niedziela, 25 października 2009

12. Brudy przeszłości

Slytherin zakrztusił się cierpkim piwem, zaczął prychać i kaszleć, usiłując zaczerpnąć powietrza, a wnętrzności zwinęły mu się w ciasny, bolesny supeł. Znał to nazwisko. Jego ojciec opowiadał mu o stoczonym pojedynku z Mattem Gryffindorem, który przegrał, aby ratować życie swoich ludzi. Na początku przemknęło mu przez głowę, że być może to zbieżność nazwisk, ale kiedy głębiej się nad tym zastanowił, stwierdził, że nie ma takiej możliwości.
Pani Hufflepuff obserwowała, jak brwi Salazara powoli się krzyżują, a okropny grymas gniewu występuje na jego przystojną, ostrą twarz.
- Salazar. Salazar Slytherin – wycedził w końcu.
Twarz Godryka również się nachmurzyła, choć widać było, że usiłował tym zamaskować zakłopotanie, niemniej jednak nie odwrócił wzroku od połyskujących groźnie oczu czarodzieja. Kiedy tylko usłyszał jego nazwisko, od razu zdał sobie sprawę z tego, że będzie musiał odpowiedzieć za czyny swego ojca.
- To niesłychane, w jakich okolicznościach się spotykamy – rzekł, starając się za wszelką cenę zachować spokój.
Atmosfera gwałtownie zgęstniała. Rowena spuściła wzrok i zainteresowała się nagle skórką przy jednym ze swoich paznokci. Nie chciała się wtrącać w rodzinne sprawy Salazara, a kłótnia była czymś, czego chciała teraz za wszelką cenę uniknąć. Przez ten niecały rok zdążyła już poznać swego towarzysza i wiedziała, jak był dla niego ważny honor rodziny. Choć nigdy dotąd nie słyszała o rodzinie Gryffindorów, prędko zauważyła, że Salazar musiał żywić do nich niechęć.
Slytherin wstał.
- Nie będę przebywał w jednym pomieszczeniu z człowiekiem, którego ojciec to zdrajca – oświadczył i odwrócił się na pięcie, aby wyjść.
Chwilę później Rowena widziała go już przez okno, jak zatrzymał się pod gnijącą, drewnianą bramką i skrzyżował ręce na piersiach. Oddychał głęboko, aby ochłonąć. Bardzo chciał zachować się godnie, podkreślając tym jednocześnie swoją wyższość nad synem zdrajcy, choć było to niesamowicie trudne. Czuł, jak gniew wymyka się spod jego kontroli i szaleje po całym jego ciele. Jęknął w duszy, kiedy zobaczył, jak Godryk brnie w jego kierunku przez zabłocone podwórko. 
- Czego chcesz? – Zapytał natarczywie Salazar. – Twój ojciec obraził mojego.
- To sprawa między nimi – odrzekł, wzruszając ramionami. – Nie musimy się przez nich sprzeczać. Ja na przykład nie popieram tego, co uczynił mój ojciec. Nie powinien zaczynać tego pojedynku, to jego wina.
Salazar uniósł brwi. Wypowiedź Gryffindora wzbudziła w nim mieszane uczucia, a jego szczerość zbiła go z tropu. Spodziewał się, że młody czarodziej zacznie zacięcie bronić racji swego ojca, choć nie byłoby to słuszne. Zaskoczył go swoją szczególną odwagą i umiejętnością przyznania, że jego własny ojciec popełnił błąd. Salazar poczuł, że gdyby był na jego miejscu, nie byłby w stanie tego uczynić.
- Bardzo dobrze, że się zgadzasz, bo to prawda – potwierdził. – Zabił bezbronnego służącego mego ojca, zasługuje na potępienie.
Godryk nie odpowiedział. Ostre słowa młodzieńca bardzo go bolały, jednak nie chciał się z nim kłócić oraz sam świadom był winy Matta Gryffindora. Cieszył się, że w tych trudnych dla czarodziejów czasów spotkał już dwóch. I to w tak krótkim czasie. Zależało mu na zaprzyjaźnieniu się z Salazarem, mimo że ich ojcowie żywią do siebie serdeczną nienawiść. Wiedział, że ze swoim już nigdy się nie spotka, uciekając sprzed ołtarza stał się dla swych bliskich czarną owcą.
- Jest nas tak mało – odezwał się po chwili milczenia. – Mamy umierać w nienawiści? Nie oceniaj mnie przez pryzmat czynów mego ojca.
Wyciągnął do niego rękę na znak zgody, a Slytherin spojrzał na nią z wyższością. Zawahał się. Godryk był czarodziejem, pochodził z dobrze sytuowanej i bardzo uzdolnionej rodziny. Mógłby być niesamowicie pomocny, do tego wykazał się rozsądkiem i z jakiegoś powodu opuścił rodzinny dom. Musiał myśleć o dzieciach, które, mimo magicznej mocy, nie miały możliwości i nauczycieli, którzy by ten potencjał wykorzystali. Oczywiście jego ojciec by ten pomysł potępił, on nigdy nie zwykł myśleć o innych, jeśli łączyło się to z jakimś poświęceniem z jego strony. Rzekłby do niego: Myśl o sobie, a nie o smarkatych sierotach. Chcesz być nauczycielem? Jesteś czystej krwi dziedzicem rodu Slytherinów, a  będziesz uczył mieszańców, którymi rodzice nie chcą się opiekować!
Odrzucił od siebie wyobrażenie ojca, do którego poczuł niechęć. Uścisnął rękę Gryffindora i przewrócił teatralnie oczami, choć gniew szybko go opuścił. Nie chciał, aby młodzieniec pomyślał, że szybko i łatwo można go udobruchać.
- Ale to nie znaczy, że wybaczyłem twemu ojcu, co zrobił – rzekł Slytherin.  
Godryk odpowiedział na to śmiechem i wrócił do towarzystwa. Osiągnął to, co chciał, a teraz pragnął podzielić się z resztą dobrą nowiną, ale Pani Hufflepuff wyglądała tak, jakby nic się nie stało. Była już starszą, doświadczoną kobietą i doskonale wiedziała, że chłopcy się pogodzą. Przeszłość była ważna, lecz to przyszłość można było zmienić.
- Jeszcze piwa? – Zapytała, lecz wszyscy pokręcili przecząco głowa, dlatego zwróciła się do Roweny:  - Pokażę wam wasze pokoje.
