie owsianki do swojej miski i zaczął jeść. Nawet nie zauważył Lamberta, który chyba nie liczył się z zagrożeniem, bo odezwał się:
- Myślałem, że jakoś zareagujesz na moją obecność.
Salazar drgnął i zerknął na niego. Wyraz jego twarzy nawet się nie zmienił. Włożył do ust kolejną łyżkę owsianki, przełknął i dopiero wtedy odpowiedział.
- Och, cześć. Co tu robisz?
Rowena i Pogromca Wilków wymienili zaskoczone spojrzenia. Spodziewali się co najmniej zdegustowanego spojrzenia i pogardliwego prychnięcia.
- Dobrze się czujesz? – zapytał Hughes. – Przecież mnie nie znosisz.
- W końcu uratowałeś mi życie, mogę zapomnieć o mojej niechęci – mruknął i znów utkwił wzrok w swojej owsiance.

Po śniadaniu Rowena postanowiła zapytać Salazara, o co mu chodzi. Przeprosiła Lamberta i dogoniła Slytherina.
- O co chodzi? – spytała.
- Nic.
- Słuchaj, zawsze z Rachel bardzo lubiliście rozmawiać, a teraz nagle siadacie osobno i oboje jesteście skwaszeni – zauważyła, zerkając na pannę Malfoy, która podeszła razem z Deborah i panią Ravenclaw, żeby porozmawiać z Lambertem. – Co się teraz zmieniło?
- Pokłóciliśmy się o taką drobnostkę, ale Rachel zrobiła z tego wielkie zamieszanie – wyjaśnił Salazar z bardzo niezadowoloną miną.
Ravenclaw postanowiła nie naciskać. Odwróciła się w stronę Pogromcy Wilków, żeby zaproponować mu zwiedzanie zamku, ale przez otworzone okno w sali wejściowej wleciało jakieś wielkie, szare ptaszysko. Zatoczyło niebezpiecznie koło tuż nad głową Roweny i rzuciło Berengarowi pod nogi niechlujnie zwinięty pergamin, po czym wyleciało z powrotem przez okno. Wszyscy podeszli do niego, zaskoczeni tym dziwnym zjawiskiem. Berengar podniósł zwitek i rozprostował pergamin.


Wiemy, że mieszkacie w Hogsmeade. Jeśli nie zostawicie nam dwustu galeonów do następnej środy w skrytce pod fontanną, zrównamy wioskę i cały las z ziemią, a ludzi wymordujemy. Łącznie z wami. Macie stawić się z workiem złota w nocy o jedenastej w środę.
Gobliny




Wszyscy spojrzeli po sobie z nieukrywanym przerażeniem.
- Co to ma znaczyć? – zapytał Godryk. – Spójrz, nie podpisał się imieniem.
- Już raz mieliśmy problemy z goblinami – wtrąciła się Deborah. – Zabili mi starszego syna. Już dawno, bardzo dawno temu. Myśleliśmy, że dają nam już spokój. Widać, myliłam się.
Deborah jakoś nigdy nie okazywała smutku. Zawsze była radosna, może trochę mniej niż Godryk, ale naprawdę zdołowaną widzieli ją właśnie teraz. Wzięła od syna list, złożyła kilka razy i schowała w wewnętrznej kieszeni szaty. Przeprosiła całe zgromadzenie mówiąc, że potrzebuje to wszystko przemyśleć.
Kiedy odeszła, Helga odezwała się cicho:
- I co teraz zrobimy? Musimy jakoś zdobyć dwieście galeonów do przyszłej środy.
- Nie – odpowiedział ostro Salazar. – Nie zostawimy im ani grosza.
Wszyscy, wytrzeszczyli na niego oczy. Wiedzieli, że jego przyjazne uczucia, łącznie ze współczuciem są dość ograniczone, ale nie sądzili, że jest aż tak bezduszny.
- Co? – zapytała z nutką groźby w głosie Rowena. – Nie możemy pozwolić, żeby ci wszyscy ludzie zginęli.
- Ale i nie możemy pozwolić, żeby nas szantażowali – dodał Slytherin. – Nie zapłacimy im. Za tydzień zjawimy się o jedenastej w nocy i będziemy walczyć.
Nikt nic nie odpowiedział. Wszyscy patrzyli na Salazara, jakby zwariował. Helga wyglądała na najbardziej zmieszaną. Łzy podeszły jej do oczu.
- Nie róbmy tego – odezwała się po długiej chwili ciszy. – Mój ojciec zginął w wojnie z goblinami. Jeśli nam też się nie powiedzie? Przecież może ich tu przyjść całą armia.
Teraz wszyscy spojrzeli na Hufflepuff. Nikt z nich nie wiedział, że jej ojciec tak skończył. Nagle się zorientowali, że jeszcze tak mało o sobie wiedzą. Berengar pogrzebał w kieszeni, po czym wyciągnął z niej chusteczkę i podał ją Heldze, która wytarła nią oczy.


- Damy sobie radę. Oni chcą tylko złota, wątpię, by byli przygotowani na jakąś bitwę – powiedział Salazar, widząc łzy Helgi. – W końcu lepiej od nich posługujemy się magią. A jeśli im ulegniemy, to będą już nas cały czas wykorzystywać. Kiedy przybędą tu uczniowie, nie możemy sobie na takie coś pozwolić, rozumiecie? Mogą uprowadzić kilku i będziemy mieć kłopoty. Trzeba się z nimi rozprawić raz a dobrze. Idę do pokoju.
Odwrócił się i skierował w stronę lochu, gdyż tam właśnie miał swój gabinet i sypialnię. Nie lubił tego pokoju, w którym sypiał od początku gościny w tym zamku. A teraz, kiedy zadomowił się w lochach, miał święty spokój.
Rachel przez chwilę przyglądała się miejscu, w którym zniknął im z oczu Slytherin, po czym pobiegła za nim. Nie chciała się z nim już kłócić. I ten jego pomysł z walką z goblinami wydał się jej cudowny. Od bardzo dawna nie używała swojego miecza. Poczuła wręcz materialne pragnienie walki.
Salazar był już prawie przy drzwiach swojego gabinetu, kiedy Rachel go dogoniła.
- Słuchaj, nie miałam racji – zawołała za nim.
Slytherin zastygł w bezruchu, z jedną ręką na klamce. Odwrócił głowę.
- Tak?
- A ten pomysł z walką z goblinami jest cudowny – dodała i uśmiechnęła się lekko. – Już dawno nie walczyłam.
- Cieszę się, że chociaż ty go popierasz – mruknął Slytherin, pożegnał ją i zamknął się w swoim gabinecie, żeby przemyśleć tę całą sprawę z szantażem.
Czuł wściekłość. Nie mógł przetrawić, że tak niska forma życia jak gobliny śmie grozić czarodziejom. Z wielką chęcią utnie kilka łbów. A kiedy już to zrobi, przypnie je do drewnianych plakietek i powiesi sobie nad łóżkiem.


~*~


Trochę krótko, ale mimo to jestem z tego zadowolona. Miałam dawać ten rozdział wczoraj, ale nie zdążyłam. Podczas roku szkolnego nie będę miała czasu dodawać rozdziałów, więc nie zdziwcie się, jeśli będzie jedna notka na miesiąc. Jeśli dopisze mi szczęście. Cóż, ale do pierwszego września mamy jeszcze miesiąc. Dedykacja dla Olki :*

PS: Kto ma konto na Facebook’u? Bo dopiero założyłam sobie swoje i tak się składa, że czuję się trochę zagubiona. Jak się wylogować? xD

piątek, 23 lipca 2010

28. Powrót Pogromcy Wilków

Zaczęło się lato. Rośliny rosły jak szalone. Do Zakazanego Lasu praktycznie nie można było już wejść. Berengar, który znał las jak własną kieszeń, odnalazł sprytne obejście, którym można było przedostać się do wioski bez ryzyka natknięcia się na centaury. Często zabierał tam Helgę, w której był coraz bardziej zakochany. Wydała mu się idealną kandydatką na żonę. Była skromna, pracowita, uczynna, ładna i chyba go lubiła. Bał się jednak zapytać ją o to, więc cierpiał i przeklinał w duchu tą swoją nieśmiałość.

Tego wieczora też zabrał ją do Hogsmeade. Dzięki tym częstym wycieczkom Helga najlepiej z całej Czwórki znała wioskę. Najmniej lubiła knajpę pod Jedną Miotłą. Zawsze było tam mnóstwo ludzi, nie zawsze uprzejmych, no i ta burkliwa barmanka… Wolała spacerować po uliczkach wioski, przyglądać się pracującym i ciągle odwiedzającym się czarodziejom, obserwować nowo przybyłych. Czasami szła z nimi i matka Roweny. Podzielała ona opinię Helgi o jedynej knajpie w Hogsmeade.
- Powinni się zająć pokojami – mówiła. – W moim łóżku zobaczyłam karaluchy, musiałam je wszystkie usunąć. Ale czy kogoś to interesowało? Poszłam to zgłosić tej właścicielce, ale ofuknęła mnie, żebym się nie odzywała i cieszyła się, że jest tak tanio.
Od poznania tej informacji Helga przysięgła sobie, że nigdy nie spędzi nocy w Jednej Miotle.


*


Rowena siedziała na brzegu jeziora i przeglądała opasły tom, który znalazła w ogromnym, pełnym książek pomieszczeniu na piątym piętrze. Słońce już prawie całkowicie zaszło, jego pomarańczowe promienie szybko znikały za horyzontem, rozlewając ostatnią, krwistoczerwoną poświatę na niebie, na którym widać było już blade gwiazdy.
Ravenclaw przeciągnęła się, zamknęła książkę i wstała. Miała nadzieję spotkać na błoniach wracających z Hogsmeade Berengara i Helgę, ale nie mogła czekać na nich wiecznie. Przecież trafią do zamku.


Ledwo zrobiła kilka kroków w stronę zamku, gdzieś za jej plecami rozległy się jakieś szelesty i trzaski. Rowena zesztywniała. Kiedy się odwróciła, zobaczyła trzęsące się okropnie krzaki. Wyciągnęła różdżkę, zapaliła ją, bo było już dość ciemno, słońce zaszło już całkowicie i podeszła ostrożnie do zarośli. Najgorsza myśl, jaka jej przyszła do głowy, to centaury. Mogły znów chcieć zaatakować zamek.
- Kto tu jest? – zapytała drżącym ze strachu głosem.
Czyjaś ręka pojawiła się pomiędzy gałęziami i odgarnęła je. Oczom Roweny ukazała się postać jasnowłosego mężczyzny. Wyglądał znajomo, choć szczęki pokrywał mu kilkudniowy zarost, we włosach miał mnóstwo liści, a ręce i twarz miał podrapaną. Jego ubranie było w strzępach.
- Lambert? – wyszeptała Ravenclaw, nie wierząc własnym oczom.
- Dobrze cię widzieć – powitał ją Hughes.
- Co tu robisz? I dlaczego się skradasz? Nie lepiej przejechać przez wioskę?
- Opuść proszę różdżkę, świecisz mi po oczach – poprosił Lambert.
Rowena zgasiła ją i schowała do kieszeni. Hughes w tym czasie usiłował wyplątać się z zarośli. Dziewczyna obserwowała jego wysiłki z pewnym niepokojem. Co sprawiło, że tutaj przyjechał?
Lambert wyprowadził konia za sobą i otrzepał podarte ubranie. Natychmiast zwrócił wzrok na zamek, majaczący w oddali. Światła świeciły się w prawie wszystkich oknach, rzucając lekką, pomarańczową poświatę na mury Hogwartu.


