sobota, 24 grudnia 2011

38. Ostateczna decyzja

- Jesteś kurwą – stwierdziła Rachel. Takiej nienawiści ani Rowena, ani Salazar, ani nikt inny nie widział na jej twarzy. – Brak mi słów na określenie takiej osoby jak ty.

- Nie rozumiesz…

Blondynka znów wymierzyła jej siarczysty policzek, tym razem po drugiej stronie twarzy, jeszcze mocniej zaciskając ze złości wargi.

- I ty jeszcze śmiesz się do mnie odzywać? Zamilcz! Nie masz godności, jesteś jak zwykła, bezużyteczna szlama, dziwka spełniająca męskie fantazje. Ścierwo – to mówiąc, odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę zamku. Salazar nawet nie obejrzał się na Rowenę, tylko ruszył za Rachel, pozostawiając ciemnowłosą na skraju lasu bez cienia otuchy czy nadziei na duszy.

Opadła na trawę i zapłakała gorzko. Z jednej strony czuła ulgę, że nie musi już ukrywać przed Slytherinem prawdy, z drugiej zaś – okropny ból w sercu. Słowa Malfoy były może i raniące, ale, co gorsza, Ravenclaw czuła, że były także po części prawdziwe.

Po chwili stwierdziła jednak, że nie może tutaj dłużej siedzieć. Za kilkanaście minut miała rozpocząć się uroczystość, a ona nie mogła wyglądać na przygnębioną. Wszak był to najszczęśliwszy dzień w jej życiu… O ile Rachel nie zniszczyła tego jednym słowem. Bądź co bądź, musiała się z tym zmierzyć. Odetchnęła głęboko i ruszyła w stronę zamku, a nogi miała jak z waty. Nie miała pojęcia, jak ukryje zdenerwowanie, miała tylko nadzieję, że wszyscy uznają to za przejaw stresu spowodowanego weselem. Do holu wpadła naprawdę w ostatniej chwili. Jej matka czekała na nią przed drzwiami do Wielkiej Sali nieco zestresowana.

- Gdzie ty byłaś? Wróciłaś dosłownie w ostatniej chwili. Chodźmy – wyszeptała i chwyciła córkę za rękę, a drzwi same się przed nimi otworzyły. Stoły wszystkich czterech domów zostały zastąpione przez ławki przyozdobione bukiecikami zrobionymi z białych kwiatów i wstążek. Siedzieli w nich goście ubrani w najlepsze odświętne szaty, a każdy czekał z niecierpliwością, aż pojawi się panna młoda. Rowena starała się uśmiechać i udawać szczęśliwą, ale tak naprawdę całkowicie skupiona była na dyskretnym szukaniu wzrokiem Salazara lub Rachel. Z zachowania gości i promieniującego radością Lamberta wywnioskowała, że ta dwójka w ogóle nie była w Wielkiej Sali. Zapragnęła, aby ceremonia zakończyła się szybko. Nigdy nie wiadomo, Malfoy mogła wpaść i przerwać uroczystość w każdej chwili. Z drugiej strony jednak pragnęła zapamiętać swój ślub nie tylko jako załamanie znajomości z Salazarem, ale i jako początek czegoś nowego, czegoś fantastycznego…  Czegoś, co na zawsze zmieni jej życie na lepsze.

Dotarła do kamiennego podwyższenia, na którym stał Lambert i kapłan. Odetchnęła, kiedy nareszcie dotarła do celu. Krępowały ją te wszystkie spojrzenia zgromadzonych. Bała się, że w pewnym momencie wyjdzie na jaw, jak bardzo jest zestresowana i zaniepokojona.



*



         Rachel wpadła do swojej komnaty i zaczęła, zupełnie jak w szale, wrzucać do rozwartego na oścież kufra swoje rzeczy. Szaty, pudełeczka, biżuterię, kosmetyki… Nie zamierzała zostać tu ani chwili dłużej. Salazar wpadł za nią. Wyglądał, jakby postradał wszystkie zmysły.

- Odejdź. Po prostu odstąp ode mnie, bo oszaleję! – krzyknęła, kiedy Slytherin opadł zdyszany na skórzany, bogato zdobiony fotel.

- Wszystko się ułoży, zobaczysz. Uciekniemy stąd i Rowena już nigdy nie zmąci naszego szczęścia – powiedział tak spokojnie, jak tylko mógł. W napięciu czekał, aż Rachel mu odpowie. Oparła się obiema rękami o brzeg kufra, głowę miała pochyloną i oddychała chrapliwie. Łzy cisnęły się jej do oczu bardziej ze złości, niż z rozpaczy. Czuła do Ravenclaw tak potężną niechęć i obrzydzenie, że aż nie mieściło się jej to w głowie. Życzyła jej śmierci, przez co bała się, że Bóg potępi ją na wieki. Wiedziała, że wyjazd będzie najlepszym nie tylko dla Roweny, ale przede wszystkim dla niej. Musiała ratować swoją duszę. Obawiała się, że w końcu zakradnie się do jej sypialni i odrąbie jej głowę siekierą. Na samą myśl o tym czuła, jak po jej ciele rozchodzi się przyjemne ciepło. Musiała myśleć racjonalnie. Odetchnęła kilkakrotnie, otarła szybkim, nerwowym ruchem ręki oczy i odwróciła się do Salazara.

- Niech będzie. Spakuj wszystkie swoje rzeczy, im wcześniej wyruszymy, tym lepiej – mruknęła. Chciała zostać sama. Salazar najwyraźniej to wyczuł, bo ostrożnie wycofał się z jej sypialni.

Kiedy biegł schodami w stronę lochu, targały nim mieszane uczucia. Z jednej strony czuł ulgę, że Rachel wybaczyła mu to, co zrobił, ale z drugiej nie chciał opuszczać szkoły i przyjaciół. Mimo że był od nich ważniejszy i lepszy, przywykł do ich obecności. I wiedział, że będzie czuł po ich stracie coś na kształt… tęsknoty. Nawet nie spojrzał na drzwi do Wielkiej Sali, zza których dochodziły odgłosy zabawy. Czym prędzej za pomocą różdżki spakował wszystkie swoje rzeczy do kufra i opuścił zamek, aby przygotować konie. Okazało się, że Rachel już na niego czekała. Twarz miała poważną i zaciętą, nie było na niej śladu po dawnej rozpaczy. Slytherin bez słowa wskoczył na swojego konia i ponaglił go, uderzając w jego boki piętami. Zwierzęta ruszyły galopem przez zielone, targane wiatrem błonia. Blondynka nawet się nie obejrzała, utkwiła wzrok swoich lodowatych, szaroniebieskich oczu w bramie, Salazar zaś zerknął przez lewe ramię – zamek szybko się oddalał. Poczuł ostatnie ukłucie żalu w sercu. Musiał być silny. Skoro podjął taką decyzję, nie mógł się ugiąć.



