Dzień zaczął się całkiem zwyczajnie. Uczniowie zebrali się w Wielkiej Sali, żeby spożyć posiłek przed nauką, potem udać się do wyznaczonych klas na wyznaczone lekcje. Slytherin jak zwykle miał jakieś wątpliwości, kiedy ustalali plan. Przecież nie wszyscy mogą umieć czytać i pisać, oświadczył. Ale kiedy rozdano małe karteczki z wypisanymi wszystkimi szczegółami okazało się, że bardzo się mylił. Najwyraźniej dzieci czarodziejów są bardziej wykształcone, niż dzieci mugoli.
Szare chmury snuły się przez całe niebo aż do końca dnia, nie wyjrzało przez nie słońce ani na sekundę. Uczniów nie było zbyt wielu, więc wszystkie lekcje skończyły się około drugiej po południu. Wszyscy zgromadzili się w Wielkiej Sali na obiedzie, nikt nawet nie podejrzewał, że za chwilę ta sielanka może się skończyć wraz z odwiedzinami niespodziewanego, bardzo dziwnego gościa.
Na korytarzu rozległy się jakieś wybuchy. Godryk zerwał się natychmiast, porzucając swój widelec. Dobył miecza i przebiegł przez całą długość sali. Kopniakiem otworzył drzwi i wypadł do holu, gdzie zatrzymał się jak wryty. Zamiast hordy goblinów, których się spodziewał, zastał bardzo dziwną kobietę, ubraną w jakieś kolorowe łachmany, paciorki, z pomalowaną w różne tajemnicze wzory twarzą, z długimi, brudnymi paznokciami, ściskającą w ręku różdżkę. Miała bardzo długie, sięgające niemal podłogi jasne, splątane włosy o różowym odcieniu. W oczach miała obłęd. Dyszała ciężko, za nią piętrzył się stos gruzu i drewna. Nie mogąc otworzyć magicznie zamkniętych drzwi, postanowiła je wyważyć.
Za Gryffindorem pojawił się Slytherin, Lambert i Berengar. Ulysses tego dnia nie zjawił się na obiedzie. Wszyscy mieli wyciągnięte różdżki, wycelowane w tajemniczą postać. Pierwsza poruszyła się właśnie ona. Odwróciła się i jednym machnięciem swojej różdżki naprawiła drzwi. Korzystając z chwilowego odwrócenia uwagi dziewczyny, Salazar zapytał:
- Kim jesteś i co tu robisz?
Czarownica schowała różdżkę do jednej z wielu kieszeni swojej przedziwnej szaty.
- Nie przyszłam, by z wami walczyć – oświadczyła niskim, nieco ochrypłym głosem, jakby go już od dawna nie używała. – Chciałam was ostrzec.
Slytherin jeszcze raz zmierzył ją wzrokiem, aż od czubka głowy, po nagie stopy i uśmiechnął się kpiąco.
- Ostrzec – powtórzył i parsknął śmiechem. – A niby przed czym?
Już otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale od strony lochów dobiegł ich odgłos przyspieszonych kroków. Wszyscy odwrócili się jak na komendę. W stronę tej całej zbieraniny biegł Ulysses. Kiedy jego wzrok padł najpierw na obrońców zamku, potem na dziwnego gościa, podobnie jak Godryk, stanął jak wryty. Przez krótki moment dochodził do siebie, w końcu podbiegł do kobiety i chwycił ją w objęcia. Ona była tak zaskoczona jego widokiem, że nawet się nie poruszyła. Dopiero po chwili objęła go za szyję i pocałowała w policzek.
Reszta przyglądała się temu, coraz bardziej zaskoczona. Dopiero kiedy odsunęli się od siebie, Lambert zapytał:
- Eee… możecie mi to wyjaśnić?
Ulysses spojrzał na dziewczynę, później na blondyna.
- Chodźmy stąd, porozmawiamy gdzie indziej.