- Co tu robisz? – zapytała ostrożnie Rowena, kiedy szli powoli w stronę szkoły przez błonia.
- Usłyszałem o Hogwarcie – wyjaśnił. – Cieszy się dużą sławą, wiedziałaś? Nawet nasz minister o nim wie. Jest bardzo zadowolony, że ktoś postanowił wyciągnąć czarodziejów i czarownice z ukrycia.
Rowena zaśmiała się nerwowo.
- Nie, nie chodzi nam o to – powiedziała. – Chcemy tylko nauczyć młode dzieci, które zostały obdarzone tą rzadką zdolnością. Nie chcemy walczyć z mugolami.
Lambert tylko wzruszył ramionami i otarł stróżkę krwi z policzka, która spłynęła mu aż na podbródek. Przez chwilę szli w milczeniu. Dopiero kiedy doszli do zamku, Hughes odezwał się:
- Ten Slytherin dalej taki nieprzyjemny?
- Jest już lepiej, ale jego charakteru nie zmienisz – mruknęła czarnowłosa, otwierając różdżką drzwi.
Weszli do środka. Był już czas kolacji, ale od niedawna każdy jadł, kiedy chciał. Wielka Sala również bardzo się zmieniła, bo od września planowali ogłosić nabór uczniów. Okrągły stół zniknął, tak samo wszystkie ozdoby i zbędne wykładziny. Tu podłoga również była kamienna. Teraz po środku sali stały cztery stoły, każdy przeznaczony dla uczniów jednego domu. Aby posiłki mogły nagle pojawiać się na półmiskach i talerzach, w kuchni, znajdującej się tuż pod Wielką Salą, ustawiono cztery takie same stoły, na których skrzaty domowe kładły jedzenie i wysyłały je na górę.


Stół dla nauczycieli stał naprzeciwko drzwi pod przeciwną ścianą, na drewnianym podeście, żeby był dobrze widoczny z każdego miejsca. Nad stołem dla nauczycieli, do ściany został przybity herb szkoły: wielka litera H z czterema zwierzętami, symbolami czterech domów. Lwem na czerwono-złotym tle, symbolem Gryffindoru, wężem na srebrno-zielonym tle, herbem Slytherinu, borsukiem na czarno-żółtym tle, czyli symbolem Hufflepuffu i orzeł na brązowo-niebieskim tle jako symbol Ravenclawu. Dormitoria, nad którymi praca zakończyła się na początku czerwca, były już przygotowane na przyjęcie uczniów.


Slytherin swój dom umieścił w lochach, pod jeziorem, do którego wchodziło się przez tajne przejście w ścianie, wypowiedziawszy oczywiście najpierw hasło. Gryffindor swoje dormitorium umieścił w wieży na siódmym piętrze, gdzie wchodziło się przez otwór za portretem Grubej Damy. Hufflepuff, podobnie jak Slytherin, postawiła na lochy, ale dormitorium znajdowało się w korytarzu, gdzie również wchodziło się do kuchni. Żeby dostać się do sypialni uczniów, trzeba było przejść krętymi korytarzami, na których końcach napotykało się drzwi w kształcie wieka od beczki. Rowena zaś wybrała wieżę zachodnią, tamtą, gdzie znajdował się jej pokój. Sama zrobiła sobie w nim gabinet, zaś dormitorium ozdobiła srebrem, brązem i błękitem. Zarówno sufit, jak i wykładzina ozdobione były niebieskimi gwiazdkami. Żeby dostać się do dormitorium, trzeba było odpowiedzieć na pytanie zadane przez kołatkę w kształcie orła.



Lambert usiadł przy stole obok Rowena, a przed nimi pojawiły się półmiski z pieczoną rybą, tłuczonymi ziemniakami, udkami kurczaka i gotowanymi warzywami. W pucharach pojawiło się czerwone wino goblinów.
- Jak to się tu dostaje? – zapytał Hughes, oglądając z zainteresowaniem srebrny, bogato zdobiony widelec.
- Skrzaty domowe wysyłają to wszystko z kuchni – wyjaśniła Ravenclaw i chwyciła nóż, żeby pokroić sobie kawałek ryby. – Długo tu jechałeś?
- Jakieś dwa tygodnie. W lecie to nie łatwe – odparł i wypił łyk wina. – O wiele więcej roślin, mugole też nie siedzą cały czas w swoich domach… Z jednej strony dobrze jedzie się lasem, bo słońce nie grzeje ci w głowę, ale za to trudno przejechać konno. I te rośliny… Z drugiej strony łatwo jedzie się przez łąki, ale słońce i skwar jest nie do wytrzymania. I tak źle, i tak niedobrze.


Ktoś wszedł do Wielkiej Sali. Była to Helga i Berengar. Oboje wyglądali na bardzo zadowolonych, zaróżowionych na twarzach ze śmiechu. Uśmiechy bardzo szybko im zbladły, kiedy zobaczyli Lamberta. Helga najwyraźniej go nie pamiętała, bo kiedy podeszła bliżej, zapytała:
- Kim jest twój gość, Roweno?
- To Lambert Hughes, nie pamiętasz?
Hufflepuff przez chwilę przyglądała się uważnie Pogromcy Wilków, aż uśmiechnęła się szeroko.
- Aha, teraz sobie przypominam – odpowiedziała. – Uratowałeś Salazara przed wilkami.
Lambert skinął głową. Wstał i musnął ustami wierzch dłoni Helgi. Ta lekko zarumieniła się, za to Berengar zmarszczył nieco czoło. Usiedli przy stole i nałożyli sobie trochę jedzenia na talerze. Zapanowało krępujące milczenie, przerywane tylko szczękiem sztućców, odgłosy przełykania i gryzienia.


- Jak myślisz, jak Salazar zareaguje, kiedy zobaczy, że Lambert tu przybył? – zapytała Helga, kiedy skończyli jeść i wyszli z Wielkiej Sali.
Obie zerknęły na Berengara i Hughes’a, którzy kilka kroków od nich poznawali się. Rowena westchnęła ciężko.
- Szczerze? Myślę, że się wścieknie – odrzekła bardzo niezadowolonym tonem. – Ale przecież nie mogłam mu powiedzieć, że przez humory Salazara nie przyjmiemy go w zamku. Pofatygował się tu specjalnie dla nas…
- Mówiąc „specjalnie dla nas” – przerwała jej z dziwnym uśmiechem Helga. – Chodzi o „specjalnie dla ciebie”.
Rowena również się uśmiechnęła.
- Nie powiem, że nie myślałam o Lambercie – powiedziała, znów zerkając w jego stronę. – Zastanawiałam się, czy go kiedyś jeszcze spotkamy. W końcu uratował nam wszystkim życie, mamy u niego jakiś dług wdzięczności. A już zwłaszcza Salazar. Jeśli będzie niemiły dla Lamberta, porozmawiam sobie z nim.
Na jej twarzy pojawił się ledwo widoczny, groźny wyraz. Musiały natychmiast przerwać rozmowę, bo Hughes i Berengar podeszli do nich.


- Pokażę ci twój pokój – zwróciła się do Lamberta Ravenclaw, chwyciła go za ramię i pociągnęła w stronę szerokich schodów, prowadzących na pierwsze piętro.

- Ciekawy ten znajomy Helgi – mruknął, kiedy wdrapali się na trzecie piętro, a Rowena otworzyła drzwi do jednej z niewielu sypialni, które nie zostały przemienione w klasy do nauki.
- Tak. Rano chyba trafisz stąd na śniadanie, prawda? – zapytała, obserwując, jak Lambert kładzie w kącie wspaniale umeblowanego pokoju swoją wielką, skórzaną torbę, w ogóle nie pasującą do wnętrza.
- Hmmm, sądzę, że trafię – odparł i podszedł do czarnowłosej, żeby pocałować ją w policzek. – Dzięki za wszystko.
Policzki Roweny pokrył szkarłatny rumieniec, więc powiedziała mu „dobranoc” i szybko odeszła.


~*~


Już prawie połowa wakacji, a ja dopiero drugi rozdział podczas lata dodaję. Niedługo kończę jednak Selene Snape, więc będę mieć więcej czasu, żeby pisać tutaj. Może uda mi się coś opublikować jeszcze przed pielgrzymką, ale nie obiecuję. Co do tego rozdziału, to jestem z niego naprawdę zadowolona. Dedykacja dla Spartanki :*

sobota, 10 lipca 2010

27. Nauczycielka astronomii

Zamkiem wstrząsnęło głośne pukanie do drzwi wejściowych. Godryk natychmiast pobiegł, żeby je otworzyć. Kobiety, która stała za nimi jeszcze nigdy nie widział, więc wpuścił ją z szerokim uśmiechem na ustach, myśląc, że to kolejna klientka.
- To pani jest zainteresowana kupnem tych trzech wielkich łóżek? – zapytał ją, kiedy kobieta weszła już do środka i teraz rozglądała się po holu z taką miną, jakby znajdowała się w jakimś zabytkowym kościele.
- Nie – przemówiła przyjaznym, ale chłodnym tonem. – Przyszłam do Roweny.
Godrykowi natychmiast uśmiech spełzł z twarzy. Teraz ją rozpoznał. Zauważył podobieństwo obu kobiet. Ona i Rowena miały takie same rysy twarzy, takie same włosy i nosy.


- Pani jest jej matką? – zapytał jeszcze, aby się upewnić.
Chciała odpowiedzieć, ale zanim otworzyła usta, nadeszła kolejna osoba. Był to Salazar. W ręku trzymał różdżkę, która dyrygowała wielkim stosem książek, unoszących się w powietrzu.
- Znalazłem w jednej z sypialni te książki, można by je umieścić w biblio… – urwał, patrząc z niedowierzaniem na nowo przybyłą. – Pani Ravenclaw? Co pani tu robi?
- Przyszłam odnaleźć swoją córkę – oświadczyła takim tonem, jakby to było coś oczywistego. – Jest tutaj?
- Oczywiście, jest – przyznał Slytherin. – Zawołać ją?
Pani Ravenclaw nie odpowiedziała, tylko sztywno skinęła głową. Salazar pospiesznie wspiął się po szerokich schodach na pierwsze piętro. Wkrótce jego kroki ucichły. Anastasia rozejrzała się po sali wejściowej. Budziła tyle wspomnień… ale teraz wyglądała zupełnie inaczej. Mnóstwo mebli, rzeźb i ozdób piętrzyło się wysoko nad ziemią. Nie miała teraźniejszym mieszkańcom zamku tego za złe, że przemeblowywali go, ale z drugiej strony trochę jej było żal, że jej były dom nie będzie wyglądał tak jak za dawnych lat.


Po kilku minutach od strony schodów znów rozległy się odgłosy kroków. Rowena już od szczytu schodów poznała matkę. Zbiegła do niej i rzuciła się jej w objęcia.
- Nie chciałam tak bez słowa znikać, ale myślałam, że byś mnie nie puściła, no i nie chciałam znosić tej męki pożegnania – powiedziała, kiedy Anastasia już ją puściła.
- Nie mogłabym stawać ci na drodze do spełnienia twoich marzeń – odparła i uśmiechnęła się, a po jej twarzy spłynęło kilka łez, które natychmiast otarła rękawem. – Pisałaś coś o Hogwarcie w swoim liście… a więc ten zamek tak się nazywa? Nie powiem, dotarły do mnie wieści o starym, niezamieszkałym dworze w Szkocji, niedaleko wioski Hogsmeade. Głównie to mnie naprowadziło na wasz trop. Ale myślałam, że tylko Rowena i Salazar prowadzą tę szkołę.
- No… tak dokładniej, to jest nas więcej – przyznał Slytherin.