*



         Rowena obudziła się następnego dnia w zupełnie inny sposób, niż to sobie jeszcze kilka godzin temu wyobrażała. Mimo że pogoda była cudowna, Helga, która wpadła do sypialni jej i Lamberta, wyglądała na przerażoną. Pierś falowała jej szybko i nierówno, a na twarzy malowało się istne szaleństwo.

- Nie ma Rachel! Ani Salazara! Szukałam ich w całym zamku, zniknęły ich rzeczy, nie ma też dwóch koni! – zawołała. Była całkiem zdyszana, ledwo łapała oddech. Ravenclaw szybko poderwała się z łóżka. Nie zamierzała słowem wspomnieć o tym, co zdarzyło się tuż przed ślubem. Co prawda, domyślała się, że może zdarzyć się coś podobnego, ale były to tylko jej głupie wyobrażenia. Poczuła w żołądku mdły skurcz. To ona była winna temu wszystkiemu. Przez nią mogli już nigdy nie zobaczyć ani Salazara, ani Rachel. Ale musiała przeciwstawić się temu wszystkiemu. Jedynym plusem tego był fakt, że Lambert nie dowie się o tym, co się wydarzyło. Będzie to sekret, który Rowena miała zabrać do grobu.



~*~



Przepraszam, że tak krótko, ale mam za chwilę Wigilię. Życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt i szalonego Sylwestra, a w roku 2012 samych sukcesów. Jest to ostatni rozdział w 2011 roku, ponieważ mam jeszcze do napisania odcinki na innych blogach. W takim razie do zobaczenia w styczniu.

Zapraszam Was na moje konto na tumblr.com xD 

niedziela, 18 września 2011

37. Kłamstwo zabija przyjaźń, prawda zabija miłość

         Mijały dni, a Rowena wciąż i wciąż biła się z myślami, nieustannie zmieniając zdanie. Bardzo nie chciała mówić Salazarowi o tym, że został ojcem ale z drugiej strony gryzło ją sumienie z powodu, że miała do końca życia oszukiwać ich wszystkich. No i fakt, że mogłaby tym jednym zdaniem zniszczyć to, co przez cały czas zbudowała z Lambertem. Bardzo chciała o tym wszystkim zapomnieć i zacząć od nowa, z czystym kontem, ale kiedy kołysała Theodora, wszystko wracało.

Jedyną pocieszającą w tym całym bagnie rzeczą było to, że Salazar wyraźnie unikał Roweny, tak jak przez cały czas trwania ciąży. Rachel również nie paliła się do rozmowy z nią, więc oszczędziła Ravenclaw katorgi przebywania z nią.

         Między Salazarem a Godrykiem coraz częściej wybuchały sprzeczki. Dotyczyły one jak zwykle czystości krwi. Slytherin coraz ostrzej traktował uczniów z mugolskich lub mieszanych rodzin, Gryffindor zaś coraz ostrzej się temu sprzeciwiał.

- Mnie możesz sobie traktować jak psa, ale dzieciaki zostaw! – krzyczał mu prosto w spokojną, pozbawioną wyrazu twarz.

- Doprawdy, jesteś przezabawny – stwierdził po raz kolejny Salazar, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość, ponieważ miał dosyć tego, że za każdym razem na jego twarzy osadzały się kropelki śliny Godryka. – Mógłbym ci po raz wymienić, dlaczego ja nie mogę wpajać starej magii szlamom, ale ty to już przecież wiesz.

- Ja rozumiem! Rozumiem, że ci się może to nie podobać! Ale dlaczego nie zachowasz się profesjonalnie i nie zapominasz choć na chwilę o swoich uprzedzeniach?

Salazar usiadł za biurkiem w okrągłym Gabinecie Narad* i złożył na jego blacie dłonie.

- Spokojnie, nie musisz tak krzyczeć – rzekł. – To, jakie są moje poglądy, nie powinno ciebie interesować. A teraz wybacz mi, chciałbym zostać sam, muszę odpisać na list barona Maddelocka.

Godryk prychnął jak rozjuszony byk, odwrócił się na pięcie i puścił gabinet, trzaskając drzwiami i pozostawiając Salazara w upragnionej samotności. Nareszcie mógł coś przemyśleć. On również czuł niepewność, tak jak Rowena. Już wielokrotnie chciał ją zapytać, czy nie jest ojcem tego małego dziecka. Na samym początku chciał zrobić eliksir, ale Ravenclaw nigdy nie zostawiła synka samego, zawsze opiekowała się nim albo ona, albo jej matka, od czasu do czasu Lambert i Deborah. Chęć podstępu minęła mu jednak szybko, więc postanowił jakimś cudem podpytać Rowenę o to. Bał się, że ciemnowłosa zachowała się niedyskretnie i sekret ujrzy światło dzienne. A było to ostatnie, czego chciał. Całe jego życie zmieniłoby się diametralnie. Straciłby twarz i Rachel. Kochał ją, ale nie tak, jak swego czasu Rowenę. Zabiegał o jej względy, aby sobie coś udowodnić, ale jakoś specjalnie nie przeżył jej utraty. Z blondynką było inaczej. Była dla niego wszystkim.



*



         Ravenclaw grasowała po korytarzach, stresując się okropnie. Poczuła, że nadszedł już czas, aby wszystko Salazarowi powiedzieć. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, już zapomniała, jak to jest czuć spokój. Z rozmyślań wyrwały ją jakieś hałasy. W jej ręce momentalnie pojawiła się różdżka, która zapłonęła bladym, chłodnym blaskiem.

- Kto tam jest? – zapytała, rozglądając się dookoła. Zza zbroi wyszedł chłopak z drugiej klasy. Miał wystraszoną, bladą twarz, kręcone, jasne włosy i wielkie oczy, którymi wpatrywał się w nauczycielkę, oczekując na jej reakcję.

- Nazywam się Terry Brown, proszę pani. Z Hufflepuffu – wyjąkał.

- Dobrze. Co robisz o pierwszej w nocy na korytarzu? – zapytała Ravenclaw.

- Wracałem z biblioteki. Miałem problem z pracą domową.

Rowena przyjrzała się mu uważnie.

- Nie zostaniesz ukarany, ale musisz wiedzieć, że przebywanie poza dormitorium o tak późnej porze jest zabronione – odparła. – A teraz wracaj do łóżka.

Chłopak uciekł czym prędzej, dziękując Rowenie za jej wspaniałomyślność. Ciemnowłosa i tak nie czuła zmęczenia, więc udała się do holu, po czym otworzyła różdżką drzwi wejściowe. W twarz uderzyło ją surowe, acz przyjemne powietrze. Niebo było zachmurzone, dlatego panował całkowity mrok. Tylko czasami, kiedy zrywał się wiatr i poruszał czubkami drzew, pojawiała się srebrna połówka księżyca, rzucając jasną poświatę na błonia i jezioro. Ravenclaw ruszyła śmiało przez trawnik. Nie bała się. Zamek otaczały niezwykle silne ochronne zaklęcia, ona zaś posiadała za pasem różdżkę… No i musiała pomyśleć.