Wszyscy zgromadzeni w holu poszli za nim na górę, na siódme piętro, gdzie znajdowała się komnata ukryta za kamiennym gargulcem, gdzie podejmowano ważne decyzje i gdzie znajdowały się wszystkie niebezpieczne książki. Wypowiedział hasło, a kamienny posąg odskoczył na bok, ukazując tajne przejście. Po marmurowych, spiralnych schodach weszli na górę, po czym Godryk otworzył drzwi, żeby wpuścić pozostałych czterech mężczyzn i jedną kobietę do środka. Było to okrągłe, duże pomieszczenie, z dębowym, lśniącym biurkiem. Znajdowało się tam kilka obitych czarną skórą krzeseł, na których wszyscy usiedli. Widząc, jak wszyscy na niego patrzą, Ulysses podjął na nowo:
- To dość skomplikowane. Kiedy podróżowałem, ukryłem się w jednej z jaskiń, w tamtych górach. Spotkałem Kasandrę, ona pomogła mi dojść do siebie po walkach z goblinami. Dziwnym trafem zostałem tam trochę dłużej, niż myślałem. Związałem się z nią, ale po kilku miesiącach gobliny trafiły na mój trop i musiałem się przenieść. Nie mogłem zabrać ze sobą Kasandry, więc pewnej nocy, kiedy spała, po prostu odszedłem. Nie mogłem narażać jej na takie niebezpieczeństwo. Ale ona naprawdę nie jest zła. To wieszczka. Potrafi przepowiadać przyszłość i jeśli zeszła do was aż z gór, by was ostrzec, to znaczy, że jest to coś ważnego, nie ruszała się stamtąd od wielu lat…
- Potrafię sama mówić, nie wyręczaj mnie, jakbyś sam wiedział lepiej ode mnie, co zobaczyłam – przerwała mu dziewczyna, mrużąc oczy, po czym zwróciła się do reszty: – Nazywam się Kasandra Trelawney*. Doprawdy, nie zaprzątałabym obie wami głowy, gdyby nie chodziło o całe społeczeństwo nie tylko czarodziejów, ale i mugoli. Tak się składa, że posiadłam od centaurów pewną metodę wyczytywania przyszłości. Bardzo skuteczną metodę, tak. Zobaczyłam w płomieniach ognia wężoustego mężczyznę, wielkiego potwora, potrafiącego zabijać wzrokiem…
Godryk wymienił szybkie, dyskretne spojrzenie z Salazarem. Poczuł skurcz strachu i niepokoju w okolicy żołądka. Nie chciał już słuchać dalej, ale Kasandra ciągnęła nieubłagalnie.
- Ale to nie wszystko – mówiła budującym napięcie głośnym szeptem. – Ród tego mężczyzny przetrwa bardzo długie lata, uchroni swoją krew przed zabrudzeniem mugolskiego próchna, aż do ostatniego pokolenia. Wtedy czarownica urodzi mugolowi syna, który będzie ostatnim z potomków wężoustego. Posiądzie on wielką władzę i potęgę, w drodze do nieśmiertelności zajdzie dalej, niż ktokolwiek. A będzie on miał na celu zabić Wybrańca, który będzie ostatnią nadzieją dla ludzkości. Jeśli to zrobi, nikt już go nie powstrzyma.
Zakończyła swoją opowieść przeciągłym westchnieniem. Swój wzrok zwróciła na Slytherina. Nie ufała mu. Budził w niej niepokój i podejrzenia. Czuła, że jest dwulicowy i niebezpieczny. Gdyby nie jego obecność, podzieliłaby się swoimi przemyśleniami ze zgromadzonymi. Nie mogąc tego zrobić, dodała tylko:
- Jak dotąd moje przepowiednie spełniły się co do słowa. Ludzie, bojąc się tego, zesłali mnie na wygnanie. Oni wszyscy byli świadomi, że ja wiem o wszystkim, co się dzieje w wiosce. Byli jednak na tyle głupi, by nie wykorzystać mojej wiedzy. Mam nadzieję, że nie postąpicie podobnie.
W komnacie zapadło milczenie. Salazar wstał i zaczął krążyć po pokoju. Zaniepokoiły go słowa Kasandry. Niby nie wierzył w przepowiednie, ale to proroctwo i ton Trelawney sprawiły, że pojawił się w nim płomyczek wiary. I jeszcze ten jej przenikliwy wzrok, utkwiony w niej…
- A dlaczego przywędrowałaś akurat do nas? – zapytał, żeby zyskać na czasie.
- Wróżbici mają w sobie takie „wewnętrzne oko”. Poczułam, że kieruje się na ten zamek, nie mam pojęcia, dlaczego. No i jesteście też wykształceni, zrozumiecie mnie – odpowiedziała bez chwili zastanowienia.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć w tę przepowiednię – skłamał gładko Salazar. – Jeśli to przepowiedziałaś, możesz przecież przewidzieć jak to się skończy. Albo jak mamy temu zapobiec.