Dziewczyna natychmiast wstała i poszła za właścicielką sierocińca. Choć dyskretnie obserwowała chłopców przez okno, była niesamowicie ciekawa, o czym rozmawiali. Kamień spadł jej z serca, kiedy ujrzała, jak podają sobie ręce. Oczywiście Salazar jak zwykle był do tego sceptycznie nastawiony, o wiele bardziej spodobała się jej postawa Godryka, który okazał zaskakującą dojrzałość i rozsądek. W jej głowie także zaświtał pomysł genialny, acz ryzykowny. Domyśliła się, że Godryk Gryffindor musi być czarodziejem, zatem mógłby być bardzo przydatny w ich dalszej podróży. Jednak nie chciała sama podejmować decyzji, postanowiła poczekać na swego towarzysza. W tym czasie Anna zaprowadziła ją na pierwsze piętro i wskazała jej drzwi do jednego pokoju.
- Możesz spać tutaj, Salazar obok – otworzyła drzwi do przeciwległej sypialni i zerknęła do środka, aby się upewnić, czy nie zaplątał się w niej jakiś dzieciak. – Zostańcie, ile tylko chcecie.
Rowena uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dziękuję pani, postaramy się wyjechać jak najszybciej – odpowiedziała.
Nadszedł Salazar. Poprosił Rowenę, by porozmawiała z nim na osobności. Wszedł do pokoju, w którego progu stała i zamknął drzwi, podczas gdy dziewczyna mierzyła go chłodnym spojrzeniem. Tylko czekała, żeby skrytykować jego zachowanie.
- Zachowujesz się jak dziecko – odezwała się. – Co się znowu stało? Odniosłam wrażenie, że ty szukasz momentu, aby tylko wdać się z kimś w sprzeczkę.
- To długa historia, nasi ojcowie nie przepadają za sobą – odparł, siadając na drewniany łóżku. Zignorował jej złośliwy docinek. – Ale wpadłem na pewien pomysł. Moglibyśmy wszyscy razem stworzyć tę szkołę. Oni też są czarodziejami, nie widzisz? Mogą się nam przydać.
Rowena westchnęła ciężko. Co do Godryka… Tak, owszem, byłby świetnym towarzyszem w tej niebezpiecznej, trudnej podróży. Wydawał się być także bardzo zabawnym, młodym człowiekiem, no i być może razem ze Slytherinem zapomnieliby o tym, co między nimi zaszło.
- Przyznam, że również o tym pomyślałam – powiedziała. – Ale jak chcesz im to zaproponować? Tak po prostu podejdziesz i zapytasz, czy chcą z nami wyruszyć w podróż?
- Tak – odrzekł Slytherin, a na jego twarzy pojawił się znajomy, cwany uśmiech pewnego siebie człowieka. – Tak właśnie zrobię.
Wstał i wyszedł z pokoju, zanim Rowena zdążyła go zatrzymać. Przygryzła wargi i zaczęła intensywnie myśleć. To, co zamierzał uczynić było nierozsądne i naiwne. Salazar znów pozwolił, aby egoizm i narcystyczne zamiłowanie do samego siebie zwyciężyło. Helga i Godryk z pewnością mieli tu własne życie, być może chcieli się pobrać i założyć rodzinę… Wyglądali na zgraną parę. A Slytherin chciał tak po prostu narzucić im swój pomysł. Gryffindor będzie chciał zadośćuczynić błędy swego ojca i zgodzi się na podróż, to było pewne, a jego towarzyszka nie pozwoli, aby wyruszył bez niej.
Salazar wrócił z Helgą i Godrykiem kilka minut później. Wyglądał na bardzo zadowolonego swoim pomysłem.
- Chcielibyśmy z wami porozmawiać – odezwała się Rowena z nadzieją, że jej towarzysz jeszcze niczego im nie powiedział.
Czuła, że Salazar popełniłby jakiś błąd, przejmując inicjatywę. Wskazała im więc krzesła i dodała:
- Wiemy, że nie jesteście zwykłymi ludźmi.
Jej wzrok padł na różdżkę, przytwierdzoną w tak niefrasobliwy sposób do pasa Helgi. Dziewczyna wydawała się w ogóle nie przejmować tym, że Rowena odkryła jej tajemnicę.
- Zmierzamy na północ – rzekł Slytherin. – Chcemy tam wybudować szkołę dla młodych czarodziejów.
Helga otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Godryk ją uprzedził:
- Macie przecież niecałe siedemnaście lat.
- To nie znaczy, że nie możemy czegoś zrobić dla naszego świata – odparła Rowena. – A ktoś musi to zrobić, zatem dlaczego nie my? Mamy odpowiednią wiedzę, pomysł i chęci, ale potrzebujemy utalentowanych czarowników. Dlatego chcielibyśmy prosić was o pomoc.
Helga spojrzała na Godryka. Była nieśmiała i nigdy nie miała swojego zdania, gdyż o wszystkim zawsze decydowała matka. W tym wypadku było tak samo. Czekała na to, co odpowie Gryffindor. Już wybaczyła mu to, w jaki sposób zachował się w stosunku do niedoszłej żony i zaczynała ufać jego rozsądkowi. Niemniej jednak mruknęła:
- Musielibyśmy opuścić ten dom.
- Innej opcji nie ma – Salazar uśmiechnął się z radością.
- Nie musicie teraz decydować – dodała Rowena, chcąc naprawić nietaktowne słowa swojego towarzysza, któremu rzuciła ostrzegawcze spojrzenie.
Na twarz Godryka wystąpił uśmiech. Jemu pomysł spodobał się tak, jak Salazarowi. Mimo że ciemnowłosy młodzieniec wydawał się być sztywny i napuszony, jednak Gryffindor wiedział, że to tylko przesadnie podkreślana na każdym kroku maska. Czuł, że jeszcze kiedyś będą w stanie się polubić.
- Ja się na to piszę – odparł z zapałem. – Idę z wami. Wcześniej czy później rodzice znajdą mnie tutaj.
Helga patrzyła to na Rowenę, to na Salazara. Czuła, że nieuczciwie byłoby zostawiać matkę z całą gromadą sierot. Wszak Anna nie robi się coraz młodsza, a dzieciaków wciąż przybywa. Z drugiej strony bardzo pragnęła zobaczyć trochę świata, zasmakować przygody, sprawdzić swoje zdolności magiczne w prawdziwym życiu. W domu czuła się tak, jakby wciąż miała dziesięć lat, a osiągnęła przecież niemal siedemnasty rok życia. Była dorosłą kobietą.
- Muszę to przemyśleć – odpowiedziała w końcu.
Podziękowała jeszcze za złożoną propozycję, wstała i opuściła pokój. Chciała być teraz sama, aby móc dobrze zastanowić się nad ich pomysłem, który niewątpliwie był kuszący, choć odstraszał niewiadomą i niebezpieczeństwami czyhającymi na nich w drodze na północ.
Podczas gdy ona patrzyła w okno i rozważała setki odpowiedzi, pozostała trójka omawiała właśnie plany budowy szkoły magii. Czuła się odtrącona i bardzo samotna. Bardzo chciała odpowiedzieć im „tak”, ale stwierdziła, że nie jest chyba jeszcze gotowa na opuszczenie rodzinnego gniazda.