         Gdyby powiedziała wszystko Salazarowi, między nimi nic by się nie zmieniło. Nie chciała, by ten wtrącał się w wychowanie jej syna. Pewna też była, że Slytherin nie wykłócałby się o to, aby być obecnym w życiu małego. Gorzej, jeśli dowiedziałaby się o tym i Rachel. Wszystko zależałoby od siły uczucia, które żywiła do Salazara. Jeśli zdoła mu to wybaczyć, wszystko jakoś rozejdzie się po kościach. Ale jeśli nie… Nie będzie jej zależało na związku ze Slytherinem, więc będzie mogła o wszystkim każdemu powiedzieć. Zniszczyłaby życie nie tylko jej i Lamberta, ale i Theodora. Z drugiej strony zaś, czy Rowena sama sobie nie była winna?



         Z rozmyślań wyrwał ją widok ciemnej postaci, siedzącej na niewielkim klifie przy jeziorze. Światło księżyca padało na jej sylwetkę. Ravenclaw zesztywniała. Była to jakaś obca osoba w czarnym płaszczu; w tej chwili przypomniała sobie opowieść Rachel, a strach wsiąknął w jej umysł. Postanowiła mimo wszystko zobaczyć, kim jest owa tajemnicza osobistość. Nie chciała, żeby ją zobaczyła, więc podeszła praktycznie bezszelestnie, pochylona lekko do przodu, jak przyczajony kocur, szykujący się do skoku. Bezruch, w jakim siedziała dziewczyna, zdał się jej przedziwny, więc położyła delikatnie dłoń na jej ramieniu. Zaledwie dotknęła ją, rozległy się ciche trzaski, a płaszcz opadł, ukazując biały, czysty szkielet, który rozleciał się. Czaszka odparła i potoczyła się pod stopy Roweny, której z gardła wydarł się zduszony okrzyk. Poczuła na ramieniu dotyk czyjejś zimnej dłoni. Odwróciła się gwałtownie, przerażona. Jedyne, co zobaczyła, to zakapturzoną postać, żywy odpowiednik tej, która siedziała na klifie. Ravenclaw zachwiała się, jej ciało wygięło się w łuk nad przepaścią, a sama spadła z niego. Leciała bardzo krótko, a tajemnicza osoba przyglądała się temu z góry. Ciemnowłosa uderzyła plecami w płaską taflę wody i zaczęła opadać w ciemną, zimną otchłań. Nie było tak wysoko, aby czarownica straciła przytomność, ale nie potrafiła pływać. Machając rozpaczliwie nogami i rękami, jakimś cudem udało jej się wydostać na powierzchnię. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, przy okazji zakrztuszając się lodowatą wodą z jeziora. Plując i kaszląc, dotarła do brzegu. Przemoczona, przemarznięta i zmęczona, zacisnęła kurczowo palce na ostrej, szarej skale i oparła głowę o drżące ramiona, dysząc ciężko.



*



Przygotowania do ślubu szły pełną parą. Rowena nikomu nie powiedziała, co stało się kilka dni temu w nocy nad jeziorem. Na samą myśl, że jakaś nieznajoma osoba, być może nawet duch, wałęsa się po błoniach, kończyny jej drętwiały. Stwierdziła, że chwila wyznania prawdy zbliżała się z dnia na dzień. Nie mogła tak dłużej ukrywać wszystkiego, ponieważ to skutkowało na jej humor. Lambert już zauważył, że coś się dzieje. Bywały takie chwile, że chciała mu o wszystkim powiedzieć, ale gdy myślała o skutkach tego, oblewał ją ze strachu zimny pot, a w żołądku czuła nieprzyjemny skurcz, który przez jakiś czas nie chciał ustąpić.

         W dzień wesela, Rowena obudziła się u boku swojego narzeczonego, tym razem ze spokojem w duszy. Już za kilka godzin zostanie żoną mężczyzny, którego naprawdę kochała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że znalazła miłość swojego życia. Na samym początku była z Lambertem tylko dlatego, żeby zapomnieć o Salazarze. Nie kochała go. Ale z czasem uczucie, które między nimi się zrodziło, stało się bardzo silne. Nigdy nie była zakochana w Slytherinie, ale mimo wszystko nie chciała, aby spotykał się z Rachel. Teraz było jej to obojętne.



         Zanim goście się zeszli, a Rowena ubrała suknię, odwiedził ją Salazar. Była tym całkowicie zszokowana, ponieważ był ostatnią osobą, której się spodziewała. Ubierała akurat długi, biały welon, do którego przypięła wielką, czerwoną różę, kiedy ciemnowłosy wśliznął się do jej sypialni. Ravenclaw zobaczyła go w lustrze stojącym na dębowej toaletce; zerwała się na równe nogi i odwróciła się do niego twarzą.

- Co tutaj robisz? – zapytała z niepokojem.

- Słuchaj, wiem, że powinniśmy zapomnieć, co się między nami zdarzyło na weselu Helgi i Berengara… ale potem ty zaszłaś w ciążę… powiedz mi… – zaczął, ale drzwi na nowo się otworzyły, a do środka wpadła Rachel. Uśmiech na jej twarzy nieco zbladł, kiedy zobaczyła swojego partnera i Rowenę, ale chwyciła go za rękę i powiedziała:

- Nie przeszkadzaj jej, chodź, musimy powitać gości.

Slytherin za bardzo się bał, że Malfoy zacznie coś podejrzewać, więc posłusznie poszedł za nią do Wielkiej Sali, gdzie miała odbyć się uroczystość. Ravenclaw odetchnęła z ulgą. Mało brakowało, żeby narzeczona Salazara dowiedziałaby się o wszystkim.

         Pani Ravenclaw pomogła córce ubrać piękną, alabastrową suknię z bufiastymi rękawami i całym mnóstwem koronek. Na głowie umiejscowiła jej swój delikatny, srebrny diadem.

- Wiem, że się denerwujesz, ale wszystko będzie dobrze. Zaczynasz nowe życie, które będzie o wiele lepsze i cudowniejsze od tego, które miałaś do tej pory. Chodźmy – wyciągnęła w jej stronę rękę i pomogła jej zejść z małego, drewnianego stołeczka. Ravenclaw uśmiechnęła się nerwowo. W żołądku czuła nerwowy skurcz, ale był to skurcz radości. Przedtem chciała jednak porozmawiać ze Slytherinem. Musiała mieć to z głowy.



Znalazła go spacerującego z Rachel na skraju Zakazanego Lasu.

- Dobrze, że was widzę – wydyszała, przyciskając dłoń do szybko falującej piersi. – Zanim zacznie się ceremonia, chciałam z wami porozmawiać. Szykowałam się do tego już od bardzo wielu miesięcy. Rachel, my naprawdę tego nie chcieliśmy, Salazar bardzo cię kocha, a tylko to się liczy…

- Dowiem się wreszcie, co przede mną ukrywacie? – zapytała. W jej sercu gniew rósł z sekundy na sekundę. – Nie jestem głupia, widzę, że coś się dzieje. Słucham.