- Ja nie panuję nad moim wewnętrznym okiem! – obruszyła się dziewczyna. – To jest tak jak ze snami! Panujesz nad tym, co ci się śni? Nie można zapobiec każdej przepowiedni! Ja wiem, że ktoś z tego towarzystwa, ktoś z nas jest wężoustym! Może i on tego nie wie, musi po prostu sam sterować swoim losem, nie może poddać się swojej słabości! Ja tylko przepowiadam przyszłość. Nie ode mnie zależy, czy się spełni czy nie.
Zorientowała się, że zerwała się z krzesła, więc kiedy ochłonęła, z powrotem na nie opadła. Ulysses chwycił ją za rękę. Po tylu miesiącach bez niej nie chciał już się z nią rozstawać.
- Powiedziałam wam to, co chciałam – odezwała się ponownie Trelawney. – Mogę już wrócić do swoich jaskiń, mam nadzieję, że dało to wam wszystko coś do myślenia.
- Nie, nie chcę, żebyśmy się znów rozstawali – Ulysses aż poderwał się z krzesła. – Zostaniesz tutaj i będziesz uczyć wróżbiarstwa. Nie mamy tego przedmiotu, sądzę, że reszta się zgodzi.
Posłał Salazarowi, który od samego początku jawnie okazywał swoją pogardę dla Kasandry, mordercze groźne spojrzenie.
- Ja nie mam nic przeciwko – oświadczył Gryffindor takim tonem, jakby wymazał z pamięci grozę przepowiedni. – Musimy tylko poinformować o tym Rachel, Rowenę i Helgę, też muszą się wypowiedzieć. Deborah pewnie nie będzie miała żadnych obiekcji, ona lubi każdego.
Wszyscy zeszli na dół, do Wielkiej Sali, z uśmiechami na twarzach. Nie były one jednak szczere, każdy zatrzymał w pamięci groźbę przepowiedni, wężoustego mężczyznę i jego potomka, który będzie chciał zawładnąć światem. Jak na razie podejrzenia mieli tylko Salazar i Godryk. No i Kasandra. Ona wiedziała, że to proroctwo związane będzie ze Slytherinem. Nie miała dowodów, ale była po prostu pewna.
~*~
Przepraszam, znowu. Ale ostatnio nie piszę prawie w ogóle na żadnym z moich blogów, na komputerze jestem praktycznie tylko w weekendy, mam tyle nauki, że aż przykro. Mam nadzieję, że podobał się Wam ten rozdział, pomysł z przepowiednią przyszedł mi nagle. Cóż, wygląda na to, że opowiadanie pociągnę jeszcze trochę dłużej, bo zaczynam powoli myśleć już nad epilogiem. Dedykacja dla Spartanki :*
Szare chmury snuły się przez całe niebo aż do końca dnia, nie wyjrzało przez nie słońce ani na sekundę. Uczniów nie było zbyt wielu, więc wszystkie lekcje skończyły się około drugiej po południu. Wszyscy zgromadzili się w Wielkiej Sali na obiedzie, nikt nawet nie podejrzewał, że za chwilę ta sielanka może się skończyć wraz z odwiedzinami niespodziewanego, bardzo dziwnego gościa.
Na korytarzu rozległy się jakieś wybuchy. Godryk zerwał się natychmiast, porzucając swój widelec. Dobył miecza i przebiegł przez całą długość sali. Kopniakiem otworzył drzwi i wypadł do holu, gdzie zatrzymał się jak wryty. Zamiast hordy goblinów, których się spodziewał, zastał bardzo dziwną kobietę, ubraną w jakieś kolorowe łachmany, paciorki, z pomalowaną w różne tajemnicze wzory twarzą, z długimi, brudnymi paznokciami, ściskającą w ręku różdżkę. Miała bardzo długie, sięgające niemal podłogi jasne, splątane włosy o różowym odcieniu. W oczach miała obłęd. Dyszała ciężko, za nią piętrzył się stos gruzu i drewna. Nie mogąc otworzyć magicznie zamkniętych drzwi, postanowiła je wyważyć.
Za Gryffindorem pojawił się Slytherin, Lambert i Berengar. Ulysses tego dnia nie zjawił się na obiedzie. Wszyscy mieli wyciągnięte różdżki, wycelowane w tajemniczą postać. Pierwsza poruszyła się właśnie ona. Odwróciła się i jednym machnięciem swojej różdżki naprawiła drzwi. Korzystając z chwilowego odwrócenia uwagi dziewczyny, Salazar zapytał:
- Kim jesteś i co tu robisz?
Czarownica schowała różdżkę do jednej z wielu kieszeni swojej przedziwnej szaty.