Zwołał wszystkich do Wielkiej Sali i przedstawił ich pani Ravenclaw. Wszystko jej wyjaśnili. Jak powstał Hogwart, jak trudno było się tu dostać… Skrzaty domowe podały obiad. Przez chwilę nikt się nie odzywał, tylko spożywał to, co miał na talerzu.
- Mamo, przemyślałaś moją propozycję? – zapytała nagle Rowena.
- Ale czego miałabym tu uczyć? – spytała. – Wiem tyle, co nauczono mnie tutaj. Wiem dużo o gwiazdach, ale nie wiem, czy będzie to przydatne.
- Oczywiście. Astronomia jest bardzo potrzebna – odezwał się Salazar. – Na przykład w starożytnym Egipcie kapłani mogli przewidzieć, kiedy było zaćmienie słońca. W ten sposób mogli wmówić wszystkim, że bogowie są źli i zmuszali ich w ten sposób do posłuszeństwa.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Slytherin najwyraźniej się zmieszał, bo jego policzki pokrył lekki rumieniec, a on sam wzruszył ramionami i mruknął:
- Czytałem o tym w jakiejś książce.


*


Wiosna nadeszła błyskawicznie. Błonia pokryła zielona trawa, pąki błyskawicznie zamieniły się w kwiaty. Słońce zaczęło coraz mocniej przygrzewać. Zapowiadało się upalne lato. Szkoła już prawie była skończona. Pomieszczenia przypominały już klasy, w zamku panował przyjazny nastrój. Brakowało tylko nauczycieli, uczniów i…


- Jak będziemy rozpoznawać uczniów? – zapytała pewnego majowego dnia Helga, kiedy cała Czwórka udała się na wieczorny spacer brzegiem jeziora.
- Może potworzymy klasy? – zaproponowała Rowena. – No wiesz, piętnastu uczniów w klasie numer jeden, piętnaście w drugiej…
Nagle Godryk porwał z głowy swój kapelusz czarodzieja, rozprostował go i uśmiechnął się triumfalnie.
- Mam lepszy pomysł – rzekł. – Moglibyśmy tak zaczarować tę tiarę, żeby przydzielała ucznia do właśnie takiej klasy.
- Ale jak zrobimy podział? – zapytała Rowena. – Musimy brać takie dzieciaki, które znają się na rzeczy. Nie ma sensu uczyć tych, którzy nie mają tego czegoś.


Salazar prychnął pogardliwie. Od dawna powtarzał pozostałym, że nie ma co angażować w to wszystko dzieci mugoli albo, co gorsza, szlamy. Teraz też zamierzał się wypowiedzieć w tej sprawie, może już ostatni raz mając ku temu sposobność.

- Rowena ma po części rację – powiedział cichym, ale stanowczym tonem. – Nie zgodziłbym się tylko z jednym. Po co brać jakichś mieszańców? Prawo do nauki i magii mają jedynie dzieci czarodziejów i czarownic czystej krwi.
Pozostała trójka nie powiedziała nic, tylko wymieniła zrezygnowane spojrzenia. Na pamięć znali już przemówienia Salazara na temat czystości krwi. Osobiście nie obchodziło ich, czy ich uczniowie mieli czystą krew, czy też nie. Zależało im na nauczeniu jak największej liczby osób tego wszystkiego, co sami umieją. Pragnęli, żeby rasa czarodziejów została wzmocniona i rozszerzyła się.

- A gdybyśmy zaczarowali tę tiarę tak, żeby zaglądała uczniom do umysłów, po czym rozstrzygała, do którego domu miałaby należeć? – zaproponował Gryffindor, a oczy mu rozbłysły. – Stworzylibyśmy cztery domy. I każdy by sobie wybrał, co najbardziej ceni w uczniu.
Na twarzach reszty pojawiły się takie same uśmiechy, jak na ustach Godryka. Pomysł spodobał się każdemu, choć tylko Salazar miał jeszcze jakieś uprzedzenia. Postanowił jednak nie wygłaszać ich już publicznie. Dość miał roli czarnego charakteru.

Wrócili do zamku o wiele radośniejsi, zapomniawszy już o tej małej kłótni, z uśmiechami na twarzach i krokiem bardziej sprężystym. W Wielkiej Sali zwołali spotkanie, na którym ogłosili wszystko, co postanowili. Opowiedzieli o czterech domach, noszących nazwiska czterech założycieli: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin.


~*~


Trochę krótko, ale obiecuję, że następny rozdział będzie ciekawszy i ogólnie lepszy. Późno dzisiaj wróciłam z podwórka i nie miałam czasu, żeby ten odcinek ulepszyć. Już niedługo w opowiadaniu lato, więc będę mogła w pełni rozwinąć tę historię. Zmieniłam szablon, bo ta Rowena w nagłówku chyba trochę niektórych drażni, prawda? Dedykacja dla nicole . :*

niedziela, 27 czerwca 2010

26. Powrót do przeszłości

Na tle jasnoniebieskiego, porannego nieba pojawiła się czarna plamka, coraz bardziej zbliżająca się w stronę zamku. Kiedy była już bardzo blisko, przez chwilę unosiła się przed niektórymi oknami, aż przysiadła na wąskim, drewnianym parapecie i zastukała w szybę dziobem.

Rowena wzdrygnęła się i otworzyła oczy. Do okna dobijała się wielka, nastroszona od zimna sowa. Ravenclaw wstała, żeby otworzyć okno. Kiedy to zrobiła, sowa wleciała do środka, wylądowała na stole i wyciągnęła w kierunku Roweny nóżkę, do której był przymocowany list. Czarnowłosa odwiązała go i rozerwała kopertę. W środku był kawałek zapisanego pergaminu.


Kochana Roweno
Długo zastanawiałam się, gdzie mogłaś się udać. W końcu doszłam do wniosku, że jesteś w zamku swojego ojca. Długo broniłam ci wiedzy na temat Twojej rodziny. Przepraszam. Ale żeby zaraz uciekać? Bardzo martwię się o Ciebie, proszę, żebyś dała mi jakiś znak życia.
mama



Rowena poczuła jednocześnie skurcz w żołądku i rozkoszne ciepło, rozlewające się po nim. Drżącymi rękami wyciągnęła kartkę pergaminu, umoczyła koniuszek pióra w atramencie i zaczęła pisać.


Mamo –
Nie mogę powiedzieć Ci tego wszystkiego, co bym chciała. Tak, jestem w zamku mojego ojca, który teraz nazywa się Hogwart. Ale nie uciekłam, po prostu z Salazarem odeszliśmy, by zrealizować plany. Chcieliśmy stworzyć szkołę, w której uczono by młode czarownice i czarodziejów magii. Bardzo byśmy chcieli, żebyś tu przybyła i została naszą nauczycielką.
Rowena



Przywiązała do nóżki cierpliwie czekającej sowy list, podeszła do okna i wyrzuciła ją na zewnątrz. Przez kilka minut obserwowała szybko niknącą sowę na tle jaśniejącego nieba. Gdy zniknęła już jej z oczu, Ravenclaw nalała sobie wody do miski, żeby się umyć. Skoro już była rozbudzona, nie było sensu kłaść się z powrotem do łóżka.

Przed śniadaniem Rowena wybrała się na zwiedzanie tej części zamku, której jeszcze nie widziała. Bardzo chciała znaleźć swój pokój, to pragnienie utkwiło z tyłu jej głowy, ale jakoś nigdy nie miała okazji, by to pragnienie zrealizować.
Wdrapała się po schodach na siódme piętro. Trochę zmęczyła ją ta wędrówka.
Będę musiała je jakoś zaczarować, pomyślałam opierając się o gobelin z tańczącymi trollami. Był to jakiś dziwny taniec. Obserwowała go przez chwilę, zastanawiając się usilnie, gdzie się znajduje droga do jej pokoju.
Nagle rozległ się cichy trzask, a jej oczom ukazały się Łądne, dębowe drzwi. Zaintrygowana, otworzyła je i zajrzała do środka. Okazało się, że jest to wąski korytarz. Serce tłukło się jej ze zdenerwowania w piersiach, mimo to weszła do środka. Szła przez kilka minut. W końcu zobaczyła kolejne drzwi. Otworzyła je. Było to wyjście z korytarza. Rozejrzała się i zobaczyła, że jest w zupełnie innej części zamku.
Poczuła skurcz w żołądku, kiedy zobaczyła mahoniowe, lśniące drzwi z przybitą do nich żelazną tabliczką z wygrawerowanym imieniem: Rowena.


Ravenclaw otworzyła drzwi różdżką. Był to duży, jasny pokój z wielkim oknem. Prawie wszystko było tam niebieskie. Ciężkie zasłony, haftowana narzuta na łóżko, dywan, jedwabne tapety… Na suficie namalowane były też gwiazdki. Wszystkie zabawki, meble, rzeczy osobiste, pokrywała gruba warstwa kurzu. Kiedy Rowena postawiła stopę na dywanie, wzbiły się z niego jego tumany. Podeszła do okna. Wychodziło na góry. Latem musiał być na nie stąd piękny widok. Rowena zaczęła się zastanawiać, dlaczego zły wuj nie zlikwidował tego pokoju, skoro tak nienawidził jej rodziny.

Została tam dłużej, niż się spodziewała. Kiedy wróciła do Wielkiej Sali na śniadanie, reszta przyglądała się jej z niepokojem.
- Gdzie byłaś? – zapytała nieśmiało Helga.
- Odnalazłam bardzo dziwny pokój, który, na moje życzenie, zmienił się w korytarz – wyjaśniła. Nie chciała dzielić się z nikim tym, co jeszcze odkryła.
Usiadła do stołu i zabrała się za swoją zimną już owsiankę.


*


Po południu przybył kupiec, chętny do nabycia stu wygodnych foteli, obitych najwyższej klasy skórą. Zapłacił za czterysta galeonów, co założyciele przyjęli z ulgą, bo złoto szybko się kończyło, a fotele blokowały cały korytarz na pierwszym piętrze.
Kiedy oderwano już wszystkie śmiesznie wytworne wykładziny, ukazały się oczom wszystkim całkiem ładne, kamienne podłogi. Na korytarzach rozstawiono zbroje, już wypucowane i wypolerowane, a Rowena zaczarowała je tak, by mogły się poruszać. Temu wszystkiemu przyglądały się postacie z obrazów, których postanowiono nie ściągać. Dodawały zamkowi elegancji i ożywiały jego martwe, surowe mury.


Tydzień później, kiedy śniegi stopniały już prawie całkowicie, do zamku zaczęli przybywać czarodzieje. Okazało się, że Hogwart stał się już całkiem sławny, a coraz więcej osób zaczyna rozważać wysłanie swoich dzieci do szkoły.
- Postanowiliśmy przyjmować dzieci od jedenastego roku życia – mówił Godryk rodzinie Karkarow. – Wtedy zdolności magiczne są najbardziej aktywne i gotowe do pielęgnowania.
Coraz więcej ludzi interesowało się szkołą, a pierwsze zapisy zostały już złożone. Rowenie jednak nie bardzo podobała się popularność Hogwartu.
- Rozumiem, że potrzebujemy trochę rozgłosu – powiedziała. – Ale przecież im go więcej, tym więcej też negatywnych opinii. Może robimy coś niezgodnego z prawem?
- Och, zawsze widzisz tylko najczarniejsze strony życia, kochanie – prychnęła Deborah.