Slytherin wymienił z Ravenclaw szybkie, przerażone spojrzenie.

- Podczas wesela Helgi i Berengara za dużo wypiliśmy i… ja naprawdę nic z tego nie pamiętam, Salazar tak samo… spędziliśmy ze sobą noc, ale to było tylko raz, przysięgam, nie chcieliśmy tego. A potem, kiedy zrobiłam eliksir, żeby sprawdzić, kto jest ojcem Theodora i wyszło, że to Salazar… – urwała, bo blondynka zamachnęła się i uderzyła ją w twarz z głośnym trzaskiem. Ravenclaw chwyciła się za pulsujący bólem policzek, a oczy wypełniły jej się automatycznie łzami.



~*~



No i rozdział. Miał być tydzień temu, ale brat „Wiedźmina” zainstalował i jakoś tak wyszło… Prawda wyszła na jaw, więc kolejny odcinek będzie z akcją. Jeszcze tylko dwa lub trzy rozdziały i… epilog. Idę się uczyć na jutrzejszy sprawdzian z łaciny, a dedykacja znów dla Nelrinel, bo dzisiaj urodziny ma, sto lat :*

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

36. Cud narodzin

         Wieści o zaręczynach Roweny i Lamberta rozeszły się szybko, ale te o ciąży Ravenclaw – jeszcze prędzej. Wszak dziecko, które urodziło się poza związkiem małżeńskim w tamtych czasach było uznawane za bękarta, więc narzeczeni musieli czym prędzej się pobrać. Czarodziejom w Hogsmeade nie przeszkadzało to, że ledwo opadły emocje związane ze ślubem Helgi i Berengara, już musieli szykować się na kolejny. Rowena zaś z tygodnia na tydzień stawała się coraz grubsza. Nie mogła stanąć w takim stanie na ślubnym kobiercu, więc musiała poczekać do kwietnia, kiedy miało przyjść na świat jej dziecko. Wmówienie Lambertowi, że zostanie ojcem nie należało do trudnych zadań. Najgorszą czynnością okazało się zdobycie jakieś części Salazara, aby upewnić się, czy na pewno to jego dziecko. Od czasu ich wspólnie spędzonej nocy starał się jej unikać. Dlatego musiała posunąć się do ostateczności.

         Zanim Slytherin znalazł się w Wielkiej Sali, dorzuciła do jego kielicha ziarenko niewidzialnej, usypiającej fasoli. Musiała rzucić na nie specjalne zaklęcie, aby ten natychmiast nie zapadł w sen. Miała zadziałać dopiero za trzy godziny. Ta część planu udała się bez żadnych komplikacji. Podczas kolacji Salazar napełnił za pomocą różdżki swój kielich czerwonym winem skrzatów i wypił. Teraz wystarczyło czekać. Salazar udał się do swojej komnaty zaraz po kolacji. Magiczna fasolka zaczęła działać. Ziewając raz po raz, opuścił Wielką Salę. Rowena odczekała kilka minut, zanim również wstała i wyszła z sali, twierdząc, że jest zmęczona i nie czuje się zbyt dobrze. Kiedy tylko drzwi do Wielkiej Sali zatrzasnęły się za nią, pobiegła w stronę lochów tak szybko, jak jej na to pozwalał jej stan. Słyszała odgłos roznoszących przez echo kroków Slytherina. Zatrzymała się gwałtownie, aby i on nie usłyszał, że ktoś jest w lochach, ruszyła w kierunku jego komnat dopiero, kiedy dotarł do niej odgłos zamykanych drzwi. Pochyliła się nisko, aby zajrzeć przez dziurkę od klucza do środka. Zobaczyła, jak Salazar rozbiera się do naga, układa swoje szaty schludnie na krześle i kładzie się do wspaniałego łoża. Odczekała jeszcze kilka minut, aby się upewnić, że mężczyzna zasnął, po czym uchyliła leciutko drzwi i wsunęła głowę między nie a framugę. Za pomocą różdżki wyrwała mu kępkę włosów z głowy, ale ten nawet się nie poruszył. Spał kamiennym snem, nie mając pojęcia, jak niecne plany miała wobec niego Rowena. Lewitowała wyrwane włosy na swoją wyciągniętą dłoń, czując prawdziwą ulgę, wycofała się z komnaty i zamknęła za sobą drzwi.

         Pobiegła do swojej sypialni, gdzie miała już od dawna przygotowany eliksir. Małą buteleczkę chowała zawiniętą w haftowaną, granatową chustę pod obluzowaną deską pod łóżkiem. Wyciągnęła ją i postawiła na małym stoliku w kącie pokoju. Zamknęła drzwi swojej komnaty na zasuwę, aby nikt nagle nie wszedł do środka. Nie chciała, aby ktokolwiek ją teraz widział. Odkorkowała butelkę i wrzuciła do środka kilka ciemnych, grubych włosów. W napięciu obserwowała, jak przezroczysty eliksir zmienia swoją barwę na czysty błękit. W żołądku poczuła skurcz. W jednej z ksiąg opisane było, że kolor niebieski oznacza ojcostwo. Za pomocą różdżki opróżniła butelkę. Domyślała się, czyje dziecko nosiła pod sercem, ale zawsze miała jakiś cień nadziei, że się myli. Teraz już wszystko było jasne. Musiała o tym powiedzieć Salazarowi. W końcu wkrótce zostanie ojcem, nie mógł o tym nie wiedzieć. Postanowiła to jednak zrobić dopiero po ślubie z Lambertem.



         Nadeszła wiosna. Po mroźnej, ostrej zimie jej ciepło było ulgą nie tylko dla ludzi, ale i roślin, które przez okrągłe cztery miesiące przywalone były grubą warstwą śniegu. Dosłownie w każdej chwili mógł nadejść dzień rozwiązania. Rowena stresowała się tym niezwykle, bo to oznaczało, że będzie musiała powiedzieć Salazarowi prawdę. Bała się, że ten będzie chciał zniszczyć jej związek z Lambertem przez to, że jest w ciąży. Nie kochała go, ale wiedziała, że małżeństwo z nim będzie dobre dla niej i dziecka. Ona będzie miała męża, który będzie traktował ją z szacunkiem, a dziecko – ojca. Wiedziała, że to, co robi, było złe, ale nie miała innego wyjścia.

- Już się nie mogę doczekać, kiedy zobaczę naszego syna – powiedział do niej pewnego dnia Lambert, gładząc ją po brzuchu. Nadszedł kwiecień, a Rowena z niecierpliwością oczekiwała porodu. Zaśmiała się, żeby ukryć zmieszanie.

- Skąd pewność, że to będzie chłopiec? – zapytała.

- Ja to po prostu czuję. Będzie tak samo dobrze władać mieczem, jak jego ojciec – pocałował narzeczoną w policzek i odszedł do swoich zajęć, pozostawiając ją sam na sam z wyrzutami sumienia.