~*~


Przepraszam, że wyszło tak nudno, ale nie mam dziś kompletnie weny. Na dodatek jakiś kabel odłączył się od komputera i już myślałam, że się w ogóle nie włączy. W końcu jednak dotarłam do sedna i jest notka. Postaram się następnym razem xD Dedykacja dla Olki :* 

poniedziałek, 19 października 2009

11. Początki czwórki

Rowena obudziła się ze strasznym bólem głowy. Kiedy otworzyła oczy, wszystko widziała zamazane, lecz udało się jej ujrzeć, że ktoś rzucał na nią cień. Przetarła powieki ciężką jak z żelaza ręką. Skojarzyła, że to Salazar musiał pochylać się nad nią, jednak nie pamiętała niczego, co wydarzyło się po ich chaotycznej rozmowie. Slytherin zapytał, jakie są jej uczucie względem niego, ona szybko i stanowczo rozwiała jego nadzieje… Z całych sił wytężała pamięć, ale widziała tylko ciemność. W końcu zaprzestała tej czynności, bo głowa rozbolała ją jeszcze mocniej.
- Co się stało? – wymruczała niewyraźnie.
- Koń wpadł w poślizg, o mało cię nie przygniótł – usłyszała cichy głos swego towarzysza.
Dotknęła tyłu głowy. Miała na niej jakiś turban z bandaży. Kiedy zdała sobie sprawę z tego, że Salazar ją uratował, poczuła nagłe ukłucie wyrzutów sumienia, choć całe ciało bolało ją nieznośnie, właśnie te igły w środku serca dawały się jej we znaki najbardziej. Bardzo chciała powiedzieć coś, co mogłoby załagodzić jej wcześniejsze nieprzychylne słowa, lecz nie potrafiła się skupić.
- Będziemy musieli zatrzymać się gdzieś na kilka dni, żebyś mogła wypocząć, nie możemy ryzykować – powiedział stanowczo.
Rowena zareagowała bardzo gwałtownie, choć poczuła się mile połechtana troskliwością młodzieńca. Nie chciała, aby traktował ją jak słabą kobietę, która potrzebuje odpoczynku po każdej najmniejszej drobnostce.  
Na co on sobie pozwala, pomyślała, z całych sił odpychając od siebie przychylne, natarczywe myśli dotyczące Salazara. Jestem kobietą, ale to nie oznacza, że będzie mną panował.
Usiadła na mokrej trawie i rozejrzała się, wciąż trzymając się za pulsującą tępym bólem głowę. Zobaczyła stojące nieopodal nich trzy konie, skubiące spokojnie chwasty.
- Nie ma takiej potrzeby – oświadczyła, usiłując wstać, choć w oczach wciąż migały jej czarne plamy. – Nie będę opóźniać podróży, po prostu wsiądę na konia i…
Zakręciło się jej w głowie, a Slytherin przytrzymał ja za ramię, żeby nie upadła z powrotem na trawę. Poczuła się jeszcze gorzej, niż w momencie odzyskania świadomości. W duchu przyznała Salazarowi rację, aczkolwiek nigdy nie wypowiedziałaby tego na głos. Tłumiła w sobie przedziwną mieszaninę wdzięczności, sympatii i równocześnie niechęci do swego towarzysza, który dokończył za nią:
- Wsiądziesz na konia i zaraz z niego spadniesz. Z tego wzgórza widać całkiem dobrze okolicę, chodź, rozejrzymy się.
Posadził ją na koniu, na którym dotąd sam jeździł, po czym wskoczył za nią na jego siodło. Popędził go trochę, by wdrapał się na śliskie, strome zbocze, ciągnąc za sobą dwa pozostałe, przywiązane do siebie długimi linami zwierzęta. Kiedy wspięli się na sam szczyt, zobaczyli pogrążoną we mgle wioskę, otoczoną dookoła młodym lasem. Na obrzeżach osady nad innymi domami, górował stary, kamienny budynek, wyglądający jak jakiś kościół, tylko zupełnie sprzeczny z panującą dotąd architekturą. No i nie miał na szczycie żadnego krzyża.
- Tam się zatrzymamy – odpowiedział Salazar, wskazując na ów dom. – Tam najłatwiej się dostać, żeby nie wzbudzić podejrzeń wieśniaków. Z pewnością nie odmówią gościny rannej damie.
Rowena nic na to nie odpowiedziała, wzruszyła tylko ramionami. Było jej całkowicie obojętne, gdzie się zatrzymają. Kiedy się głębiej nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że i tak będą musieli zapytać kogoś o drogę, dlaczego nie mieliby dodatkowo odpocząć jakiś czas i wypić kilka łyków zupy? Gdzieś w sercu czuła nieprzyjemny niepokój. Dopiero wyruszyli w podróż, a oni już zdążyli powiedzieć sobie parę przykrych słów i się pokiereszować. Wyprawa nie zapowiadała się zbyt bezpiecznie. 
Koń pomknął przez wysoką trawę za sprawą jednego kopnięcia w bok. Rowena czuła, jak palą ją plecy delikatnie dotykające piersi Slytherina. Starała się jak najbardziej odsunąć od niego, choć nie było to proste, ponieważ zwierzę, na którym siedzieli galopowało szybko i chaotycznie, przez co chłopak rytmicznie ocierał się klatką piersiową o jej grzbiet. Pragnęła jak najprędzej zsiąść z konia i znaleźć się możliwie jak najdalej od Salazara, który podświadomie nieustannie przypominał jej o wczorajszej nocy.

Dotarli na szczyt wzgórza, na którym wybudowano duży, acz bardzo zaniedbany dworek. Salazar zeskoczył z konia, ze wstrętem otworzył kopniakiem drewnianą, obślizgłą od mokrego mchu bramkę i poprowadził trzy rumaki przez podwórko. Mimo że na błotnistej posesji nie było nikogo, słychać było wypływające przez otwarte okna śmiechy i krzyki dzieci.
- Cóż to jest – mruknął, rozglądając się dookoła z przestrachem. – Z daleka nie przypominało to ruin, na Boga, wyglądają, jakby się miały za chwilę zawalić. To najpewniej dom dla sierot…
- Mamy tylko odpocząć kilka godzin i zapytać o drogę – wtrąciła złośliwie Rowena. – Jesteś głupcem i ignorantem, to naprawdę piękne, że są na tym świecie osoby, które biorą na swoje utrzymanie sieroty i opiekują się nimi jedynie z dobroci serca.
Salazar zlekceważył te obraźliwe słowa i zatrzymał konie.