*


Kilka dni później do wioski przyjechała nowa osoba. Tam zwykle pojawiały się nowe twarze, dlatego nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. Wynajęła ona pokój w Jednej Miotle i przez kolejny tydzień cały czas tylko w nim przesiadywała, wpatrując się w majaczący w oddali zamek. Tyle tam było wspomnień, zarówno radosnych, jak i smutnych…


Miała piękną, białą suknię, obszytą drogimi koronkami. Na głowie lśnił jej srebrny, rodzinny diadem. Ale nie liczył się teraz ani strój, ani diadem, ani miejsce. Ważny był tylko ten dzień, to wydarzenie.
Była już w połowie drogi do różanego łuku, gdzie czekała na nią jej przyszłość. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna ubrany w białą, odświętną szatę. W małej kieszonce na piersiach włożoną miał białą różę.
Ksiądz, stary już i pomarszczony, podniósł trzęsącymi się rękami wielką księgę i zaczął czytać:
- Zebraliśmy się tu wszyscy, by uczcić związek małżeński Augusta Johna Ravenclawa i Anastasii Mary Bones. Czy ktoś obecny na sali ma jakieś obawy, że ten związek ma zostać zawarty?
Nikt się nie odezwał. Mężczyźni utkwili wzrok w księdzu, kobiety ocierały nerwowo oczy haftowanymi chusteczkami z drogich jedwabi.
- Czy ty, Auguscie bierzesz sobie Anastasię za żonę? Przyrzekasz być jej wiernym, w zdrowiu i chorobie, szczęściu i nieszczęściu, w bogactwie i w biedzie? – podjął ksiądz.
- Tak.
Wsunął złotą obrączkę na palec panny młodej.
- Czy ty, Anastasio bierzesz sobie za męża Augusta? Przyrzekasz być mu wierną w zdrowiu i chorobie, szczęściu i nieszczęściu, w bogactwie i w biedzie? – zapytał ją ksiądz.
- Tak.
Teraz ona włożyła na palec swojemu przyszłemu mężowi obrączkę. Gdy to uczyniła, duchowny rzekł:
- Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela. Zostaliście na zawsze złączeni świętym więzłem małżeńskim. Możesz pocałować pannę młodą.
August uniósł welon swojej żony…


Zamknęła oczy, ale łzy zdążyły już spłynąć jej po twarzy.


~*~


Nie pisałam ponad miesiąc, ale to wina szkoły. Bardzo dużo poprawek miałam. Ale są już wakacje, więc rozdziały będą częściej. A no właśnie. Nie będę już publikować tylko w niedziele. Teraz rozdziały mogę dodać w każdej chwili. I przepraszam za tę scenę ślubu. Byłam na weselu tylko raz w życiu. Dedykacja dla Elizabeth Schmitt :*

sobota, 22 maja 2010

25. Drewniany Elf

Mimo że Rowena nie chciała znów wiązać się ze Slytherinem, za każdym razem, kiedy widziała go śmiejącego się i rozmawiającego z Rachel, czuła lekkie ukłucie zazdrości. Oni jednak nie robili nic, co wzbudzić mogło jakieś podejrzenia. Sami dobrze czuli się w swoim towarzystwie, nie myśleli o tym, co może wyniknąć z tej znajomości. Również Helga sporo czasu spędzała z Salazarem, ale to akurat nie wzbudzało zazdrości Roweny. Dawniej Hufflepuff i Slytherin nie rozmawiali ze sobą zbytnio, teraz jednak mogli się bliżej poznać. Slytherin nie domyślał się, że z Helgą tak bobrze się gada, za to Hufflepuff nie spodziewała się, że Salazar nie jest jednak takim aroganckim ignorantem, na jakiego wyglądał. Rowena poczuła się trochę odtrącona, dlatego przestała już narzucać się rannemu.


Deborah odwiedzała ich teraz codziennie. Praktycznie to ona opiekowała się Salazarem. W końcu Rowena zaproponowała jej, aby zamieszkała w Hogwarcie.
- Sama nie wiem – odpowiedziała trochę zmieszana. – Nie chcę tak bez niczego… A nie mam pieniędzy, żeby opłacić…
- Daj spokój, możesz nauczać jakiegoś przedmiotu, na przykład zielarstwa, potrzebujemy nauczycieli – przerwała jej Ravenclaw.
Tak więc Deborah zamieszkała wraz ze swoim synem w Hogwarcie.


Berengar, kiedy poznało się go lepiej, nie był tak nieznośny i można z nim było spokojnie rozmawiać. Okazał się bardzo inteligentny, ale i bardzo zamknięty w sobie. Lubił pomagać Godrykowi, Heldze, Rowenie i Rachel w porządkowaniu zamku, największą zaś przyjemność sprawiało mu rzeźbienie w drewnie różnych postaci. W swoim pokoju miał ich mnóstwo. Rowena, wciąż czując gorycz do Salazara za chłodne traktowanie, spędzała wolny czas, przyglądając się Berengarowi, jak rzeźbił. On sam nie miał temu nic przeciwko, byleby Ravenclaw nie zadręczała go rozmową.

- Lubię ciszę – wyjaśnił jej pewnego dnia.
Rzeźbił właśnie z kawałka mahoniowego drewna piękną syrenę, a Rowena przyglądała się jego pracy z zachwytem.
- Nie masz rodzeństwa, prawda? – spytał.
- Nie, niestety nie mam – odpowiedziała Rowena. – Byłam zawsze tylko sama z matką. Skąd wiedziałeś?
- Wyglądasz na taką – odparł. – Ja miałem kiedyś brata, ale zabiły go gobliny.
Zapadło pełne napięcia milczenie, podczas którego Berengar rzeźbił ogon syreny. Ravenclaw zastanawiała się, jakby go pocieszyć.
- Bardzo mi przykro – mruknęła. – Tęsknisz za nim, prawda?
Chłopak tylko wzruszył ramionami. Zawzięcie dłubał w drewnianej płetwie syreny nożem, jakby chciał wyładować na niej swoją złość.
- Czasami – odpowiedział w końcu. – Ale to stało się już dawno, nie wolno mi cały czas o tym myśleć. To bezcelowe.
Rowena nic nie odpowiedziała. Nie chciała sprawiać mu bólu wspominaniem śmierci brata.
- Jak miał na imię? – zapytała cicho.
- Ulysses. Był ode mnie trzy lata starszy, umarł sześć lat temu. Gobliny, które go porwały napisały do mojej matki list, w którym poinformowali ją, że go zamordowali, a ciała nie oddadzą – odparł, nie przerywając pracy.
Roweną wstrząsnęło to wyznanie. Obeszła rzeźbę i stanęła za jej autorem. Kiedy spojrzała na jej twarz zauważyła, że syrena ma jej własne rysy. Ravenclaw poznała oczy, nos, usta… Rzeźba była naprawdę uderzająco do niej podobna, piękna, a nawet doskonalsza niż prawdziwa Rowena.


- Doskonale potrafisz uchwycić podobieństwo – zauważyła.
Berengar podniósł z podłogi ukończoną rzeźbę i postawił ją na czele swojej kolekcji.
- To jedna z najbardziej udanych – stwierdził, przyglądając się wszystkim swoim dziełom.
- Czuję się zaszczycona – powiedziała cicho Ravenclaw, uśmiechając się.
- Planuję coś naprawdę wielkiego – rzekł chłopak. – Chodź, pokażę ci coś.
Podszedł do drzwi komnaty przystającej do jego sypialni i otworzył je. Rowena weszła tam za nim. Po środku średniej wielkości pomieszczenia stała jakaś rzecz nakryta białym prześcieradłem, które Berengar zdjął jednym machnięciem różdżki. Ich oczom ukazała się drewniana rzeźba jakiejś kobiety ze skrzydłami. Rowena natychmiast rozpoznała w elfie twarz Helgi. Posąg był zrobiony był z białego drewna, mierzył około dwa metry wysokości, a wykonany był z najwyższą precyzją.

- To na jej urodziny – wyjaśnił, widzą, że Ravenclaw rozpoznał w rzeźbie Hufflepuff.
- To jest bardzo piękne, Heldze na pewno się spodoba – powiedziała mu. – Słuchaj. Tamtymi rzeźbami można by ozdobić zamek.
Berengar nie zareagował na to tak entuzjastycznie, ale nie miał nic przeciwko temu. Reszta założycieli była pod wrażeniem jego dzieł; umieszczono je w różnych częściach zamku i zaczarowano, by się poruszały.

Stan Salazara z dnia na dzień się poprawiał. W połowie lutego mógł już poruszać wszystkimi kończynami, no i sam już jadł. Rowena chłodno przyjęła tę wiadomość zasłyszaną od Helgi.
- A niech robi, co chce – odpowiedziała jej, nie przerywając rozmontowywania wielkiego łóżka, które stało w planowanej klasie do transmutacji. – Cieszę się, że wraca do zdrowia, nareszcie pomoże, na wiosnę przybędzie kupiec z południa, żeby zabrać te okropne wykładziny z Wielkiej Sali, a Salazar zamiast pracować, wspaniałomyślnie wyleguje się w łóżku.


*


Pod koniec lutego Deborah oznajmiła, że Salazar jest już całkowicie zdrowy. Wszyscy zgromadzili się w pokoju, w którym leżał Slytherin i obserwowali z przejęciem, jak Gryffindor pomaga mu się podnieść z łóżka. Salazar pewnie stanął na nogach i puścił rękę przyjaciela.
- Jest całkiem nieźle – mruknął, patrząc z góry na swoje kolana. – Są jeszcze trochę sztywne, ale z rękami było tak samo, a teraz jest już normalnie.
Ujął rękę Deborah i musnął ją ustami w podzięce za opiekę.
- Gdyby nie ty, spędziłbym w tym łóżku resztę życia – rzekł.
Policzki staruszki lekko się zarumieniły, a ona tylko machnęła ręką.
- Daj spokój, synku.

Teraz można już było na poważnie zabrać się za przygotowywanie przyjęcia dla Helgi. Wielką Salę przystrojono nietopiącymi się rzeźbami z lodu, girlandami z ostrokrzewu, po które udał się do lasu Berengar i jakimiś dziwnymi kwiatami, które pranego dnia przyniosła Deborah. Kiedy wszystko było już gotowe, Rachel zawiązała Heldze oczy jakąś chustą i poprowadziła ją do Wielkiej Sali, gdzie czekała reszta.

- Gdzie idziemy? – zapytała zaniepokojona Hufflepuff, ale Rachel nic jej nie odpowiedziała.
Różdżką otworzyła drzwi do Wielkiej Sali i zaprowadziła Helgę do środka.
- Możesz już patrzeć – powiedziała jej, a ruda zdjęła z oczu chustę. Przez chwilę przyglądała się sali z rozchylonymi ustami, ze zdumieniem na twarzy.
- I jak ci się podoba? – zapytała Rowena.
- Jest… jest pięknie – wyszeptała.
- Tylko trochę się spóźniliśmy – zauważył Salazar z miną winowajcy. – Urodziny masz w styczniu, a już jest marzec.
Ale Heldze to nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to, że pamiętali. Z zachwytem oglądała prezenty, które dali jej przyjaciele. Od Rachel dostała łuk i pęk strzał z niebieskimi i zielonymi piórkami na końcach, od Godryka srebrny, bardzo ostry sztylet z wysadzaną żółtymi, drogimi kamieniami rękojeścią, od Roweny naszyjnik zrobiony z dziwnych, pomarańczowych kamieni („Zrobiła go dla mnie moja matka, to są bursztyny”). Deborah dała jej dziwną roślinę z niebieskimi, ostro zakończonymi płatkami, a Salazar haftowany złotą nitką, jedwabny szal. Najwięcej jednak emocji wzbudził we wszystkich prezent od Berengara. Kiedy ściągał z rzeźby płótno, z ust zgromadzonych w sali gości wydarł się zduszony okrzyk podziwu.