*



         Ranek. Był konkretniej piętnasty kwiecień, a od godziny czwartej Rowena męczyła się niemiłosiernie, rodząc w okrutnych bólach swoje pierwsze dziecko. Towarzyszyła jej Deborah i Lambert, aby przez to nie burzyć planów lekcyjnych. Rachel odwołała jednak swoje zajęcia. Ciekawa była płci nowo narodzonego. No i czuła się jakoś dziwnie, pewnie dlatego, że od jakiegoś czasu Salazar dziwnie się zachowywał. Wszyscy cieszyli się, że Rowena niedługo urodzi, tylko nie on. Chodził, jak struty. Owszem, zauważyła, że kiedyś coś ich łączyło, ale od dawna Slytherin kochał tylko ją. Ten niepokój związany był raczej ze strachem i niepewnością, który udzielił się i blondynce.

Około godziny dziewiątek w skrzydle szpitalnym rozległy się wrzaski malutkiego dziecka. Malfoy, która siedziała na ławie pod ścianą, podniosła głowę. Nie chciała być świadkiem owej szczęśliwej sceny, więc wstała szybko i ruszyła w stronę pokoju nauczycielskiego. Spotkała tam Godryka i Salazara, którzy siedzieli i rozmawiali o centaurach.

- Myślę, że dobrze byłoby znów udać się do lasu, żeby zobaczyć, czy są nadal tak wrogo do nas nastawione – mówił Gryffindor.

- Nie wiem, jak ty, ale ja mam dosyć ich towarzystwa do końca życia – oświadczył Slytherin, wracając wspomnieniami do wypadku, któremu uległ podczas ostatniego bliższego spotkania z centaurem. A właściwie jego strzałą. – O, Rachel. Nie masz teraz zajęć?

- Nie. Rowena właśnie urodziła, słyszałam krzyki dziecka – mruknęła, siadając obok niego. Godryk od razu się rozpromienił.

- Naprawdę? To cudownie! Musimy iść zobaczyć nowego członka naszej rodziny – wstał i chwycił przyjaciela za ramię. Ten niechętnie powstał z krzesła i ruszył za nim. Chcąc, nie chcąc, musiała pójść z nimi. Żałowała, że w ogóle przekazała im tę informację.

Gryffindor zapukał lekko, a Deborah otworzyła mu drzwi. Wyglądała na zmęczoną, ale uradowaną.

- Ach, wiedziałam, że tu przyjdziecie. Wchodźcie, Rowena czuje się już dobrze, nie było żadnych problemów. Lambert miał rację, to chłopiec – powiedziała szybko.

Ravenclaw leżała na łóżku w kącie skrzydła szpitalnego, cała czerwona na twarzy i okropnie spocona, z szerokim uśmiechem na ustach. W ramionach trzymała jakieś zawiniątko. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyli maleńką główkę z kępą czarnych, lśniących włosów. Lambert nie posiadał się z radości, natomiast Rowena wyglądała na nieco zmieszaną widokiem Salazara i Rachel. Bardzo chciała, aby stąd wyszli, ale nie powiedziała ani słowa, nie chcąc być nietaktowna.

- Wymyśliliście już imię? – zapytała blondynka, patrząc to na Rowenę, to na Lamberta.

- Tak się zastanawialiśmy, że może… Theodor? – mruknęła ciemnowłosa.



         I tak też zostało. Mały Theodor zamieszkał w pokoju razem z matką, której pomagała jej własna matka i Deborah. Jakoś trzeba było pogodzić opiekę nad małym synkiem i naukę w szkole. Ślub zaplanowano na pierwszy dzień maja, a Rowena coraz częściej wyobrażała sobie jej rozmowę z Salazarem. Nie chciała, aby to wszystko ujrzało światło dzienne, on zapewne też by sobie tego nie życzył, więc miała do niego zaufanie. Nie chciała niszczyć relacji między nim a Rachel, dlatego rozważała taką możliwość, aby blondynce nigdy o tym nie powiedzieć. Chyba że sam Salazar uzna za stosowne postąpić inaczej. Malfoy jednak bardzo dobrze władała mieczem i z pewnością potrafiła celnie i mocno bić. A ona wolała, aby jej twarz wyglądała tak, jak wygląda. Lubiła swój nos.

         Lambert zauważył, że jego narzeczona była od kilku tygodni bardzo ponura, więc postanowił z nią porozmawiać. Na początku myślał, że to wina ciąży, ale teraz, kiedy Theodor był już na świecie i czuł się świetnie, stwierdził, że musiało to dotyczyć czegoś innego. Postanowił jakoś jej pomóc, chociaż wesprzeć psychicznie.



- Od dawna jesteś jakaś taka… zasępiona – odezwał się ostrożnie, gładząc ją po włosach. Leżeli razem w jego łóżku, odpoczywając po kolejnym miłosnym uniesieniu. Nie powinni tego robić, ale Rowena, bojąc się, że Lambert zacznie coś podejrzewać, zgodziła się na jego propozycję, aby tą noc spędziła u niego.

- To pewnie przez pogodę – mruknęła. Czuła się kiepsko i psychicznie, i fizycznie, była też bardzo senna. Nie miała ochoty na rozmowy z narzeczonym. Dlatego przytuliła się do niego i dodała: – Porozmawiamy jutro, dobrze? Jestem zmęczona.

Z doświadczenia wiedziała, że najłatwiej było udać wykończenie. Zamknęła oczy, czekając, aż nadejdzie dający ulgę sen.



~*~



No, jest krótko, ale w sumie jestem zadowolona. Opowiadanie naprawdę się kończy, zostały mi jeszcze dwa rozdziały i Epilog. No dobra, niech będzie – trzy rozdziały. Następny odcinek już we wrześniu. Zapraszam Was wszystkich na mój fanpage na facebooku – klik. Mam problem z Internetem, ale mam nadzieję, że dzisiaj szybko go naprawią xD Dedykacja dla Nelrinel :*

środa, 17 sierpnia 2011

35. Sprawy znów się plączą

         Obudziła się ze strasznym bólem głowy i suchością w gardle. Za dużo wypiła. Na początku, kiedy tylko otworzyła oczy, obraz by zamazany, ale po kilku minutach się wyostrzył. Stwierdziła, że w komnacie, w której się znajdowała, ściany były mroczne i kamienne, a łóżko, w którym leżała, nie było jej łóżkiem. Cofnęła się myślami do poprzedniego wieczora, ale w jej umyśle była to tylko mieszanina nieskładnych, niewyraźnych obrazów. Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że musi znajdować się w lochach. Co więcej – nie miała na sobie żadnych ubrań. Przerażona, wymacała różdżkę i natychmiast machnęła nią w stronę pochodni, które zapłonęły niebieskim, chłodnym blaskiem. Jej strach wzrósł gwałtownie, kiedy tylko spostrzegła u swego boku nagą postać Salazara. Nie miała pojęcia, co robić. Z jednej strony chciała go obudzić, ale z drugiej bała się go dotknąć. Napiętą, sztywną dłonią szturchnęła jego chude, kościste plecy. Slytherin wymamrotał coś niezrozumiałego, po czym przewrócił się na drugi bok. Minęła jakaś minuta, zanim zorientował się, gdzie i z kim się znajduje.