Właścicielka chyba musiała usłyszeć ich rozmowę, ponieważ wychyliła głowę przez otwarte na oścież okno. Była to kobieta mocno przy kości, rude włosy miała zaplecione w lichy, rozpadający się warkocz, a pojedyncze włosy, które wymknęły się ze wstążek tworzyły dookoła jej pulchnej, ładnej twarzy czerwonawą aureolę. Wyglądała na przemiłą i bardzo sympatyczną osobę.  
- Znów zbłąkani wędrowcy? – Zagadnęła ich przyjaźnie.
Salazar tylko mruknął coś niegrzecznie pod nosem, Rowena zaś uśmiechnęła się krzywo i odpowiedziała uprzejmie:
- Przebyliśmy daleką drogę, chcielibyśmy się trochę zaznajomić z okolicą.
Właścicielka sierocińca wyszła na zewnątrz, nie zważając na błoto, w którym utonęła po łydki. Zaczęła się ku nim przez nie przedzierać, uśmiechając się jak opętana. Salazar uniósł lekko brwi, ale nie odezwał się ani słowem. Mimo że Rowena wciąż siedziała spokojnie na koniu, czuł aurę niechęci bijącą od niej. Już wiedział, że swym nieuprzejmym zachowaniem sprawił, że stosunki między nimi jeszcze bardziej się pogorszyły. Nie pomyślał, że w takich, a może nawet gorszych warunkach jego towarzyszka musiała mieszkać przez większość swego życia i czuła narastający gniew za każdym razem, kiedy Salazar robił jakieś złośliwe uwagi dotyczące ubogich.
Właścicielka chwyciła się rzemyka od uzdy konia, na którym siedziała Rowena, żeby nie zapaść się głębiej w błoto.
- Jestem Anna Hufflepuff – oznajmiła, dysząc lekko. – Możecie się u mnie zatrzymać, jeśli chcecie, mamy sporo miejsca. Lubicie dzieci?
Rowena zeskoczyła z konia prosto w wielką kałużę, rozbryzgując dookoła błoto. Ona sama to zignorowała, lecz Salazar był bardzo niezadowolony. Starł ogromną plamę mokrej ziemi z piersi i powiódł wzrokiem za kobietą, która zaprowadziła zwierzęta za dom. Wróciła po niecałej minucie z szerokim, zachęcającym uśmiechem na ustach. Jak na niską i grubą panią poruszała się w tym błocie wyjątkowo zwinnie i szybko, jakby robiła to na co dzień.
- Poznajcie moją córkę, Helgę – Anna Hufflepuff wskazała rękę na stojącą w progu dworku i przyglądającą się nowym przybyszom dziewczynę, której dotąd ani Rowena, ani Salazar nie zauważyli.
Miała rude włosy zaplecione w identyczny jak matka warkocz oraz niebieskie, przenikliwe oczy. Musiała być w podobnym wieku, co przybysze, lecz jej twarz pozbawiona była szlachetnej delikatności, przez co wyglądała nieco młodziej. Na jej pulchnej twarzy czaił się nieśmiały, aczkolwiek nieco sceptyczny uśmiech. Kiedy Pani Hufflepuff poprowadziła ich na betonowe schody, Rowena stwierdziła, że jest dużo wyższa od rówieśniczki.
- Dziękujemy, nie będziemy się narzucać – powiedziała Ravenclaw, uśmiechając się przyjaźnie do córki właścicielki sierocińca. Helga odwzajemniła uśmiech. – Zostaniemy u was tak krótko, jak tylko się da.  
- I będziecie jechać przez takie błoto? – Zapytała ze zdziwieniem Anna, a wzrok jej błyszczących oczu padł na turban, którym była obwiązana głowa ciemnowłosej dziewczyny. – Gdybyście widzieli wioskę… U nas często tak leje. Będziecie musieli poczekać, aż woda opadnie. Nie wyjedziecie stąd, chyba że przez las. Zajmie wam to jakieś trzy dni, a nocą wilki podchodzą czasem aż pod same okna.
Uśmiechnęła się radośnie, jakby strugi deszczu zalewające wioskę oraz wilki wałęsające się pod drzwiami były czymś zupełnie normalnym. Zaprosiła Rowenę i Salazara do środka, a Helga poprowadziła ich do lichego salonu, podczas gdy jej matka udała się do sąsiadującej izby, aby przygotować coś do jedzenia.
- Dokąd zmierzacie? – Zapytała nieśmiało rudowłosa, dorzucając drewna do kominka.
- Podróżujemy na północ – odpowiedział wymijająco Slytherin.
Odwrócił wzrok na bok. Nagle w oczach mignęło mu coś, co spowodowało, że natychmiast spojrzał w na Helgę.
- Czy to jest… - Zaczął, wskazując palcem na cienki, jasnobrązowy patyk, przytwierdzony różową, bardzo już brudną i poszarpaną wstążką do skórzanego paska.
Przerwała mu pani Hufflepuff. Na drewnianej tacy niosła pięć pucharków pełnych bursztynowego płynu i każdemu wręczyła po jednym naczyniu. Salazar szybko policzył osoby w salonie i stwierdził, że Anna Hufflepuff nie zna się ani trochę na rachowaniu. Otworzył usta, nie mogąc zrozumieć, jak dorosła kobieta nie może umieć policzyć do czterech.
- Pani przyniosła zbyt wiele… - Odezwał się, ale znów mu coś przeszkodziło.
A mianowicie był to młodzieniec, mniej więcej w jego wieku. Wparował do salonu, jakby był u siebie, a Slytherin stwierdził, że wcale nie jest podobny do Helgi i jej matki. Odziany był również w o wiele wykwintniejsze, lepszej jakości szaty trochę przypominające ubrania Salazara, choć nie były aż tak bogato zdobione.
Pewnie to jakiś sierota, ale tak pięknie odziany, pomyślał czarodziej, lustrując go wzrokiem bystrych, zielonych oczu.
- Pani zabiera pod swój dach coraz starszych – odezwał się młodzieniec, siadając obok Helgi.
Wziął sobie kufel z piwem ze stolika i przyjrzał się uważnie najpierw Rowenie, potem Salazarowi, nawet nie próbując ukryć swego zainteresowania i rozbawienia ich widokiem, co nieco oburzyło sztywno trzymającego się Slytherina.
- A wy podróżujecie tak razem? – Zapytał, machając w dziwny sposób palcem, jakby wyliczał pomiędzy nowymi gośćmi. – Ksiądz by sobie pomyślał…
Urwał, znacząco zawieszając głos i zerknął na Helgę, z którą wymienił uśmiechy i porozumiewawcze spojrzenia, przypominając sobie chwile, kiedy to sieroty wyśpiewywały co rusz durną piosenkę, która z początku tak irytowała młodą Hufflepuff.
Rowena w milczeniu przyglądała się chłopcu, a w jej oczach pojawiły się przyjazne iskierki. Wyglądał na szczerego i otwartego człowieka, ani trochę nie przypominał złośliwego, często cynicznego i zmanierowanego Salazara. Pomyślała, że wygląda trochę jak jeden ze strażników, których widziała w domu Slytherinów. Miał krótko ostrzyżone, ciemnobrązowe włosy, zielone oczy i nieco za bardzo muskularne jak na tak młody wiek ramiona. Mogła uznać, że był nawet przystojny, choć w duchu to jej towarzysz robił na niej większe wrażenie i pociągał ją.
- Wybaczcie, że się nie przedstawiłem – odezwał się młodzieniec, kiedy wśród gości zapanowało nieco nerwowe milczenie. – Jestem Godryk Gryffindor.

~*~

No i się zaczyna prawdziwe opowiadanie. Pewnie sądziliście, że będzie to za jakieś dwadzieścia rozdziałów, ale nie. Muszę opisać ich całe życie, a kolejnej „Mody na sukces” nie chcę xD Och, i jak widać, pojawiła się w menu sonda. Wasza opinia jest dla mnie bardzo ważna i oczywiście, uwzględnię ją przy podejmowaniu decyzji. Więc proszę o głosy xD

Ten rozdział dedykuję Jeanne & Savnay. Przepraszam, że tak naskoczyłam na ten spam, ale nie miałam pojęcia, że to Wasz blog! Ostatnio w ogóle jakaś taka jestem nerwowa. To pewnie przez nadmiar sprawdzianów xD 

niedziela, 11 października 2009

10. "To była tylko przygoda, prawda?"

Rozdział zawiera wątek erotyczny, treści nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD

         Deszcz lał przez cały dzień odkąd tylko wzeszło słońce. Kopyta koni zatapiały się w błocie, co tylko opóźniało podróż. Salazar sądził, że taka delikatna, wrażliwa dziewczyna jak Rowena będzie przez cały czas narzekać. A to, że za mokro, to za gorąco… Jednak ta nie powiedziała ani jednego złego słowa na od chwili, gdy Either zniknęło za horyzontem. To Slytherin o wiele bardziej miał ochotę sobie pozrzędzić na paskudną pogodę i trudy podróży, choć wiedział, że nie powinien tego robić, wszak mężczyźnie nie przystoi uskarżać się na tak przyziemne sprawy jak zmęczenie. Nie przywykł do zimna, głodu i niewygód w przeciwieństwie do Roweny, dla której takie warunki były niemal codziennością. Przez prawie cały dzień nie odzywała się do swego towarzysza, gdyż wiedziała, że wystarczy jedno nieprzemyślane słowo, aby zirytowany Salazar wybuchł i wszczął sprzeczkę zaraz na samym początku ich wyprawy.