- Jeśli chcesz, mogę sprawić, że będzie się poruszać – zaproponowała Rowena i stuknęła różdżką w posąg, a on ożył. Drewniana twarz Helgi drgnęła, a elf rozłożył ramiona i ziewnął szeroko.

Po zjedzeniu uroczystej kolacji, przeniesiono posąg do sypialni Helgi, a wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, senni i ociężali przez ilość jedzenia, które wchłonęli.
- Dziękuję, ta rzeźba jest wyjątkowa – powiedziała na pożegnanie Berengarowi Hufflepuff. Wspięła się na palce, żeby pocałować go w policzek.
- Dobranoc – dodała i zniknęła za drzwiami swojej sypialni.
Berengar, trochę otępiały, przyglądał się przez chwilę klamce, po czym dotknął miejsca, w którym spoczęły usta Helgi, zmarszczył czoło i wrócił do swojego pokoju, niepewny tego, co właśnie się wydarzyło.


~*~


Mam już dużo pomysłów na to opowiadanie, ale czasu niestety nie. Kiedy nadejdzie czerwiec i wakacje, nadrobię zaległości. Teraz jednak musi Wam wystarczyć to, co teraz dodaję. Dedykacja dla Caitlin :*

niedziela, 2 maja 2010

24. Przełomowe odkrycie

Godryk i Rowena przyklękli przy Salazarze. Nie słyszeli radosnych i triumfalnych okrzyków centaurów. Gryffindor chciał wyrwać rannemu strzałę z pleców, ale Ravenclaw złapała go w porę za rękaw.
- Nie rób tego – powiedziała z trudem panując nad łzami, które cisnęły się jej do oczu. – Możesz mu uszkodzić kręgosłup. Trzeba go zanieść do zamku.
Gryffindor wyczarował niewidzialne nosze, żeby w nienaruszonym stanie donieść Slytherina do Hogwartu.


Rachel i Helga powitały ich już w holu.
- Słyszałyśmy to! – zawołała blondynka. Mój Boże, co mu się stało?
Obie otoczyły Salazara.
- Trzeba zawiadomić Deborah’a – powiedziała Rowena. – Tą zielarkę. Ona będzie wiedziała, co robić dalej.
- Nie wiem, czy zauważyłaś – zwrócił się do niej Gryffindor dość niegrzecznym tonem. – Ale w lesie buszują żądne krwi centaury.
- Jest inny sposób, żeby dostać się do Hogsmeade – powiedziała Rachel. – Mogę się teleportować. Ale nie wiem, czy jest to możliwe w tym miejscu.
- Wątpię, by mój wuj zadbał o bezpieczeństwo – odparła Rowena.
Rachel odetchnęła kilkakrotnie, obróciła się dookoła siebie i zniknęła z głośnym trzaskiem.
- Chodźcie, trzeba go zanieść do jakiejś komnaty – odezwała się Helga.
Bez słowa wnieśli Salazara na trzecie piętro i położyli na łóżku w wielkiej komnacie twarzą w dół. Helga miała bardzo zaciętą, bladą twarz, za to po policzkach Roweny ciurkiem płynęły łzy.
- Byłam dla niego taka zła – odezwała się drżącym z emocji głosem. – Jeśli umrze…
- Póki co nie mam zamiaru umierać – rozległ się stłumiony głos. Rowena wydała z siebie zduszony okrzyk.
- Wyciągnijcie mi to z pleców – dodał Slytherin nieco zniecierpliwionym tonem. – Proszę.
Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, drzwi się otworzyły i stanęła w nich Rachel, prowadząc Deborah’e.
- Zostawcie tą strzałę tam, gdzie jest – rzuciła na powitanie. – Chyba że chcecie, żeby już nigdy nie chodził.
- Chyba już to się stało, bo nie mogę się ruszyć – znów rozległ się głos Slytherina.
- Spokojnie, podamy ci Szkiele-Wzro i wrócisz do zdrowia – odparła staruszka, wyciągając zniszczoną, starą różdżkę. – Zaatakowały was centaury, tak?
- Skąd pani o tym wie?
- Cholerne bydlaki, od czasu do czasu atakują naszą wioskę – wyjaśniła. – Kiedyś o mało nie zabiły mi syna. Ministerstwo nic nie robi, Yaxley tylko siedzi w swoim zamku albo poluje na smoki, zachowuje się, jakby był królem. Jego przodkowie nic dobrego dla społeczności czarodziejów nic zrobili. Przydałoby się jakieś głosowanie, wybory… Ale nikt tego nigdy nie wprowadzi.
Machnęła różdżką, żeby wyciągnąć Salazarowi strzałę z pleców. Grot wbił się głęboko, mimo to ranny nawet nie jęknął. Deborah wyciągnęła z torby butelkę dyptamu i posmarowała nim ranę, po czym kazała go przewrócić na plecy.

- Musicie mu to dawać dwa razy dziennie, rano i wieczorem, aż nie odzyska czucia – wyjaśniła, dając Rowenie wielką butelkę pełną przezroczystego płynu. – Można się stąd teleportować?
Z zadziwiającą energią obróciła się i zniknęła z głośnym trzaskiem.
Drżącymi rękami Rowena nalała do wyczarowanego przez siebie pucharu przezroczystego płynu, przy okazji większość rozlewając i podała tu Salazarowi. Ten, sparaliżowany od ramion w dół, nie mógł nawet ruszyć ręką, więc trzeba było mu naczynie przytknąć do ust. Chłopak przełknął, skrzywił się i wycharczał:
- To najgorszy napój, jaki kiedykolwiek piłem.
Rowena znów przytknęła mu puchar do ust. Salazar przełknął i zakrztusił się.
- Teraz musisz odpocząć – powiedziała z nieukrywaną troską Ravenclaw. – Wyjdźcie stąd.
Godryk, Helga i Rachel, zaskoczeni tym nagłym napadem rycerskości u Roweny, bez słowa wyszli z pokoju.
Czarnowłosa usiadła na brzegu łóżka, a łzy znowu popłynęły jej po twarzy.
- Czuję się naprawdę podle – wyznała. – Byłam dla ciebie taka zła, a mogłeś przecież zginąć.
Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Czuła okropne wyrzuty sumienia, gdyby mogła cofnąć czas, żeby to naprawić, zrobiłaby to bez wahania.


- Nieważne, nic takiego mi się nie stało – odparł Slytherin, trochę zażenowany tym, że Rowena płacze. – Ale chyba będziemy musieli przesunąć przyjęcie dla Helgi, bo ja wolę w nim uczestniczyć zdrowy i całkiem ruchliwy.
Ravenclaw zaśmiała się przez łzy. Była ładna nawet teraz z podpuchniętymi i zaczerwienionymi oczami, rzęsami posklejanymi przez łzy i trochę rozczochranymi włosami, ale nie pociągała go tak jak dawniej. Może przez to, że dała mu już dawno temu jasno do zrozumienia, że nie ma u niej szans. Czasem tego żałował, że wszystko zbyt szybko się potoczyło. Ale w końcu udało mu się o niej zapomnieć. Stwierdził, że nie kochał jej, było to raczej zauroczenie. Nie chciał już więcej wchodzić dwa razy do tej samej rzeki.

Za to Rowena mocno pożałowała, że była dla Salazara taka oschła. Poczuła, że zachowywała się zupełnie inaczej, niż miała w naturze. Utkwiła wzrok w Slytherinie, który właśnie zamknął oczy. Postanowił sobie być całkowicie obojętny na czułości Roweny. Jeśli teraz sobie uświadomiła, że coś do niego czuje, to trudno. Miała już swoją szansę.


*


Długo Rowena siedziała przy rannym. Chciała jeszcze z nim porozmawiać, ale on cały czas spał albo udawał, że śpi. W końcu nadszedł wieczór i Salazar musiał zażyć kolejną porcję Szkiele-Wzro, więc Ravenclaw obudziła go.
- Nie będę tego pił – oświadczył obrażony.
- Musisz, jeśli chcesz znów chodzić – powiedziała mu Rowena i podetknęła mu pod usta puchar. Slytherin posłusznie wypił.
- Powiem Heldze, żeby przyniosła ci kolację – odezwała się Ravenclaw, wstając. – Sądzę, że też chce zobaczyć, jak się czujesz.
Przez chwilę miała nadzieję, że ją zatrzyma, ale Salazar milczał, wpatrując się w przeciwległą ścianę.

Rowena zeszła na dół. Rachel, Godryk i Helga zgromadzili się w komnacie przystającej do Wielkiej Sali i rozmawiali przyciszonymi głosami.
- To jest niebezpieczne – mówiła Helga. – Tutaj mamy nauczać dzieci? W tym zamku, gdzie za jego murami czyhają żadne krwi centaury?
- Ach, ty zawsze miałaś słomiany zapał – odpowiedział jej Godryk, a Helga spłonęła rumieńcem. – Po prostu będzie zakaz wchodzenia do lasu.
Rachel spojrzała a niego jak na kogoś, kto stracił wszystkie zmysły.
- I co, myślisz, że dzieciaki posłuchają? – zapytała. – Bardziej je do tego zachęcisz, zakazując im tego.
Gryffindor przewrócił oczami.
- Oj, nazwiemy puszczę Zakazanym Lasem i powiemy, że kto tam wejdzie, zginie. A jeśli to nie pomoże, odgrodzi się las od błoni jakimś zaklęciem.
Rowena usiada obok Helgi, ale nikt nie zwrócił na to większej uwagi.
- Sądzę – przemówiła. – Że wystarczy zagrozić śmiercią. Ale możemy też napisać do centaurów list.
Cała trójka parsknęła śmiechem, myśląc, że Rowena sobie żartuje. Miny zrzedły im jednak po chwili, widząc kamienną twarz towarzyszki.
- Napisać? – powtórzył zaskoczony Gryffindor. – Nawet dla mnie to szalony pomysł. Centaury w ogóle potrafią czytać?
- Oczywiście – odparła czarnowłosa. – To najmądrzejsze stworzenia magiczne, jakie istnieją. Matka mi powiedziała. Tak sądzę, że ona mogłaby uczyć o nich dzieci. Jeśli oczywiście nadal…
Urwała. Chciała powiedzieć że jeśli nadal żyje, ale jakoś to słowo nie mogło jej przejść przez gardło. Oczy jej zalśniły, więc musiała spuścić wzrok, żeby się nie rozpłakać. Zapadło pełne napięcia milczenie, które przerwała Helga:
- Skoro tak, możemy napisać do nich ten list. Nic nie mamy do stracenia.
- Mogłabyś zanieść Salazarowi kolację? – zapytała Rowena, patrząc z wdzięcznością na przyjaciółkę.
Hufflepuff wstała, ale Rachel ją uprzedziła.
- Ja to zrobię, od kilku godzin chciałam sprawdzić, jak się czuje – wyjaśniła, widząc zaskoczone twarze Roweny i Helgi.
Zawołała skrzata domowego, który dał jej srebrną tacę z kolacją i poszła do pokoju, gdzie złożono Slytherina.