- Nie przyszłam, by z wami walczyć – oświadczyła niskim, nieco ochrypłym głosem, jakby go już od dawna nie używała. – Chciałam was ostrzec.
Slytherin jeszcze raz zmierzył ją wzrokiem, aż od czubka głowy, po nagie stopy i uśmiechnął się kpiąco.
- Ostrzec – powtórzył i parsknął śmiechem. – A niby przed czym?
Już otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale od strony lochów dobiegł ich odgłos przyspieszonych kroków. Wszyscy odwrócili się jak na komendę. W stronę tej całej zbieraniny biegł Ulysses. Kiedy jego wzrok padł najpierw na obrońców zamku, potem na dziwnego gościa, podobnie jak Godryk, stanął jak wryty. Przez krótki moment dochodził do siebie, w końcu podbiegł do kobiety i chwycił ją w objęcia. Ona była tak zaskoczona jego widokiem, że nawet się nie poruszyła. Dopiero po chwili objęła go za szyję i pocałowała w policzek.
Reszta przyglądała się temu, coraz bardziej zaskoczona. Dopiero kiedy odsunęli się od siebie, Lambert zapytał:
- Eee… możecie mi to wyjaśnić?
Ulysses spojrzał na dziewczynę, później na blondyna.
- Chodźmy stąd, porozmawiamy gdzie indziej.
Wszyscy zgromadzeni w holu poszli za nim na górę, na siódme piętro, gdzie znajdowała się komnata ukryta za kamiennym gargulcem, gdzie podejmowano ważne decyzje i gdzie znajdowały się wszystkie niebezpieczne książki. Wypowiedział hasło, a kamienny posąg odskoczył na bok, ukazując tajne przejście. Po marmurowych, spiralnych schodach weszli na górę, po czym Godryk otworzył drzwi, żeby wpuścić pozostałych czterech mężczyzn i jedną kobietę do środka. Było to okrągłe, duże pomieszczenie, z dębowym, lśniącym biurkiem. Znajdowało się tam kilka obitych czarną skórą krzeseł, na których wszyscy usiedli. Widząc, jak wszyscy na niego patrzą, Ulysses podjął na nowo:
- To dość skomplikowane. Kiedy podróżowałem, ukryłem się w jednej z jaskiń, w tamtych górach. Spotkałem Kasandrę, ona pomogła mi dojść do siebie po walkach z goblinami. Dziwnym trafem zostałem tam trochę dłużej, niż myślałem. Związałem się z nią, ale po kilku miesiącach gobliny trafiły na mój trop i musiałem się przenieść. Nie mogłem zabrać ze sobą Kasandry, więc pewnej nocy, kiedy spała, po prostu odszedłem. Nie mogłem narażać jej na takie niebezpieczeństwo. Ale ona naprawdę nie jest zła. To wieszczka. Potrafi przepowiadać przyszłość i jeśli zeszła do was aż z gór, by was ostrzec, to znaczy, że jest to coś ważnego, nie ruszała się stamtąd od wielu lat…
- Potrafię sama mówić, nie wyręczaj mnie, jakbyś sam wiedział lepiej ode mnie, co zobaczyłam – przerwała mu dziewczyna, mrużąc oczy, po czym zwróciła się do reszty: – Nazywam się Kasandra Trelawney*. Doprawdy, nie zaprzątałabym obie wami głowy, gdyby nie chodziło o całe społeczeństwo nie tylko czarodziejów, ale i mugoli. Tak się składa, że posiadłam od centaurów pewną metodę wyczytywania przyszłości. Bardzo skuteczną metodę, tak. Zobaczyłam w płomieniach ognia wężoustego mężczyznę, wielkiego potwora, potrafiącego zabijać wzrokiem…
Godryk wymienił szybkie, dyskretne spojrzenie z Salazarem. Poczuł skurcz strachu i niepokoju w okolicy żołądka. Nie chciał już słuchać dalej, ale Kasandra ciągnęła nieubłagalnie.
- Ale to nie wszystko – mówiła budującym napięcie głośnym szeptem. – Ród tego mężczyzny przetrwa bardzo długie lata, uchroni swoją krew przed zabrudzeniem mugolskiego próchna, aż do ostatniego pokolenia. Wtedy czarownica urodzi mugolowi syna, który będzie ostatnim z potomków wężoustego. Posiądzie on wielką władzę i potęgę, w drodze do nieśmiertelności zajdzie dalej, niż ktokolwiek. A będzie on miał na celu zabić Wybrańca, który będzie ostatnią nadzieją dla ludzkości. Jeśli to zrobi, nikt już go nie powstrzyma.