- Co robisz w moim łóżku? – zapytał, przeciągając się.

- My chyba… chyba nie…?

- Ooo, myślałem, że to był tylko sen – mruknął. Był nieco zdezorientowany, od wypitego poprzedniego wieczora wina trochę kręciło mu się w głowie, a w gardle piekło, ale zignorował to. Miał teraz ważniejsze zmartwienia. Pomyślał o Rachel, a w okolicy żołądka poczuł nagły, nieprzyjemny skurcz. Czy gdyby blondynka nie opuściła zamku, aby się przejść, teraz leżałaby obok niego? Czuł do niej coś ważnego, specjalnego i bardzo mu zależało na dobrych relacjach z nią. A tak, zamiast Rachel, miał w łóżku Rowenę. Bał się, że rozpowie, co się między nimi zdarzyło. Nie liczyła się z Lambertem, który był w niej bardzo zakochany. Usiadł, podpierając głowę rękami.

- Wydaje mi się, że podobnie jak i mnie, zależy ci, aby nikt się o tym nie dowiedział – mruknęła, zerkając co chwilę na Salazara, który szybko pokiwał głową.

- Tak. To najlepsze wyjście z tej sytuacji – stwierdził i opadł na poduszki. – Jak to się w ogóle mogło stać? Na sali było mnóstwo innych kobiet, mogłem znaleźć się tutaj z każdą! Ale padło akurat na ciebie. To się nigdy nie może powtórzyć.

- Masz całkowitą rację – odparła Ravenclaw i wstała, aby się móc ubrać. Kiedy wkładała na swoje nagie ciało wspaniałe szaty wyjściowe, Slytherin leżał odwrócony do niej plecami. Nie wiedział, czym to było spowodowane, ale czuł do niej swego rodzaju niechęć. Kiedyś coś do niej czuł, jakiś mały płomyczek sympatii, ba, może nawet zauroczenia, zatlił się na długo w jego sercu, ale szybko zdechł, kiedy tylko Rowena zaczęła traktować go z góry. Czy kiedykolwiek miała do niego szacunek? Od samego początku zachowywała się, jakby był dla niej zaledwie paprochem na czubku buta. Ale zmądrzał i stwierdził, że nie będzie się za nią uganiać. Ravenclaw zabrała wszystkie swoje rzeczy, rzuciła na Slytherina szybkie spojrzenie i czym prędzej opuściła jego komnatę. Przyspieszonym krokiem przeszła przez korytarze w lochach i wyszła na powierzchnię. Kiedy wspinała się po schodach na piętro, marzyła, aby po drodze nie spotkać nikogo. Jej rozczochrane włosy i odświętny strój świadczyły o tym, że spędziła tę noc poza swoją sypialnią. A jeszcze by tego brakowało, aby zaczęła okłamywać swoich przyjaciół.

Na zakręcie, całkiem niedaleko łazienki, usłyszała kroki, które natychmiast rozpoznała. Wesołe, energiczne… Nie miała żadnych wątpliwości, że należały do Godryka. Mimo że wypił poprzedniej nocy mnóstwo alkoholu, był w świetnym humorze. Zero jego negatywnych skutków, ale to była tylko kwestia przyzwyczajenia.

Bądź co bądź, Rowena udała się do swojej sypialni, aby się przebrać w codzienną, czarną szatę czarownicy, a potem udać się do Wielkiej Sali na śniadanie. Nie miała pojęcia, co się stało z gośćmi, salę jednak skrzaty domowe musiały wysprzątać po wczorajszym przyjęciu, ponieważ wszystkie cztery stoły domów powróciły na miejsce, a nigdzie nie było nawet śladu po tym, że odbył się tu jakiś bal. Nie było tu nikogo prócz Rachel, na której widok w żołądku Ravenclaw coś się przewróciło. Sama poczuła się winna, ponieważ wiedziała, że blondynce naprawdę zależy na Salazarze. A ona mogła zepsuć to tlące się słabym płomyczkiem uczucie jedną nocą ze Slytherinem. Nie, ta informacja nigdy nie mogła wyjść na jaw. Nigdy.

Usiadła na swoim krześle, a przed nią na lśniącym złotem talerzu pojawiła się usmażona kiełbaska i jedna bułka z miodem, tak, jak zwykle o tej porze dnia. Ani słowem nie odezwała się do Malfoy, mając przy okazji nadzieję, że ona również tego nie zrobi. Owa wiara jednak okazała się złudna, ponieważ kilka minut później blondynka zakaszlała znacząco i zapytała: 

- Gdzie wczoraj zniknął Salazar? 

Rowena poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Postanowiła jednak udać zaskoczoną tym pytaniem, więc nie podniosła nawet wzroku, wciąż wpatrując się usilnie w niedokończoną, zimną kiełbaskę. Podłubała widelcem w stygnącym jajku i odpowiedziała cicho:

- Skąd mam wiedzieć? Nie szukałaś go w jego pokoju? Poszłam spać, bo źle się poczułam. Za dużo wina.

Zerknęła na dziewczynę z gorącą nadzieją, że jej uwierzyła. Rachel wypiła resztę herbaty i usiadła nieco wygodniej. Mimo że jej talerz był już całkowicie opróżniony, nie zamierzała odejść od stołu. Bardzo chciała porozmawiać z Roweną, być może nawet zaprzyjaźnić się. Bezsensownie dała się wciągnąć w tę głupią rywalizację… nawet nie wiadomo, o co.

- No tak, nie pomyślałam o tym. Powiem szczerze, że sypialnia to chyba ostatnie miejsce, gdzie Salazar mógłby się ukryć podczas przyjęcia. To snobistyczny arystokrata, nigdy nie przepuściłby okazji, aby udać się na jakiś bal, aby obserwować, jak bawią się inni i jakich idiotów z siebie robią – odparła z cichym, ledwo słyszalnym śmiechem. Ravenclaw poczuła gwałtowny uścisk wyrzutów sumienia. Była zbyt miękka i słaba, aby dobrze kłamać.

- A ty jak się wczoraj bawiłaś? – spytała, rozpaczliwie usiłując zmienić temat.

- Było trochę zbyt wystawnie, nie przywykłam do takich przyjęć – stwierdziła Malfoy. – Zazwyczaj przesiadywałam w mugolskich knajpkach, z dala od elity, aby nie zwrócić na siebie uwagi. Udawanie, że nie jest się czarodziejem nie jest wcale takie proste, jak się wszystkim wydaje. Wiesz, udałam się na wieczorną przechadzkę. Niby wszystko było w porządku, ale zobaczyłam jakąś postać niedaleko lasu. Myślałam, że to któryś z gości postanowił wrócić wcześniej do domu, ale Helga powiedziała mi, że wszyscy pozostali tutaj na noc.