         Nadszedł wieczór. W ostatniej chwili udało im się znaleźć jakąś dziurę w skałach, przez które się teraz przedzierali. Mieli do wyboru jeszcze nocleg pod koronami drzew w lesie, jednak deszcz zacinał tak ostro, że woleli nie ryzykować zapalenia płuc. Niewielka jaskinia w skałach nie była specjalnie wygodna, lecz Rowena wynalazła sprytne zaklęcie, by uchronić ich przed zmoknięciem, podczas gdy Salazar znalazł jakieś mokre kawałki drewna, wysuszył je jednym zaklęciem i szybko rozpalił ognisko. Rowena usiadła przy nim, rozcierając skostniałe z zimna ręce.
         - Obserwuję cię od kiedy tylko wyruszyliśmy w drogę – odezwał się Salazar, grzebiąc w skórzanej torbie. – I nie usłyszałem ani słowa na temat nieprzychylnej pogody czy zimna…
         - Bo nie mam powodów do narzekań. Zawsze mogło być gorzej, no i w końcu się na to zdecydowaliśmy – odparła Rowena, wstając z zimnej, twardej skały. – Czuję, że teraz naprawdę robimy coś dobrego. Idę spętać konie.
Slytherin został sam. Patrzył, jak prawie siedemnastoletnia dziewczyna doskonale radzi sobie z pętaniem trzech koni. Oczywiście sam zrobiłby to lepiej, jednak nie mógł wyjść z podziwu dla zaradności swej towarzyszki. Była wszak tylko kobietą, a myślała trzeźwo i rozsądnie, jak niejeden inteligentny mężczyzna, nie tracąc jednocześnie szlachetnego wdzięku, który cechował każdą wykonywaną przez nią czynność. Salazar zaczął się cieszyć, że będzie z niej jakiż pożytek. Owszem, bardzo chciał czymś się wykazać i udowodnić Rowenie, że może na niego liczyć, jednak coś w środku podpowiadało mu, że to nie jest zabawa i pakowanie się w niebezpieczne sytuacje aby zaimponować kobiecie byłoby nierozsądne i tylko rozwścieczyłoby drażliwą Ravenclaw.
         W końcu Rowena wróciła. Była przemoczona do suchej nitki i drżała z zimna, choć twarz miała zaciętą. Wcisnęła się w kąt niewielkiej jaskini, starając się nie patrzeć na Salazara, który rozłożył na ziemi pomarańczową, włochatą skórę jakiegoś egzotycznego zwierzęcia i okrył Rowenę brązowym kocem. Ta natychmiast zaczęła głośno protestować, nie chciała, aby młodzieniec pomyślał, że jest jedynie nieporadną dziewczyną, o którą nieustannie trzeba się troszczyć. Być zależną od mężczyzny… Tego nie chciała choćby za cenę swego bezpieczeństwa.
         - Dość – przerwał jej stanowczo Slytherin. – Dostaniesz zapalenia płuc i umrzesz. Martwa nic nie zdziałasz w naszej sprawie. Tego chcesz?
Czarownica nie odpowiedziała, a twarz nieco jej się rozluźniła. Pierwszy raz ujrzała w nim prawdziwego człowieka, a nie tylko wypchaną złotem i trucizną marionetkę. Poczuła, że Salazar naprawdę chciał się o nią zatroszczyć. Przysunął się do niej i objął ja ramieniem, starając się, aby nie było w tym nic dwuznacznego. Rowena zmroziła go spojrzeniem, choć w środku już miękła w jego silnym, prostym uścisku. Nigdy wcześniej nie czuła też tego dziwnego, przyjemnego łaskotania gdzieś w okolicy brzucha.
- Masz mokre włosy, wysuszę je – zaproponował, ale Rowena zaprotestowała uprzejmie.
Slytherin patrzył, jak gruby, ciemny warkocz dziewczyny robi się całkiem suchy. Teraz jej włosy wyglądały na bardzo napuszone, ale ich właścicielka stwierdziła, że na tej wyprawie nie musi wyglądać jak na balu. Mały Książę już dawno zauważył, że Ravenclaw nie jest próżną, materialistyczną dziewuchą, choć bez wątpienia miała manierę, która wynikała bardziej z urodzenia, niż wychowania i to go nieco raziło. Niemniej jednak od pierwszego spotkania Salazar czuł do niej słabość, im bardziej grała obojętną, tym bardziej pociągała go swoim smukłym, niezwykle już kobiecym ciałem, które skrywała skrzętnie pod brzydkimi, starymi szatami, szlachetnością swej twarzy i tajemnicą, która spowijała całą jej postać.
- Jesteś taka piękna – wyszeptał Salazar i wyciągnął z jej dłoni różdżkę. – Dlaczego jesteś taka oziębła? Nie pozwalasz się do siebie zbliżyć nawet na stopę…
Ujął jej zaczerwieniony policzek, a, ku jego zaskoczeniu, Rowena nie odwróciła głowy. Zajrzał w jej wielkie, przypominające dwa rozmigotane onyksy oczy, które teraz przysłonięte były nieznacznie powiekami, a dziewczyna speszyła się trochę. Pierwszy raz straciła pewność siebie, oczarowana wrażliwością, którą okazał Salazar.  
- Nie jestem oziębła. Nie chcę jedynie zajmować nas sprawami, które nie są w tej chwili istotne – odpowiedziała, a jej głos stał się miękki i delikatniejszy.
Slytherin potraktował to jako zgodę na wykonanie następnego kroku. Albo i nawet dwóch. Pochwycił jej usta w łapczywym, acz niepewnym pocałunku, wyczekując na odpowiedź czarownicy. Z początku była zaskoczona, lecz subtelność dotyku młodzieńca całkowicie ją zahipnotyzowała. Przestała myśleć rozsądnie, dała się mu złapać w sidła, lecz w tej chwili liczyła się już tylko jego bliskość. Tej nocy przyzwoliłaby mu na wszystko, czego by od niej zażądał. Kiedy odchylił jej głowę na bok i zaczął całować ją po szyi, nie potrafiła skupić się już na niczym innym. Nagle chłód, przemoczone ubrania i zimne, niewygodne miejsce przestały mieć dla niej znaczenie. Pożądanie wypełniło ją w jednej chwili, a rozkosz przechodziła ją falami, od skóry na szyi dreszcze wędrowały nierównomiernie po plecach, piersiach i talii, jakby delikatne niczym najlżejsze tkaniny gładziły jej ciało. Ale nie, nie były to miękkie niczym powietrze materiały, tylko ręce Salazara, które błądziły po jej plecach w poszukiwaniu guzików, próbując zachłannie wydobyć jej kuszące ciało z szorstkich szat, w które była odziana. W końcu wyczuł pod palcami okrągłe zapinki. Oczekiwał na jakąś reakcję ze strony Roweny, gdy tylko zsunął z jej ramion suknię, ale ona tylko obejmowała go za szyję i bezwładnie leżała na włochatej skórze, jak szmaciana lalka, oczekując, aż młodzieniec da upust ich niecierpliwości.
Salazar odsunął się od niej na chwilę. Dziewczyna miała zamknięte oczy, lecz usta lekko rozchylone. Kiedy poczuła, że wszystko nagle ustało, rozchyliła powieki i spojrzała na niego z narastającą ciekawością, a jej ciemne oczy przygasły, jakby przysłoniła je mglista kotara. Slytherin przygniótł ją własnym ciężarem i wsunął między jej wargi swój język. Poczuł swego rodzaju ulgę, kiedy wyczuł, że Rowena oddaje zachłannie pocałunki. Jej ręce odnalazły srebrną zapinkę od jego czarnego, uszytego z ciężkiego brokatu kaftana. Chwilę później już wbijała paznokcie w nagie plecy chłopaka, który wciąż gorączkowo usiłował rozdziać ją z wielowarstwowych szat. Stopniowo zaczęło się im robić za gorąco od ogniska, mimo że poza niewielką, zaledwie dwumetrową jaskinią o bardzo niskim sklepieniu padał lodowaty deszcz.
Salazar nareszcie odrzucił jej suknię na bok, a jego oczom ukazała się długa, poszarzała koszula, która skrywała najbardziej pożądane zakątki ciała dziewczyny. Bez chwili wahania odrzucił i tę suknię, a jego oczom ukazały się zgrabne, wąskie biodra, długie nogi, piękne ramiona, a wszystko odziane było aksamitną, niemalże białą skórą. Mimo kontaktu z szorstkimi i starymi tkaninami, nie utraciła swej miękkości i delikatności. Rowena miała małe, kształtne piersi, zupełnie inne od tych, w których gustował młody dziedzic. Mimo to pokrył je pocałunkami, a w tym czasie Rowena zsunęła z niego spodnie. Robiła to instynktownie, jej matka nigdy nie wytłumaczyła jej, na czym tak naprawdę polegają relacje damsko-męskie, teraz jednak zachowywała się tak, jakby nie pierwszy raz znalazła się z chłopcem w tak intymnej sytuacji. Salazar rozchylił jej nogi ręką i ostrożnie wsunął nabrzmiałego członka w jej sekretne miejsce. Przez chwilę czuł swego rodzaju opór, lecz w momencie, gdy użył nieco więcej siły, wszedł w nią całkowicie, a z ust Roweny wyrwało się pierwsze, spazmatyczne westchnienie. Pierwszy raz czuła tak intensywną mieszaninę bólu i rozkoszy, które toczyły ze sobą bój z każdym płynnym, mocnym ruchem Slytherina. On natomiast, wsłuchany w odgłosy, które wydawała dziewczyna, całkowicie zatracił się w namiętnym akcie, zapominając o chłodzie i niebezpieczeństwie nocy, która ich otaczała. Już od tak dawna nie był w bliskim kontakcie z kobietą, że teraz nie mógł powstrzymać ognia, który zaczynał się w głowie, biegł przez całe ciało, a kończył na niepozornym, acz walecznym członku, który atakował jęczącą z rozkoszy Rowenę. Jedwabiście miękka, ciasna, wilgotna od płynów i krwi jaskinia pochłaniała zesztywniałego węża z każdym coraz szybszym i chaotycznym pchnięciem, aż w końcu została zalana perłowo białym, gorącym jadem