Salazar leżał w łóżku wpatrzony w przeciwległą ścianę. Kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi, od razu spojrzał w stronę drzwi. Gdy zobaczył Rachel, twarz mu się rozluźniła, a on powiedział:
- Jak się cieszę, że to nie Rowena.
- Dlaczego? – spytała.
- Bo ona jest trochę… no… nadopiekuńcza – wyjaśnił. – No i ostatnio jest w stosunku do mnie inna.
- Czemu?
- Bo… – zawahał się przez chwilę. – My byliśmy ze sobą. Już dawno temu, ale ona chyba ma do mnie żal, że tak szybko to zacząłem.
Rachel nie zaskoczyło to wyznanie. Była przekonana, że coś między nimi było.
- Domyślałam się – powiedziała cicho. – Ale nie chciałam ci rzucać niepotrzebnych oskarżeń.
Salazar nic nie odpowiedział. Poczuł się o wiele lepiej, kiedy wyjawił tą tajemnicę komuś innemu. Odkrył, że ludzie wcale nie są tacy podstępni, a niektórym nawet można się zwierzyć.


~*~


Dobra, jestem już po egzaminach, więc mogę trochę czasu poświęcić pisaniu. Sądzę, że ten rozdział był ciekawszy i dłuższy, niż poprzedni. No, od odcinka dwudziestego trzeciego chyba wszystko jest dłuższe. Dedykacja dla Eles. :* Niech to będzie motywacją do napisania rozdziału xD

niedziela, 18 kwietnia 2010

23. Władcy Lasu

Nie minęły nawet dobrze dwa dni, a reszta domowników zauważyła u Slytherina bardzo dużą zmianę. Po pierwsze nie był już tak wulgarny dla skrzatów domowych, w stosunku do Godryka nie był tak lekceważący, o wiele więcej rozmawiał z Helgą, co do Roweny był o wiele bardziej uprzejmy, a z Rachel był w co najmniej przyjacielskich stosunkach. Ravenclaw obserwowała jego dziwne zachowanie z nieukrywanym niepokojem.


- Zrobiłam z niego potwora – powiedziała pewnego dnia do Godryka, patrząc jak Slytherin pomaga powiesić Heldze ogromny portret łucznika na ścianie na pierwszym piętrze na korytarzu niedaleko łazienki.
- Albo raczej maniaka pomocy – odparł Gryffindor. – Chociaż szczerze mówiąc, wolę tego nowego radosnego Salazara, niż starego mrukliwego ponuraka. Co mu powiedziałaś?
- Nie takiego – Rowena wzruszyła ramionami. – Powiedziałam, że jest irytujący i nie będziemy wszyscy dłużej znosić jego humorów.
- Mogłaś dodać, że zachowuje się jak dziecko, któremu matka złoiła tyłek. Ale to też było dobre. No nic, ja wracam do pracy.
Wyciągnął różdżkę i zbiegł do lochów, gdzie musiał przekopać się przez całe komnaty szaf z niebezpiecznymi, duszącymi szatami.


Kiedy nadszedł styczeń, w holu było tak dużo nieprzydatnych dla szkoły rzeczy, że z trudem można się było dostać do Wielkiej Sali i drzwi wyjściowych.
W tych czasach ludzie nie organizowali urodzin. Nie było to ważne wydarzenie. Komuś przybywało lat, robił się starszy, nic wielkiego. Nie było czego świętować. Jednak mieszkańcy Hogwartu postanowili, wbrew panującym przekonaniom, urządzić dla Helgi przyjęcie niespodziankę. Trzymano ją z dala od Wielkiej Sali, gdzie miało się ono odbyć. Jadano przez to w pomieszczeniu przystającym do Wielkiej Sali. Wszystko po to, aby Helga nie dowiedziała się. Salazar zaczynał marudzić.


- To jakaś głupota – oświadczył, kiedy przedzierał się z Roweną i Godrykiem (Rachel została w zamku, żeby pilnować Helgi) przez las w poszukiwaniu drewna. – Oczywiście, Helga staje się dorosła i w ogóle… ale to chyba jest zbyt nieprzyzwoite.
Rowena popatrzyła na niego krzywo.
- Odezwał się ten przyzwoity – zadrwiła. – A ja uważam, że to bardzo dobry pomysł.
- Bo był twój – mruknął Slytherin, po czym wzdrygnął się, podskoczył i zaklął głośno: – Cholera! Wlazłem w gówno!
Godryk ryknął śmiechem, aż ptaki poderwały się do lotu, obsypując ich śniegiem. Rowena też zaczęła się śmiać. Oboje, kiedy już zaczęli, nie mogli przestać. Salazar klął płynnie, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu różdżki.
- Chłoszczyć.
Odchody zniknęły z podeszwy jego skórzanego buta. Slytherin obrzucił rozdeptane fekalia pogardliwym spojrzeniem.
- Jakie zwierze mogło walnąć takie gówno? – zapytał z mocno brzmiącym w głosie niedowierzaniem.
- Może jednorożec? – mruknęła Ravenclaw, ocierając łzy śmiechu z policzków.
- Nie, to był raczej…
Gryffindor urwał, nasłuchując ze skupioną miną. Rowena rozejrzała się niepewnie i chwyciła bezwiednie rękaw Slytherina.
- Co się…? – zapytała już naprawdę przerażona, ale Godryk uciszył ją gestem ręki.

Nagle rozległ się tętent kopyt, jakieś dzikie okrzyki i głuche dudnienie, nieubłagalnie zbliżające się do poszukiwaczy drewna. W pewnej chwili zalał ich deszcz strzał.
Rowena wrzasnęła i zakryła głowę ramionami, Salazar rzucił się, by ją zasłonić; tylko Gryffindor okazał odrobinę zdrowego rozsądku i wyczarował nad nimi mglistą tarczę. Strzały, które w nią trafiły, połamały się i zsunęły na wilgotny śnieg.

Sprawcami tej małej paniki okazały się centaury. Całe wielkie stado centaurów, nerwowo drących ziemię kopytami i parskającymi w typowo zwierzęcy sposób. Nie wyglądały na przyjaźnie nastawione.
- Kim jesteście? – zapytał złotowłosy centaur, groźnie napinając łuk w ich stronę.
Godryk bardzo szybko ocenił sytuację; sądząc po ich niewyraźnych minach lepiej było nie likwidować tarczy ochronnej.
- Mieszkamy w tym zamku – odpowiedział Gryffindor. – Nazywa się Hogwart.
- Hogwart? – powtórzył najważniejszy z centaurów.
- To szkoła magii – wyjaśnił.
Centaury prychnęły buntowniczo.
- Nie widzieliśmy żadnych dzieci – rzekł złotowłosy. – No, oprócz was.
Całe stado parsknęło rżącym śmiechem, a najstarszy z nich dodał:
- Oddalcie się z naszej puszczy, a nic wam się nie stanie.
- To nie jest wasza puszcza – powiedział buntowniczym tonem Godryk, a Rowena pisnęła cicho za jego plecami.
- Blair, przecież mamy zasady! – odezwał się śnieżnobiały centaur. – To już dorośli czarodzieje, a wiesz, co robimy z intruzami. Poza tym już są bezczelni.


Przywódca stada przez chwilę nerwowo grzebał w ziemi kopytem, mieszając cienką warstwę wilgotnego śniegu ze zmrożoną ściółką, po czym napiął łuk i ryknął dziko. Centaury zrobiły to samo i deszcz strzał znów zasypał trójkę czarodziejów. Salazar chwycił Rowenę za rękę, Godryka za kołnierz i rzucił się do ucieczki, bo Gryffindor wyciągał już miecz, gotów do walki.
Centaury pognały za nimi, klnąc ile sił w płucach i strzelając w intruzów strzałami, aż powietrze świstało.


Byli już prawie na błoniach, kiedy pół-konie zatrzymały się gwałtownie, rycząc ze złości. Jednak założyciele Hogwartu nadal biegli, jakby się obawiali, że coś im się odwidzi. Wypadli z lasu i zatrzymali się, dysząc ciężko.
Ostatnia strzała śmignęła w ich stronę, niestety nie chybiając. Trafiła Slytherina prosto w plecy. On zachwiał się i opadł na twarz, jakby stracił władzę w nogach. Krew zalśniła szkarłatem na śniegu.


~*~


To chyba najkrótszy rozdział, jaki napisałam w życiu. Ale nie mam ani czasu, ani pomysłów, za tydzień mam egzaminy. W ogóle nie wiem nawet, czy doprowadzę to opowiadanie do końca, ale jeszcze nic nie jest przesądzone. Dedykacja dla Olki :*

niedziela, 21 marca 2010

22. "Tego Slytherina zaś jedynie znoszę"

Rano, kiedy Rachel otworzyła oczy, zobaczyła, że znajduje się w pięknym, bogato zdobionym pokoju, zupełnie kłócącym się z powszechną kulturą. Żeby do niego wejść, trzeba było najpierw przejść przez dużą komnatę pełną różnych gratów, które pozostawił tu jeszcze brak ojca Roweny.

Rachel nie chciała nadużywać cierpliwości właścicieli, więc tego dnia postanowiła powrócić do Hogsmeade. Pogoda była piękna, mroźna, lecz słońce mocno świeciło, a na błękitnym niebie nie było ani jednak chmury.

Blondynka wygrzebała się z łóżka. Mimo że ubrana była w samą bieliznę, nie było jej zimno. Skrzaty już dawno napaliły w kominkach. Dziewczyna wrzuciła na siebie w pośpiechu resztę ubrań i wyszła z pokoju.
Na korytarzach było bardzo pusto i cicho. Tylko obrazy wiszące na ścianach zdawały się żyć. Niektóre postacie poruszały się, odwiedzały się wzajemnie w ramach, niektóre zaś spały. Rachel poszła wzdłuż ściany. Chciała zobaczyć więcej, odkąd usłyszała o tym zamku, zapragnęła go zwiedzić.

W jednym z korytarzy na tym piętrze zobaczyła Rowenę. Czarnowłosa wyglądała na całkowicie już rozbudzoną, musiała wstać wcześniej niż ona, bo zdawała się być całkiem pochłonięta pracą. Przenosiła różdżką ciężkie, nienaoliwione, brudne zbroje z jednej wielkiej komnaty.
- Poustawiamy je na korytarzach! – zawołała, wysyłając z łatwością kolejną zbroję kilka metrów przed siebie. – Godryku, chodź tu i pomóż mi, ten pokój jest całkiem wypełniony zbrojami!
- Ja chętnie pomogę – odezwała się nagle Rachel.
Rowena odwróciła się, a kolejna zbroja, którą miała przenieść, zawisła nieruchomo w powietrzu. Czarnowłosa uśmiechnęła się szeroko.
- Myślałam, że jeszcze śpisz – odpowiedziała.
- Spałam. Dzięki za nocleg. A przy okazji… nieźle czarujesz.
- Takie tam domowe sztuczki – mruknęła Rowena, rumieniąc się skromnie. – Nie chcieliśmy cię budzić, ale jeśli jesteś głodna, to idź tędy na dół do Godryka, zaprowadzi cię do Wielkiej Sali.
- Dzięki.
Minęła stos stojących w korytarzu zbroi i zeszła na półpiętro. Stał tam Godryk i różdżką przenosił szafki i stojące na nich drobiazgi na sam dół.
- Nie czekaliśmy na ciebie ze śniadaniem, bo zwykle wstajemy dużo wcześniej, niż przeciętni ludzie – wyjaśnił jej. – Chodź.
Zaprowadził ją do Wielkiej Sali, a dwa skrzaty natychmiast nadbiegły, by przynieść „panience Rachel” śniadanie na srebrnej tacy, a „paniczowi Godrykowi” piwo kremowe w cynowym kuflu.