- To był mężczyzna czy kobieta?

- Nie wiem. Ale chyba kobieta, miała raczej delikatną sylwetkę. Odeszła w stronę lasu, było ciemno, więc nie widziałam, co się z nią stało – odparła, bezwiednie bawiąc się widelcem. – No, ale zostawmy to. Najwidoczniej nie była groźna. A co myślisz… o, Salazar!

Pomachała ręką w stronę drzwi, które otworzyły się, a w nich stanął Slytherin. Rowena nie chciała z nim spędzać zbyt wiele czasu, przynajmniej dopóki cała sprawa nie zestarzeje się nieco. Na świeżo bała się, że przypadkiem coś jej albo Salazarowi się wymknie i katastrofa gotowa.

Wężousty podszedł do stołu, nie zwracając najmniejszej uwagi na Ravenclaw, opadł na krzesło obok Rachel i zrobił coś, czego nie robił jeszcze nigdy, jeśli w pobliżu znajdowały się osoby trzecie. Objął blondynkę i pocałował ją w usta. Ona, mile tym zaskoczona, poddała się tej małej namiętności. Po kilku sekundach Salazar odsunął się, wciąż z tymi radosnymi iskierkami w oczach, które zazwyczaj nie miały w nich miejsca.

- Gdzie się wczoraj udałeś? Tak szybko zniknąłeś… – zapytała Malfoy, przyglądając mu się uważnie.

- To przyjęcie było znacznie poniżej moich standardów. Nie zamierzałem zanosić pijanego Godryka do jego komnaty, a już tym bardziej kłaść w łożu. Miałem ciekawsze zajęcia – odparł i pogładził powoli jej policzek. Rowena przyglądała się temu z bardzo zmieszaną miną. Bardzo cierpiała, będąc w jednym pomieszczeniu z Salazarem, który najwidoczniej robił wszystko, aby sprawić jej przykrość.

         Resztę dnia spędziła w swojej komnacie, przeglądając oprawione w skórę księgi zaklęć i ćwicząc je. Nie chciała nikogo widzieć, musiała uporać się z trawiącymi jej spokój wyrzutami sumienia. Czuła się fatalnie na myśl, że stała pomiędzy szczęściem Rachel i Slytherina. Była między nimi jak piąte koło u wozu. Nie chciała mącić, dlatego najłatwiejszym i najskuteczniejszym rozwiązaniem było usunąć się w cień.

Pod wieczór, kiedy czas kolacji już dawno minął, ktoś zapukał do jej drzwi. Ravenclaw, przerażona, że to może Salazar ma do niej jakąś sprawę albo, co gorsza, Rachel o wszystkim się dowiedziała, zerwała się z łóżka i podbiegła do drzwi, aby zerknąć przez dziurkę od klucza. Zobaczyła znajomą, obszytą futrem pelerynę, więc z ulgą wpuściła jego właściciela do środka. Lambert wyglądał na nieco poruszonego. Rowena pomyślała, że Salazar musiał mu coś wspomnieć o ich wspólnie spędzonej nocy, ale nie. Podszedł do niej i od razu musnął ustami jej policzek.

- Jestem bardzo zdenerwowany, więc zrobię to szybko – powiedział z kamienną twarzą. – Już od dawna chciałem cię o to zapytać, ale nie miałem śmiałości. A teraz, kiedy Helga i Berengar są już małżeństwem, jestem gotów. Zostaniesz moją żoną?

Rowena zamrugała. Nie miała pojęcia, że sprawy potoczą się tak szybko. Ale jakie miała inne wyjście? Musiała wyjść za Lamberta, aby móc w końcu przestać czuć się winna. Przywołała na twarz uśmiech i przytuliła się do blondyna.

- Oczywiście.

On natychmiast chwycił ją z tyłu za włosy i pocałował ją. Postanowiła poddać się temu, co zamierzał zrobić, aby nie wzbudzić w nim żadnych wątpliwości i podejrzeń. Chłopak rzucił ją na łóżko i zrzucił z ramion obszytą wilczym futrem pelerynę.



*



Od tamtego zdarzenia minęły już cztery miesiące. Cztery długie miesiące, ale zleciały Rowenie, jak kilka dni. Nowi uczniowie nie byli już tak wystraszeni, jak ci, którzy przybyli rok wcześniej i z jeszcze większą chęcią przyswajali nowo nabytą wiedzę. Godryk był nimi wprost zachwycony, a nawet Salazar wyraził swoją aprobatę.

Rowena właśnie przygotowywała się do lekcji, kiedy poczuła, że zjedzone niedawno śniadanie szybko cię cofa. Ledwo dobiegła do łazienki i upadła przed klozetową muszlą, zwymiotowała. Trwało to krótko i skończyło się tak gwałtownie, jak się zaczęło. Już od kilkunastu dni czuła się podle, zwłaszcza o takich porach oraz nocami. Bolała ją głowa, a ona sama chodziła z taką miną, jakby ciągle miała gorączkę. Powoli domyślała się, czego były to objawy, ale wciąż się oszukiwała, że po prostu czymś się zatruła. Nie mogła czekać. Musiała pójść do Deborah’y się poradzić, co też niezwłocznie zrobiła.

         Na twarzy staruszki rozlał się promienny uśmiech.

- Kochanie, jesteś w ciąży – poinformowała ją. – Jestem tego całkowicie pewna.

Rowena przełknęła ślinę. Już wiedziała, czyje to było dziecko. Czuła się, jakby właśnie dostała wyrok śmierci. Nie było to przez nikogo potwierdzone, ale po prostu czuła, że ojcem zostanie…



~*~



No dobra, nie oszukujmy się, wszyscy wiemy, że ojcem zostanie Salazar. Ale chciałam , żeby końcówka zabrzmiała dramatycznie xD Właśnie wróciłam ze zdjęć w Krośnie, jestem padnięta, ale głównie dlatego, że oglądałam wczoraj „H2O wystarczy kropla” do pierwszej w nocy. Haha, możecie się śmiać, ale ja lubię się na wieczór odmóżdżyć. Dedykacja dla Kady113 :*

Zapraszam serdecznie na mojego nowego bloga: Kochanek Muz, gdzie pojawił się post powitalny. Wiem, jestem straszną kretynką, ale na Czwórce zostało jeszcze ze trzy, cztery rozdziały do opublikowania i epilog.