*

Rowena leżała na lewym boku, wpatrując się tępo w zwęglone, czarne szczątki drewna, które niedawno płonęły jeszcze jasnym, wesołym płomieniem. Myślała o tym, co wydarzyło się tej nocy. Całkowicie straciła głowę, dała się oczarować delikatności i wrażliwości młodzieńca, który był dla niej teraz złośliwym, dbającym o swoje potrzeby łobuzem. Odebrał jej skarb, który chciała ofiarować komuś, kto ją poślubi, nienawidziła się za to, że utraciła rozsądek. I to dla kogo!
Parę minut później usłyszała cichy pomruk, a Salazar poruszył się. Objął ją od tyłu w talii i pocałował w kark. Czuł się cudownie zrelaksowany i zadowolony, wciąż nawiedzały go wspomnienia wczorajszego wieczora. Nie mógł uwierzyć, że w końcu mu się udało. Już od wielu tygodni nie miał kobiety, tak skupił się na planowaniu wyjazdu oraz zmienieniu uczuć Roweny, że całkiem zapomniał o grzeszeniu z mugolkami z okolicznych wiosek. Ravenclaw stała się jego małą obsesją, która poruszała jego serce.
- Jak spałaś? – Zapytał, wciąż wtulając twarz w ciepłe plecy dziewczyny.
Rowena wzruszyła lekko ramionami. Nie czuła nienawiści, lecz niechęć, bardzo chciała, aby Salazar przestał ją obejmować. Subtelne, elektryzujące dreszcze pożądania rozpłynęły się wraz z końcem ich stosunku, a ciepły skurcz sympatii ustąpił, kiedy sobie uświadomiła, co uczyniła. I co zrobił jej Slytherin.
- Bardzo dobrze – mruknęła, siląc się na obojętność. – To, co się stało… To była tylko przygoda, prawda?
Młodzieniec milczał. Twarz wciąż przyciskał do karku czarownicy, lecz jego ciało zesztywniało, a dłonie zrobiły się zimne. Nie spodziewał się po niej tak racjonalnego podejścia do całej sprawy. Nie sądził, że jakakolwiek kobieta, która bliżej pozna mężczyznę i spędzi z nim noc, tak chłodno potraktuje to, co się między nimi wydarzyło i będzie chciała wrócić do codzienności. I, choć serce chłopaka zostało w pewien sposób zranione, nie mógł jej pokazać, że przez cały czas liczył na coś więcej. Nie zniósłby odrzucenia.
- Tak – odpowiedział Salazar, a w ustach całkiem mu zaschło. – Ale takich nocy może być więcej. Ile tylko będziesz chciała.
Rowena zaczęła się ubierać. Musiała przyznać, że to, co wczoraj zrobiła z Salazarem było bardzo przyjemne. Nigdy nie przeżyła czegoś podobnego, a doznania z tym związane były niepowtarzalne i bardzo ją kusiło, aby jeszcze kiedyś skorzystać z jego propozycji. Teraz, kiedy już straciła to, co najcenniejsze dla kobiety, było jej wszystko jedno, choć wciąż była zła na Slytherina. Nie chciała dawać mu złudnych nadziei, aby też nie budzić ich w sobie.
- Będę pamiętać – odparła chłodno. – Musimy skupić się na naszym celu. Nie mam czasu na romanse. Zapnij mi szatę.
Usiadła plecami do niego, a Slytherin spełnił jej prośbę. Ręce wciąż miał zimne, a w środku coś gryzło go niemiłosiernie. Oczekiwał, że Rowena z czasem całkowicie mu ulegnie, jednak była dlań jedną wielką nierozwikłaną zagadką, nie miał pojęcia, jak ją podejść. W nocy miała chwilę słabości, jednak Salazar nie miał pewności, że to kiedyś się powtórzy. A on nie należał do osób cierpliwych.

- Spodziewałem się takiej odpowiedzi – mruknął, kiedy już sam się ubrał.
Rowena już dawno przygotowała wszystko do odjazdu. Przewróciła oczami, kiedy obserwowała, jak Slytherin zadeptuje na wszelki wypadek zimne resztki ogniska. Zachowywał się tak, jakby miał dwie lewe ręce i nogi. Spodziewała się, że to ona będzie jak kula u nogi podczas ich wyprawy, a okazało się całkiem odwrotnie. Salazar w ogóle nie przywykł do życia poza wygodnymi komnatami wyglądającymi tak, jakby były z zupełnie innej epoki. Dosiadła swojego konia i czekała cierpliwie, aż jej towarzysz będzie już gotowy. Nie chciała komentować jego nieporadności, gdyż czuła, że to, w jaki sposób go potraktowała, musiało bardzo mocno ugodzić w jego męską, delikatną niczym skorupka jajka dumę. Kiedy czarodziej już wdrapał się na swojego rumaka, dziewczyna pogoniła swojego, uderzając go piętami w oba boki. Slytherin dogonił ją dopiero po kilku minutach.
- Jesteś na mnie zła? – Wydyszał, wciąż poganiając swego konia.
- Nie – zabrzmiała krótka odpowiedź. – Po prostu zastanawiam się, ile było takich głupich gąsek, które w tak perfidny sposób wykorzystałeś.
Salazar westchnął ciężko. Zupełnie tak, jakby słyszał własną matkę. Miał nadzieję, że z chwilą, gdy odszedł od rodziny, pozbędzie się jej ciągłego kontrolowania. A tak, odnalazł swoją matkę w Rowenie. Mimo że wciąż czuł do niej słabość, poczuł narastającą z każdą sekundą irytację.
- Przecież nie opierałaś mi się wczoraj – rzekł.
- To też nie znaczy, że się zgodziłam – odparła beznamiętnie. – Ja tylko nie protestowałam. Wiedziałam, że tym w końcu będziesz musiał postawić na swoim.
- Czyli nic do mnie nie czujesz? – Spytał, a jego żołądek skurczył się boleśnie. Podświadomie znał już odpowiedź, ale chciał się upewnić. Lubił wiedzieć, co się dzieje.
- Nie – odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Nic do ciebie nie czuję.
Ponagliła konia, który pognał szybciej przez pokryte trawą wzniesienia. Włosy wyplątały się jej ze wstążek, które teraz powiewały za nią i furkotały na wietrze. Czuła do siebie obrzydzenie, a na Salazara była obrażona. Wiedziała, że źle zrobiła, łamiąc tą nie do końca szczerą odpowiedzią jego nadzieje, ale rozsądek wziął górę nad pragnieniami. Romanse były w tej chwili ostatnią rzeczą, której potrzebowała. Slytherin nie był odpowiednim kandydatem na przyszłego męża, a Rowena panicznie bała się, że mogłaby poczuć do niego coś więcej, niż tylko ślepe pożądanie. Mogłaby go pokochać, a wtedy oboje zapragnęliby ślubu, domu, rodziny, dzieci… Ich plany ległyby w gruzach. Na niczym nie zależało jej tak, jak na szkole magii.  
Słysząc tętent kopyt konia Slytherina, jeszcze bardziej ponagliła konia. Ten zbiegał już z wyjątkowo dużego wzniesienia, gdy nagle pośliznął się na mokrej trawie. Nogi poplątały mu się, a Rowena spadła z niego i sturlała się na sam dół. Pociemniało jej przed oczami. Zdążyła tylko poczuć przeszywający ból w czaszce i straciła przytomność.