Zakończyła swoją opowieść przeciągłym westchnieniem. Swój wzrok zwróciła na Slytherina. Nie ufała mu. Budził w niej niepokój i podejrzenia. Czuła, że jest dwulicowy i niebezpieczny. Gdyby nie jego obecność, podzieliłaby się swoimi przemyśleniami ze zgromadzonymi. Nie mogąc tego zrobić, dodała tylko:
- Jak dotąd moje przepowiednie spełniły się co do słowa. Ludzie, bojąc się tego, zesłali mnie na wygnanie. Oni wszyscy byli świadomi, że ja wiem o wszystkim, co się dzieje w wiosce. Byli jednak na tyle głupi, by nie wykorzystać mojej wiedzy. Mam nadzieję, że nie postąpicie podobnie.
W komnacie zapadło milczenie. Salazar wstał i zaczął krążyć po pokoju. Zaniepokoiły go słowa Kasandry. Niby nie wierzył w przepowiednie, ale to proroctwo i ton Trelawney sprawiły, że pojawił się w nim płomyczek wiary. I jeszcze ten jej przenikliwy wzrok, utkwiony w niej…
- A dlaczego przywędrowałaś akurat do nas? – zapytał, żeby zyskać na czasie.
- Wróżbici mają w sobie takie „wewnętrzne oko”. Poczułam, że kieruje się na ten zamek, nie mam pojęcia, dlaczego. No i jesteście też wykształceni, zrozumiecie mnie – odpowiedziała bez chwili zastanowienia.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć w tę przepowiednię – skłamał gładko Salazar. – Jeśli to przepowiedziałaś, możesz przecież przewidzieć jak to się skończy. Albo jak mamy temu zapobiec.
- Ja nie panuję nad moim wewnętrznym okiem! – obruszyła się dziewczyna. – To jest tak jak ze snami! Panujesz nad tym, co ci się śni? Nie można zapobiec każdej przepowiedni! Ja wiem, że ktoś z tego towarzystwa, ktoś z nas jest wężoustym! Może i on tego nie wie, musi po prostu sam sterować swoim losem, nie może poddać się swojej słabości! Ja tylko przepowiadam przyszłość. Nie ode mnie zależy, czy się spełni czy nie.
Zorientowała się, że zerwała się z krzesła, więc kiedy ochłonęła, z powrotem na nie opadła. Ulysses chwycił ją za rękę. Po tylu miesiącach bez niej nie chciał już się z nią rozstawać.
- Powiedziałam wam to, co chciałam – odezwała się ponownie Trelawney. – Mogę już wrócić do swoich jaskiń, mam nadzieję, że dało to wam wszystko coś do myślenia.
- Nie, nie chcę, żebyśmy się znów rozstawali – Ulysses aż poderwał się z krzesła. – Zostaniesz tutaj i będziesz uczyć wróżbiarstwa. Nie mamy tego przedmiotu, sądzę, że reszta się zgodzi.
Posłał Salazarowi, który od samego początku jawnie okazywał swoją pogardę dla Kasandry, mordercze groźne spojrzenie.
- Ja nie mam nic przeciwko – oświadczył Gryffindor takim tonem, jakby wymazał z pamięci grozę przepowiedni. – Musimy tylko poinformować o tym Rachel, Rowenę i Helgę, też muszą się wypowiedzieć. Deborah pewnie nie będzie miała żadnych obiekcji, ona lubi każdego.
Wszyscy zeszli na dół, do Wielkiej Sali, z uśmiechami na twarzach. Nie były one jednak szczere, każdy zatrzymał w pamięci groźbę przepowiedni, wężoustego mężczyznę i jego potomka, który będzie chciał zawładnąć światem. Jak na razie podejrzenia mieli tylko Salazar i Godryk. No i Kasandra. Ona wiedziała, że to proroctwo związane będzie ze Slytherinem. Nie miała dowodów, ale była po prostu pewna.
~*~
Przepraszam, znowu. Ale ostatnio nie piszę prawie w ogóle na żadnym z moich blogów, na komputerze jestem praktycznie tylko w weekendy, mam tyle nauki, że aż przykro. Mam nadzieję, że podobał się Wam ten rozdział, pomysł z przepowiednią przyszedł mi nagle. Cóż, wygląda na to, że opowiadanie pociągnę jeszcze trochę dłużej, bo zaczynam powoli myśleć już nad epilogiem. Dedykacja dla Spartanki :*