- Nie zastanawiałaś się, żeby tutaj zostać? – zapytał Gryffindor.
- Och… Tak właściwie to dzisiaj miałam wracać do Hogsmeade – odpowiedziała cicho Rachel. – Nie chciałam się wam narzucać.
- No ludzie, co jest z wami? – oburzył się nagle Godryk. – Przez całą drogę nic, tylko każdy nie chce się narzucać. Potrzebujemy twojej pomocy, jesteś bardzo doświadczona i w ogóle… Byłabyś świetną nauczycielką. Mogłabyś uczyć walki, obrony…
- Przed czarną magią – dokończyła za niego blondynka. – Obrony przed czarną magią.
Oboje uśmiechnęli się triumfalnie.
- Jeśli reszta się zgodzi…
- Porozmawiamy o tym podczas obiadu – zasugerował Gryffindor, wstając. – Chodź, pomożesz Salazarowi uporządkować lochy. Trzeba pozbyć się kości.


*


Podczas obiadu rzeczywiście poruszono temat przedmiotów i w końcu kwestię zatrudnienia Rachel.
- Myślałem o tym, żeby może Rachel uczyła tu z nami – odezwał się Gryffindor, kiedy skrzaty przyniosły drugie danie. – Ma wszystkie potrzebne cechy, no i wymyśliła całkiem interesującą dziedzinę. Obronę przed czarną magią.
Slytherin prychnął z pogardą.
- Obronę przed czarną magią? – powtórzył. – Cóż to znowu za niedorzeczności? Po co się bronić przed czarną magią? Jeśli się potrafi godzić ją z białą, okazuje się bardzo przydatna.
Rowena wychyliła się w stronę Rachel i powiedziała półgłosem:
- Salazar jest wężousty.
- słyszałem to – warknął Slytherin. – Niemniej jednak nie zachwycił mnie ten pomysł. Oczywiście pomoc Rachel będzie dla nas czymś ważnym i potrzebnym, ale dlaczego musi powstawać coś zupełnie niepotrzebnego młodym ludziom?
Godryk i Rachel wymienili pospiesznie znaczące spojrzenia.
- Może zrobimy głosowanie? – zaproponowała Rowena.
Zanim ktokolwiek zdążył podnieść rękę, Salazar odezwał się ponownie:
- Nie trzeba. Jeśli Rachel się zgodzi tu pracować, ja się podporządkuję.
Wszyscy przyjęli z dużym entuzjazmem nową nauczycielkę. Wszyscy oprócz Salazara. Do Rachel nie miał nic, ale pomysł z wprowadzeniem takiego przedmiotu jak obrona przed czarną magią to co najmniej głupota, nie mówiąc o herezji. Dzieciakom tylko z w głowach będą mieszać i od małego uprzedzać do czarnej magii.

Praca z Rachel szła o wiele szybciej, niż bez niej. Tego dnia nie mogli już nic zrobić, bo przed zapadnięciem zmroku mieli dojść do Hogsmeade, wyjaśnić pani Prince zaistniałą sytuację, zabrać rzeczy Rachel i wrócić z powrotem do Hogwartu.


Droga do Hogsmeade minęła im podczas radosnych pogawędek, dowcipkowania i uwag. Nawet nie zauważyli, kiedy ich oczom ukazała się wioska.
Chatę Deborah Prince odnaleźli bez trudu. Staruszka siedziała na drewnianej ławie przed domem, ubrana w grube futro. Miała zamknięte oczy i twarz wystawioną w stronę słońca.

- Pani Prince! – zawołała już z oddali Rachel.
Deborah otworzyła oczy i poderwała się z ławy.
- Martwiłam się o ciebie, moja droga – powiedziała, podchodząc do blondynki, żeby ją uściskać.
- Niepotrzebnie, byłam w tym wielkim zamku – wyjaśniła Rachel. – Należy do nich.
Czwórka przedstawiła się, a blondynka opowiedziała pani Prince o wszystkim.

- A więc zostaniesz nauczycielką – podsumowała z nieukrywanym podziwem Deborah.
- Obrony przed czarną magią – dodał Godryk. – Sama wymyśliła.
- Wiecie co, dzieci – powiedziała pani Prince. Niech wam się powiedzie z tą szkołą. Trzeba wyprowadzić nasz z tej ciemnoty i rozpocząć nowa erę.

Nie mogli dłużej zostać, głównie dlatego, że czekała ich droga powrotna. Więc zabrali rzeczy, konia Rachel i zaczęli się przygotowywać do podróży
- Gdzie Berengar?- spytała jeszcze blondynka.
- Poluje w lesie – odparła Deborah. – Ostatnio stał się jeszcze bardziej zgorzkniały, niż był. To się dzieje praktycznie z dnia na dzień, nie mam pojęcia, jak on sobie znajdzie żonę…
Załamała ręce.
- Niech pani się nie martwi – pocieszyła ja Rachel. – Nadejdzie wiosna, to i Berengarowi humor się poprawi.
Ona i Czwórka opuścili chatę, a Deborah odprowadziła ich aż pod karczmę.

- Miła staruszka – zauważyła Rowena.
- Zrzędzi – stwierdził Salazar.
Rowena znów się rozgniewała. Policzki jej pociemniały, i to wcale nie od mrozu. Miała już serdecznie dość ciągłego narzekania Slytherina, tych jego problemów, robienia wielkiej tragedii z byle czego.
- Słuchaj – powiedziała mu. – To ty zrzędzisz. Wszystko ci nie pasuje. Rachel, obrona przed czarną magią, ta wioska, pogoda, pani Prince… no, wszystko. Więc mógłbyś choć raz wyświadczyć przysługę światu i zamknął się?
Salazar zamrugał szybko.

- Że co proszę? – spytał z niedowierzaniem.
- To, co słyszałeś.
- Jesteś dziewczyną – rzekł. – Jak… jak śmiesz…?
- Owszem, śmiem – przerwała mu Rowena z uśmiechem na ustach. – A jeśli się nie zamkniesz, dowiesz się jak to jest oberwać od dziewczyny.


Do końca podróży Salazar był skwaszony i obrażony. W milczeniu zjadł też kolację i jako pierwszy udał się na spoczynek. Tak przynajmniej zdawało się reszcie, gdy rozeszła się do swoich pokoi.
Rowena nie zdążyła nawet zdjąć dziennej szaty, kiedy ktoś wszedł chyłkiem do sypialni. Dziewczyna aż podskoczyła, kiedy ujrzała Salazara.
- Co tu robisz? – wyszeptała. – Przyszedłeś sobie ponarzekać?
- Nie, chodź.
Chwycił ją za nadgarstek i wyprowadził z pokoju. Schodami zbiegł aż na parter, później zszedł do lochów. Zatrzymał się gdzieś w połowie korytarza.
- Chciałem porozmawiać – powiedział cicho.
Było tak ciemno, że Rowena nie dostrzegła nawet jego twarzy. Zgodziła się, stwierdziwszy uprzednio, że nie ma innego wyjścia.
- To, co nas kiedyś łączyło… – zaczęła, ale Slytherin jej przerwał:
- Wiem. I akceptuję to. Ale zauważyłem, że się zmieniłaś. W ogóle wszyscy jesteście inni.
Rowena zaśmiała się, a jej chłodny śmiech poniósł się echem po rozległym lochu.
- Nie, Salazar. To ty się zmieniłeś – odpowiedziała spokojnie. – Dawniej byłeś takim radosnym, przebiegłym, trochę irytującym swoją natarczywością człowiekiem. Teraz została ci jedynie przebiegłość. Więc nie dziw się, że traktuję cię tak, a nie inaczej. Dawnego Salazara lubiłam i szanowałam. Tego Slytherina zaś jedynie znoszę. Dobrej nocy.
Odwróciła się i opuściła loch. W głębi serca była zadowolona ze swojej mowy. Być może nawet odmieni ona Salazara?



~*~


Dziś pierwszy dzień wiosny, świetnie się złożyło na napisanie rozdziału. Nie zachwyca może długością, ale liczy się jakość, oui? Jutro mam konkurs recytatorski, idę jeszcze poćwiczyć wiersz, ale muszę najpierw skończyć odcinek na Dark Love Riddle, więc trochę pracy jeszcze mam. Dedykacja dla wiki-pedii :*

PS: W bohaterach zmieniłam zdjęcia Roweny, Helgi i Godryka.

niedziela, 14 marca 2010

21. Spotkanie

Helga nie mogła z siebie wykrztusić słowa. Od razu rzuciła się do ucieczki, nie reagując nawet na krzyki jasnowłosej kobiety, aby do niej wróciła. Chciała tylko trochę się przejść lasem, nie wiedziała, że napotka tam ludzi. Teraz miała tylko jeden cel: opowiedzieć wszystko reszcie. Sama nic by nie wymyśliła, wolała, by zrobili to za nią pozostali.


Biegła jak mogła najszybciej i na ile jej na to pozwalały zaspy śniegu. Buty miała już przemoczone. Wypadła z lasu i jakimś cudem dotarła do zamku, zdyszana i zlana potem. Teraz cała Czwórka przesiadywała w Wielkiej Sali, gdzie odbywały się ich konwersacje.

- Słu… słuchajcie… – wydyszała, chwytając się za żebra. – Ludzie, tu są ludzie…
Rowena i Godryk spojrzeli na siebie z pobłażliwym uśmiechem, a Salazar, również uśmiechając się, powiedział:
- Ale to oczywiste, że ludzie są na świecie. Sami jesteśmy jednymi z nich. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak powstają.
Helga spojrzała na niego jak na idiotę.
- Nie żartuj sobie, za lasem chyba jest jakaś wioska – odparła. – Widziałam jakąś kobietę i chłopaka rozmawiającego z wilkami.
- No, to już jest chore – zaśmiał się Gryffindor, widząc poirytowaną minę Slytherina na wieść o wilkach. On zaś nie odpowiedział nic, wspomnienie o nieudanej obronie przed leśnymi psami było nadal zbyt bolesne, bo o tym rozmawiać.
- Gdzie ich widziałaś? – zapytał poważnym tonem.
Wstał i ubrał swój wspaniały, czarny, futrzany płaszcz podróżny. Pozostała dwójka zrobiła to samo.
- Tam, w lesie – odpowiedziała Helga. – Byłam na spacerze, usłyszałam głosy, więc się schowałam w krzakach, ale ta dziewczyna mnie zobaczyła. Wiecie, wydaje mi się, że za lasem jest jakaś wioska, ona mówiła o jakiejś karczmie i…

- No, chyba osada – przerwał jej z drwiną w głosie Salazar. – Cztery namioty na krzyż i tyle.
Helga westchnęła tylko; zbyt była nieśmiała, żeby wygłosić własne zdanie, zwłaszcza, gdy było ono odmienne. Dlatego zwykle siedziała cicho, mimo że często miała rację.

Brnąc przez półmetrowe zaspy, dotarli do lasu. Tam było im iść o wiele łatwiej. Gryffindor na wszelki wypadek wyciągnął wysadzany rubinami miecz, reszta ściskała w dłoniach różdżki. Perspektywa spotkania jakichś ludzi w pobliżu zamku wywołała u nich sporo emocji, zwłaszcza strach i niepokój, ale i radość. Bo jeśli okazałaby się to wioska czarodziejów, mogliby rozsławić trochę ich szkołę. No i znaleźć nauczycieli.