~*~


Jak obiecałam, dałam tę scenę erotyczną. I cóż, jeśli myślicie, że to opowiadanie będzie takie banalne i przewidywalne, to mylicie się. Jednak na razie nic więcej nie powiem. Mam tylko nadzieję, że się podobało. Jutro mam konkurs recytatorski, więc muszę jeszcze trochę się pouczyć. Dedykacja dla Eles, bo tak mnie z tym rozdziałem ponaglała xD 

niedziela, 4 października 2009

9. Tajna podróż

         Zaplanowali to bardzo dokładnie. Całymi godzinami siedzieli w bibliotece, wertując różne książki i nakreślone ręcznie teksty. Ich plan był bardzo naiwny i niedopracowany, niemniej jednak para szesnastolatków sądziła, że złapali Boga za nogi. Mieli złoto Salazara, mądrość Roweny i nadzieję, że wszystko pójdzie po ich myśli.
         - Wiele z tych książek by nam się przydało – mruknął Salazar, przeglądając jakiś wielki tom. Przez cały czas bawił się pierścieniem, znajdującym się na jego środkowym palcu. – Ale jak to wszystko zabrać. Nawet dwa konie tego nie uniosą. Musielibyśmy zabrać wóz, a przez to będzie nam się ciężej przemieszczać.
Rowena zaśmiała się i wyciągnęła z kieszeni różdżkę. Młody Slytherin był bardzo inteligentnym czarodziejem, jednak czasami myślał zupełnie tak, jak mugole, którymi tak bardzo się brzydził.
         - Znam takie małe zaklęcie – zaczęła i położyła na wypolerowanym stole swoją starą torbę, z którą się nie rozstawała. – Ingentis*
Nic się nie stało. Przynajmniej tak myślał Salazar, który parsknął śmiechem w bardzo złośliwy, nieprzyjemny sposób. Jednak dziewczyna nawet się nie skrzywiła na ten dźwięk.
         - Chyba trochę ci nie wyszło – mruknął młodzieniec, krzyżując ręce na piersiach.
         - Daj mi te cztery książki – poprosiła Rowena, wskazując na najbliższą półkę pełną wypolerowanych, oprawionych w skórę tomów.
Slytherin zrobił, co kazała, choć minę miał bardzo niepewną. Dziewczyna włożyła do torby najpierw jedną książkę, potem drugą i trzecią… gdy włożyła bez najmniejszego problemu czwartą, oczy Slytherina rozszerzyły się ze zdziwienia.
         - Jak to zrobiłaś? – Spytał, analizując w głowie to, co zobaczył. Zupełnie tak, jakby pierwszy raz ujrzał magię.
         - To zaklęcie zmniejszająco-zwiększające – odpowiedziała. – Do małej torby mogę włożyć wszystko, co zechcę. Dzięki niemu torba nie jest także cięższa, to bardzo praktyczne.
Salazar podniósł torbę. Faktycznie. Nie była tak ciężka, jak mu się wydawało. Wręcz przeciwnie, prawie nic nie ważyła. Slytherin uśmiechnął się z zadowoleniem, jakby to on wpadł na pomysł zaklęcia zmniejszająco-zwiększającego. Ich problemy związane z transportem istotnych, acz ciężkich i nieporęcznych przedmiotów w jednej chwili zniknęły.
         - Czyli możemy wyruszyć wcześniej, niż planowaliśmy – ucieszył się.
Zaczął zdejmować z półek książki i wkładać do torby. Był pełen zapału, a w domu nic go nie trzymało. Tak naprawdę nie miał ani z matką, ani z ojcem zbyt dobrych relacji, był po prostu ich synem, który musiał zdobywać wykształcenie, a kiedy przyjdzie odpowiednia pora, poślubić jakąś równie bogatą i zmanierowaną pannę z dobrego domu, której prawdopodobnie nigdy nie pokocha, a będzie musiał znosić ją przez całe lata z nadzieją, że pewnego razu cierpienie związane z nieudanym małżeństwem złagodzą ciepłe ramiona kochanki i jej chętne, rozłożone nogi. Rowena natomiast zasmuciła się trochę na wieść, że najprawdopodobniej prędzej wyruszą. Zżyła się z mieszkańcami tego dworu, a wygodne życie bardzo jej odpowiadało, z niechęcią myślała o powrocie do sypiania na zimnym, twardym sienniku pod postrzępionym, starym kocem, o trudach podróży i nieprzyjemnej, chłodnej, deszczowej angielskiej pogodzie. No i nie chciała jeszcze rozstawać się z matką. Przez te wszystkie lata mogły liczyć tylko na siebie, serce jej krwawiło, kiedy myślała o pożegnaniu, jednak nie chciała, aby Salazar zauważył, że zaczęła się wahać.
         - Nie lepiej będzie trzymać się planu? – Zaproponowała, siląc się na obojętność, choć w oczach młodzieńca już zapaliły się podejrzliwe iskierki. – Nie chcę się jeszcze rozstawać z matką.
Slytherin wepchnął do torby bez żadnego wysiłku czternastą książkę.
         - Ile ty masz lat? – Zadrwił. – Dziewczęta w twoim wieku już są dawno po ślubie, a ty nadal trzymasz się spódnicy mamusi? Przecież jesteś już dorosła.  
Zaśmiał się cicho pod nosem. Nawet nie próbował jej zrozumieć. Mimo że towarzystwo dziewczyny bardzo go zmieniło, wciąż pełen był ignorancji i pustej wyniosłości, które były efektem szesnastu lat ciągłego pobłażania. Od kiedy tylko nauczył się chodzić, matka wmawiała mu, że jest Małym Księciem, który pewnego dnia odziedziczy bajeczną fortunę ojca, co czyniło go lepszym od każdego. Jednak Rowena nie dała się tak łatwo zbić z tropu. Już dawno przestała zwracać uwagę na to, co przy nim mówi, dlatego natychmiast mu się odgryzła:
         - Gdybyś był prawdziwym mężczyzną, już dawno spełniłbyś oczekiwania swego ojca i znalazł kobietę, która dałaby ci syna, ale ty nadal wolisz gzić się z mugolskimi dziewkami jak wieśniak.
Brwi jej drgnęły, a Rowena wstała i wydęła wargi. Była przekonana, że te słowa dotknął Salazara i sprawią, że ten ryknie na nią, ile tylko sił w płucach, jednak się pomyliła.
         - Nie denerwuj się – zawołał za nią, kiedy zmierzała już ku drzwiom swym dumnym, energicznym krokiem. – Jeśli cię to zbawi, to wyruszymy za tydzień.
Rowena zatrzymała się i zrobiła minę tak wyniosłą, na jaką ją było stać.
         - Nie – zaprotestowała. – Możemy ruszać nawet jutro, skoro tak zadecydowałeś. Idę się pakować.
Wzięła od Slytherina pełną ksiąg torbę i opuściła bibliotekę. Już bez problemów trafiała do swojej sypialni. Przez całą drogę zastanawiała się, co stanie się z jej matką, kiedy ona i Salazar po prostu znikną. Wtedy Anastasia nie miałaby już kogo nauczać, chyba że młodszą siostrę Małego Księcia, która była jeszcze na tyle mała, że nie potrafiła ani pisać, ani czytać. Ba, mała, słodka Tekla nie potrafiła nawet mówić.  
         Ale Rowena musiała myśleć o właśnie takich dziewczynkach jak ona. Dzieci muszą uczyć się magii w profesjonalnych szkołach, a nie w domu po nocach, w tajemnicy przed ludźmi z wioski. To nie były dobre czasy dla czarownic i czarodziejów, ale właśnie teraz powinno powstać miejsce, w którym ludzie tacy jak ona czy Salazar mogliby poczuć się naprawdę swobodnie, a ich talenty nie byłyby już przekleństwem zesłanym przez Szatana, a darem ofiarowanym przez Boga.