Helga miała bardzo dobrą pamięć, więc bez problemu odnalazła drogę. Dotarli do tamtego miejsca w niecałe pół godziny. Śnieg tu nie padał, więc ślady się nie rozmyły. Ruszyli ich tropem, a szli tak i szli kilka kwadransów. Drzewa rosły tu coraz rzadziej i widać było przejrzysty błękit nieba. Na śniegu zaś było coraz więcej śladów, nie tylko ludzkich butów, ale i zwierzęcych łap i kopyt.

- Podchodzą dość blisko ludzi – zauważyła Rowena.
Nikt jej nie odpowiedział. Na horyzoncie dostrzegli wiele drewnianych domów, rozciągających się na dużej przestrzeni.
- Kilka namiotów na krzyż, tak? – odezwał się Godryk, patrząc znacząco na Salazara. Ten miał bardzo głupią minę, gapił się na największy i najbardziej malowniczy budynek, opatrzony wielką drewnianą, żółtą tabliczką z napisem „Jedna Miotła”. Pod literami znajdowała się ruchoma miotła. Nie mieli już żadnych wątpliwości, że mieszkali tu sami czarodzieje.
Pierwszy ruszył Gryffindor z rześkim, przyjaznym uśmiechem, gotów do konwersacji. Za nim poszła reszta, z mniejszym entuzjazmem, ale za to tak samo wielkim zainteresowaniem.


Wioska wyglądała tak, jakby przeszła przez nią wichura. Wiele dachów domów było zniszczone, ale ludzie pilnie pracowali, by naprawić szkody.
- Chodźmy do tej karczmy, dowiemy się czegoś – zaproponował Slytherin.
Wściekła zaciętość, malująca się na jego twarzy zaniepokoiła jego towarzyszy, więc postanowili nie odzywać się już. Dobrze znali jego niepospolite magiczne zdolności, a Salazar też nie raz popisał się znajomością czarnej magii. Podczas ich podróży rozmawiał z wężami, często pytał je o drogę lub wyciągał z nich potrzebne informacje. Rowena, która wiedziała już od dawna o jego dziwnej, przerażającej przypadłości, nie zdziwiła się w ogóle, gdy użył języka węży po raz pierwszy w obecności ich wszystkich Godryk i Helga byli naprawdę wystraszeni. Slytherin musiał im długo tłumaczyć, że znajomość języka węży nie jest wcale złem, wręcz przeciwnie, może okazać się bardzo przydatna. Mimo że dali się przekonać, nada nieprzychylnym okiem patrzyli na jego pogawędki z łuskowatymi przyjaciółmi.


Knajpa, mimo ponurego wyglądu, była bardzo zatłoczona. Wyglądało na to, że było to miejsce, gdzie ludzie spotykali się, aby porozmawiać, poplotkować, powspominać stare dzieje iw ogóle spędzić ze sobą trochę czasu. Nikt nie zwracał na Czwórkę uwagi. Dlatego Salazar, zamiast dosiąść się do jakiegoś stolika, poprowadził ich aż do barku. Jakaś wychudzona, jakby zapadnięta kobieta w średnim wieku, o niezbyt przyjemnym wyrazie twarzy, wycierała energicznie cynowy dzbanek mokrą szmatą. Ona również nie była łaskawa nawet spojrzeć na nowych gości. Dopiero gdy Gryffindor zakasłał znacząco, podniosła na niego swoje wyblakłe, niebieskie oczy i zapytała ochrypłym, złośliwym głosem:

- Co? Czego chcecie?
- Eee… – zaczęła niepewnie Rowena, patrząc na Godryka , który był najbardziej z całej Czwórki wygadany, szukając w nim jakiegoś wsparcia. – My jesteśmy tu nowi. Niedawno przyjechaliśmy… Jestem Rowena Ravenclaw, ten zamek za lasem należał do mojego ojca. Niech nam pani powie, co to za miejsce?
Barmanka prychnęła pogardliwie.
- To Hogsmeade, głupia dziewczyno. Jedyna zamieszkana przez czarodziejów i czarownice wioska w Wielkiej Brytanii. Nie zdziwiłabym się, gdyby też była na świecie – warknęła. – Jeśli tego nie wiedz, nie masz prawa nazywać się czarownicą.
Salazar, mimo że jego uczucie do Roweny znacznie już osłabło i przerodziło się raczej w przyjaźń, nie mógł pozwolić, żeby jakaś arogancka baba ją obrażała.
- Niech pani nie nazywa Roweny głupią – wysyczał, a oczy mu rozbłysły. – To pani nie ma prawa nazywać się mianem czarownicy czystej krwi, jeśli pani używa do tego szmaty, a nie różdżki – wskazał na cynowy dzbanek i szmatę w jej rękach – Jest pani zwykłą szlamą. Chodźcie stąd.
Pociągnął Rowenę za ramię, a Helga i Godryk poszli za nim bez słowa. Poprowadził ich do jednego ze stolików, mamrocząc pod nosem obelgi pod adresem barmanki.

Helga usiadła na ławie i zaczęła się rozglądać po karczmie. Drzwi co chwilę otwierały się i zamykały, a ludzie wchodzili i wychodzili, robiąc przeciąg.
Drewniane, brudne drzwi znów się otworzyły, a do karczmy ponownie ktoś wszedł. Była to owa jasnowłosa dziewczyna w futrzanym płaszczu, którą Helga widziała w lesie. Ta natychmiast pociągnęła Rowenę za rękaw i pokazała jej palcem blondynkę.


- To ta. To ją widziałam w lesie – wyszeptała do ucha czarnowłosej.
Rowena podzieliła się tą informacją z Godrykiem i Slytherinem. Teraz oczy całej czwórki zwrócone były w kierunku dziewczyny. Ta podeszła do baru, zamówiła jakiś alkohol i usiadła niedaleko przybyszy. Powoli sączyła trunek, pogrążona we własnych myślach.
- Ładna jest – zauważyła Rowena i mrugnęła do Helgi. – Ma podobny wygląd do naszego Pogromcy Wilków. Może to rodzina…
Salazar prychnął pogardliwie, nie odwracając wzroku od tajemniczej dziewczyny.

- Spójrzcie – odezwał się Godryk, wskazując na miecz, przypięty do jej szerokiego, skórzanego pasa. – Ona pewnie też podróżuje. Może do niej podejdziemy i zagadamy?
Slytherin znów prychnął, na co Gryffindor w ogóle nie zwrócił uwagi, tylko wstał i podszedł do stolika nieznajomej. Rozmawiali przez chwilę, blondynka uśmiechnęła się i poszła za Godrykiem.


- Proszę, poznaj moich towarzyszy – rzekł do niej, kiedy usiedli do stołu. – To Salazar Slytherin, Rowena Ravenclaw i Helga Hufflepuff.
Dziewczyna uścisnęła każdemu dłoń i sama się przedstawiła:
- Nazywam się Rachel Malfoy. Ten zamek za lasem chyba jest twój, tak?
Rowena pokręciła głową z uprzejmym uśmiechem.
- Nie. Jest nasz wspólny. Chcemy tam urządzić szkołę, by trenować dzieci, u których objawiają się magiczne zdolności – poprawiła ją.
Rachel uniosła nieco brwi, a kąciki ust drgnęły jej lekko.
- Myślicie, że ten pomysł się powiedzie? – spytała.
Slytherin zrobił mocno urażoną minę.
- Oczywiście. To był mój pomysł, a moje idee zawsze się sprawdzają – oświadczył z nieukrywaną dumą w głosie.
Rowena się roześmiała na te słowa, ale gdy tylko zobaczyła spojrzenie Slytherina, natychmiast przestała.
- Dwa lata już jeżdżę po Wielkiej Brytanii – odezwała się Rachel. – Szukałam oznak magii, ale nic z tego nie wychodziło. Dookoła tylko sami mugole, musiałam podróżować w przebraniu mężczyzny. Poszczęściło mi się niedawno, dotarłam do tej wioski, a pani Deborah Prince była tak miła, że dała mi schronienie.
- Podróżowałaś DWA lata? – dziwiła się Helga.
Dopiero teraz Rachel poznała w Hufflepuff ową rudowłosą dziewczynę, którą widziała tego ranka w lesie. Przypatrywała się jej przez kilka sekund, a na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.


- To ty byłaś dziś w lesie? – spytała, żeby się upewnić. – Ciebie widziałam?
Helga zaczerwieniła się jak piwonia.
- Tak.
- Dlaczego uciekłaś?
Kolor na twarzy dziewczyny pociemniał, a ona spuściła ze wstydu oczy.
- Przestraszyłam się – wyjaśniła. – Nie jestem odważna.

Rowena chciała coś jej powiedzieć na pocieszenie, choć dobrze było wiadome i jej, i chłopakom, że Helga z całej ich czwórki była najdelikatniejsza, najbardziej strachliwa i najbardziej doświadczała trudów w podróży.
- Jesteś odważna – odezwała się w końcu pocieszającym tonem. – Samo to, że wyruszyłaś z nami w podróż czyni cię taką.
Wymieniła znaczące spojrzenie z Godrykiem i Slytherinem, mówiące, by się teraz nie odzywali, choć Helgi to wcale nie podniosło na duchu.
- Wracajmy już – zaproponowała nagle, wstając. Reszta zrobiła to samo.
- Możesz pójść z nami – zaproponował Gryffindor Rachel. – Pokażemy ci zamek.
Blondynka zgodziła się natychmiast.

Szli trochę dłużej, niż wcześniej. To znaczy, szli o wiele dłużej. Zastał ich prawie zmrok, kiedy wspięli się po błoniach pod drzwi wejściowe zamku. W holu znajdowało się całe mnóstwo całkiem niepasujących do szkoły mebli.
- Zamierzamy to sprzedać – wyjaśnił Rachel Gryffindor.
- To chyba trudne zmienić miejsce zamieszkania w obiekt publiczny – mruknęła.
- Tak.
Poszli do Wielkiej Sali i kazali jednemu ze skrzatów domowych przynieść im herbatę i kolację, a sami usiedli przy okrągłym stole.
- Zauważyłem u ciebie miecz – zagadnął blondynkę Godryk. Rachel zerknęła na niego i zaśmiała się cicho.
- Ach… To na wypadek, gdyby coś mnie zaatakowało – wyjaśniła. – Różdżki używam często, ale do walki wolę miecz.
- To tak jak ja.

Godryk i Rachel znaleźli chyba wspólny język. Polubili się, co do tego nie było wątpliwości. Rozmawiali, a reszta się im przysłuchiwała. Podano herbatę, później kolację, a oni nadal rozmawiali. Kiedy zrobiło się naprawdę późno, Rowena, chcąc wykazać się jakąś uprzejmością, zaproponowała Rachel, by ta została u nich na noc.
- Jest już ciemno, a w lesie jest teraz niebezpiecznie – dodała.
- No cóż… – zawahała się blondynka. – Skoro tak… to bardzo dziękuję.
Zaprowadzili ją na górę i pokazali jej pokój.

Salazar już miał pójść do swojej sypialni, nie pożegnawszy nawet gościa, kiedy Rowena go zatrzymała.
- Nie podoba ci się ta Rachel? – spytała.
Slytherin wzruszył ramionami.
- Jest dziwna – mruknął.
- Wiesz, dla ciebie każdy taki jest – warknęła Ravenclaw. – Tylko ty jesteś normalny, tak?
I odeszła, zanim ten zdążył coś odpowiedzieć na swoją obronę.


~*~


Długo nie pisałam, ferie już minęły, ale nie miałam weny ani czasu. Cóż, bywa. Dedykacja dla Pepy :*