         Rowena weszła do sypialni, którą jej przydzielono i zaczęła pakować wszystkie swoje rzeczy do torby. Przyszło jej do głowy, że mogłaby zatrudnić swoją matkę jako nauczycielkę, kiedy tylko uda im się znaleźć odpowiednie miejsce i chętnych do nauki. Gdzieś w tył głowy ugodziła ją okropna myśl. A jeśli pomysł z założeniem szkoły nie przyniesie oczekiwanych rezultatów? Jeśli ludzie będą tak strasznie się bać zdemaskowania, że zrezygnują z kształcenia dzieci?
Trzeba myśleć pozytywnie, pomyślała Rowena, wpychając do torby drugą i ostatnią zarazem parę butów. Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby się jej jeszcze przydać. Piękne, ręcznie tkane poduszki, bajecznie drogie narzuty, drogocenne naczynia… Której z tych rzeczy młoda czarownica mogłaby potrzebować podczas męczącej, trudnej podróży do nikąd? Tak naprawdę nie wiedzieli, gdzie mają się udać, mieli jedynie zarys planu. Dopiero teraz, kiedy Rowena stała pośrodku pięknie urządzonej sypialni zdała sobie sprawę z tego, jak proste były ich przemyślenia w odniesieniu do rzeczywistości. Kiedy nadejdzie prawdziwe zagrożenie, nie pomogą im nawet czary, ale wszystko było już gotowe. Nie mogli się wycofać. Gdy doszła do wniosku, że wszystko już zostało spakowane, napisała na kartce pergaminu wiadomość dla matki i zostawiła ją na stoliku w otoczeniu nowych świec.

         Słońce już dawno schowało się za horyzontem, ale Rowena nadal nieprzerwanie studiowała bardzo niedokładną mapę Szkocji. Zdawała sobie sprawę z tego, że jest utalentowaną czarownicą, niemniej jednak wciąż zbyt mało umiała i miała niewielkie doświadczenie, co wywoływało w niej paraliżujący strach. Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi. Dziewczyna wepchnęła butem swoją torbę pod łóżko i przywołała na twarz sztuczny uśmiech, ale okazało się, że to tylko Salazar zażyczył sobie ją odwiedzić.
         - Widzę, że nie żartowałaś – mruknął, patrząc na otwartą, całkiem pustą szafę.
Rowena natychmiast wstała i zamknęła drzwiczki na wypadek, gdyby i matce zebrało się na wieczorne odwiedziny.
         - Oczywiście, że nie. Spakowałam się i tobie też bym radziła to zrobić, zanim nasze zachowanie wyda się zbyt podejrzane – odpowiedziała z ostrym wyrazem twarzy, choć w środku poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, że tak niegrzecznie dziś go potraktowała.
Salazar usiadł na krześle przy stole. Nie wyglądał tak, jakby się przejął jej słowami, chociaż w duszy w pewien sposób bolało go, że Rowena tak źle o nim myśli. Nie, żeby to, co mu rzekła nie było prawdą. I to go właśnie najbardziej gryzło, jednak nie mógł zmienić przeszłości, która zresztą i tak bardzo mu odpowiadała.
         - Jestem gotowy od trzech dni – oznajmił z dumą. – Ale musiałem teraz zrobić to od nowa, urzynając tego twojego zaklęcia.
Rowena zaśmiała się cicho, lecz naprawdę czuła, jakby ogromna kula lodu opadła jej na dno żołądka. Z jednej strony poczuła się mile połechtana, że Salazar był gotów przyznać, iż nie słyszał o jakimś zaklęciu, które było doskonale znane młodej Ravenclaw. Z drugiej strony zaś maleńki płomyczek nadziei został brutalnie zdmuchnięty przez słowa jej towarzysza. Do tej pory wciąż w pewien sposób łudziła się, że zostaną w tym zamku jeszcze jeden dzień dłużej.
- Wychodzisz już? – Zapytała po chwili. – Bo ja chciałabym jeszcze odwiedzić matkę. No wiesz… Zanim wyruszymy w podróż.
Salazar wzruszył tylko ramionami, choć poczuł się nagle zepchnięty na boczny tor. Nienawidził tego uczucia, gdyż od zawsze był przekonany o swojej cudowności.
         - Mogę odejść – mruknął niezadowolony.
Widząc naglące spojrzenie Roweny wstał i powoli opuścił komnatę, a dziewczyna podążyła za nim i zamknęła drzwi. Bez pukania nacisnęła klamkę do pokoju Anastasii i zajrzała do środka. Jej matka spała już od dawna. Długie, grube kotary przysłaniały wysokie, dziwaczne okna, a w całej sypialni panował mrok. Rowena wemknęła się na palcach do środka i usiadła na brzegu łóżka, które skrzypnęło cichutko. Przez moment patrzyła na spokojną twarz matki, świadoma, że może jej już nigdy nie ujrzeć.

*

         Słońce nie myślało jeszcze o wstaniu, kiedy dziewczyna została brutalnie obudzona przez Salazara. Wrzasnęłaby z przerażenia, gdyby ten nie zakrył jej zapobiegawczo ust dłonią. Rowena nie była przyzwyczajona do tego, że do jej komnaty wchodził bez zaproszenia mężczyzna, nawet, gdy był to Salazar Slytherin, z którym spędzi najprawdopodobniej najbliższe miesiące sam na sam. Odtrąciła jego rękę i niemal wyskoczyła z łóżka. Młodzieniec naiwnie miał nadzieję, że czarownica będzie odziana jedynie w nocną koszulę, jednak ta położyła się spać w ubraniach, jakby podejrzewała, że dziedzic odwiedzi ją nad ranem. Rowena podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Niebo było równie czarne, jak w środku nocy, a gwiazdy lśniły na nim prawie tak mocno jak wieczorem, choć nad horyzontem widniały już fioletowe ślady szybko nadchodzącego poranka.
         - Chodź, tylko staraj się być cicho – szepnął do niej Slytherin.
Na ramieniu dyndała mu skórzana torba. Najwyraźniej do niej upchnął wszystkie swoje ubrania i rzeczy osobiste. Rowena stwierdziła, że nie może być ich mało, gdyż młodzieniec uwielbiał się stroić, podkreślając wykwintnymi szatami swój status. Jednak musiała przyznać, że o wszystkim pomyślał, gdyż po drodze nie spotkali żywej duszy.
Slytherin przyprowadził dwa konie. Do jednego przyczepione były dwa duże worki, a do drugiego zwinięte skóry i koce.
         - Tutaj mamy prowiant – oświadczył nieco głośniej, wskazując na dwa worki.
Pomógł Rowenie wejść na brązowego konia, po czym sam wskoczył na groźniej wyglądającego czarnego rumaka. Obejrzał się ostatni raz. Wiedział, że już nigdy nie zobaczy swego rodzinnego dworu, jednak nie czuł smutku. Teraz jego domem miała być szkoła, którą musiał wybudować od podstaw, a miał do pomocy jedynie niedoświadczoną kobietę. To było wyzwanie, którego z chęcią się podjął.  

~*~

Wybaczcie, że na razie nic się nie dzieje, ale jestem ostatnio tak strasznie zajęta, że aż brak słów. Mam jeszcze godzinę, żeby napisać rozdział na Siostrzenicę, więc się nie rozpisuję xD Obiecuję, że następna notka będzie lepsza. Dedykacja dla Pepy :*

* Ingentis – zaklęcie zwiększająco-zmniejszające, wymyślone przeze mnie. Słowo to pochodzi z łaciny i oznacza „wielki”.