środa, 3 sierpnia 2011

34. Komplikacje na weselu

         Nadszedł dzień ślubu. Od samego rana trwały przygotowania do uroczystości, wszyscy goście przybyli na czas, a ceremonia zapowiadała się zupełnie inaczej, niż zwykłe, organizowane w tych czasach. Matka Helgi przyjechała powozem wysłanym do wioski, gdzie znajdował się jej sierociniec i teraz razem z Roweną i Rachel pomagała córce wystroić się na ślub. Młoda Hufflepuff, ubrana w przepiękną, alabastrowo białą suknię z jedwabiu, wyszywaną prawdziwymi diamencikami i perłami, stała na niskim, drewnianym stołki w swojej wielkiej sypialni, jej matka zapinała z tyłu gorset, a pozostałe dwie czarownice wybierały klejnoty.

- W tej sukni wychodziłam za mąż za twojego ojca – odezwała się nagle Anna, z rozmarzeniem patrząc na córkę. – Wyglądasz w niej tak pięknie…

- Mogę ci pożyczyć diadem, jestem pewna, że moja matka nie będzie mieć nic przeciwko – wtrąciła się ciemnowłosa.

- Nie musisz, wystarczy jej ta zapinka – odparła Rachel, zanim Helga zdążyła cokolwiek powiedzieć. Mimo że otwarcie obie starały się zachowywać normalnie, nie przepadały za sobą. Nigdy się nie kłóciły, nie docinały sobie, ale widać było tę niechęć, skrywaną pod fałszywymi uśmiechami. W tym całym boju zapomniały, co albo raczej kto był powodem wytworzenia się bariery między nimi.



Salazar znajdował się na dole, w Wielkiej Sali. W ręku trzymał kielich, powoli sącząc wino i rodząc wzrokiem za krzątającymi się skrzatami domowymi. Wielka Sala wyglądała naprawdę cudownie. Z zaczarowanego sklepienia przedstawiającego niebo na zewnątrz zamku zwieszały się wiązanki kwiatów o różnych kolorach, wypełniając całą komnatę przecudnym, słodkim zapachem. Prawdziwe, rozmigotane elfy odbijały się od ścian, a na długim stole wyłożone były wspaniałe potrawy godne króla. Co prawda, ceremonia miała odbyć się na zewnątrz, na brzegu jeziora, ale tańce i uczta, która miała trwać do białego rana została przeniesiona do Wielkiej Sali.

Nadszedł Godryk. Minę miał jak zwykle bardzo zadowoloną. Ubrany w najlepszą, aksamitną, czarną szatę, z czerwoną peleryną i mieczem u pasa wyglądał jak prawdziwy rycerz. Slytherin zmierzył go sceptycznym wzrokiem i prychnął cicho.

- Sam nie wiem, dlaczego Helga i Berengar tak dziwaczą. Ślub to coś bardzo ważnego, zobowiązanie na całe życie. Powinien być uczczony godnie i z klasą. Całe Hogsmeade powinno o tym trąbić. A tak, została sproszona cała wioska i nie wie nawet, na co – stwierdził tonem znawcy, co Gryffindor skwitował krótkim śmiechem.

- Odezwał się ten, który o ślubach wie najwięcej z doświadczenia – zadrwił, ale Salazar postanowił nie zniżać się do jego poziomu, więc nic nie odpowiedział.

Razem opuścili zamek. Goście powoli się zbierali, zajmując białe krzesła z pozłacanymi nogami. Godryk z szerokim uśmiechem na ustach podszedł do swoich rodziców, którzy trochę się postarzeli od momentu, w którym widział ich po raz ostatni, ale już dawno wybaczyli synowi ten młodzieńczy wybryk i ucieczkę sprzed ołtarza.

- Nadal nie możemy z ojcem uwierzyć, że jesteś założycielem tej szkoły – powiedziała ze łzami w oczach pani Gryffindor. Zmarszczki gęściej poorały jej twarz, a kasztanowe włosy przetykane były już siwizną.

- Jednym z założycieli – poprawił ją Godryk, ale nie mógł powstrzymać wyrazu dumy, która wystąpiła na jego twarz. Nadszedł Slytherin, żeby się przywitać z jego rodzicami. Uścisnął dłoń panu Gryffindor, po czym po czym ukłonił się lekko w stronę pani Heleny.

- A więc pan jest Salazar – zauważyła, przyglądając mu się uważnie.

- Owszem. Nie myślałem, że Hogwart jest tak sławny – przyznał. Mimo że nie polubił matki Godryka, potrafił doskonale udawać, że jest inaczej.

- Jest sławny a jakże. Oczywiście, tylko wśród czarodziejów, mugole nie mają pojęcia, że istnieje – odparła z cichym, pochlebnym śmiechem pani Gryffindor. – Wszyscy z nas o tym mówią. Jesteście tu trochę za bardzo skryci. To sprzyja plotkom. Na przykład pan Abbot powiedział mi kiedyś, że wejścia strzegą de mentorzy. Okropne potwory. Dobrze, że na minister wprowadził tę ustawę o przeniesieniu ich na stanowiska do Azkabanu. Jest z nich jakiś pożytek. Powiem szczerze, że jestem spokojniejsza, od kiedy nie wałęsają się na wolności.

Slytherin skinął głową, ale postanowił się nie wypowiadać. Miał inne zdanie na temat de mentorów, wolał, kiedy bezkarnie wysysały susze mugoli niż strzegły więzienia dla czarodziejów. W tych czasach wszystko było przestarzałe i wymagało odświeżenia. Salazar to widział i nie mógł zrozumieć, dlaczego ludzie są takimi ślepcami i dekadentami. To już nie był sentyment, zwykłe przywiązanie do czegoś. Oni wszyscy tak bardzo zastali się w epoce ciemnowiecza, że zapomnieli o świecie, który może być inny. Lepszy.



         Pół godziny później, kiedy wszyscy zebrali się przed zamkiem, a duchowny stanął u szczytu kobierca, nadeszła panna młoda. Pani Hufflepuff łkała cicho w koronkową chusteczkę. Zrobiło się całkiem cicho. Berengar stał obok księdza, ubrany w błękitną, jedwabną szatę, na nogach miał czarne, skórzane trzewiki ze srebrnymi klamrami. Helga zaś, wystrojona w koronkową, śnieżnobiałą suknię kroczyła niepewnie między dwoma rzędami krzeseł. Policzki jej płonęły. Nienawidziła, kiedy tylu ludzi się jej przyglądało. A teraz uważnie śledziła ją każda para oczu. Dotarła do swojego przyszłego męża z wyrazem ulgi na twarzy, że wszyscy obserwujący ją, znajdują się już za jej plecami.

- Moi drodzy – przemówił drżącym lekko głosem staruszka kapłan, unosząc pomarszczone dłonie w geście powitania. – Zebraliśmy się tu, aby połączyć świętym węzłem małżeńskim Helgę i Berengara. Jeśli ktoś ma jakieś powody, aby tych dwoje nie mogło się pobrać, niech przemówi teraz albo zamilczy na wieki – zrobił krótką pauzę, ale każdy wpatrywał się w niego, nie mówiąc ani słowa, więc ciągnął: – Najpierw złoży przysięgę pan młody.

Prince zerknął niepewnie najpierw na księdza, potem na Hufflepuff. W końcu wyrecytował wyuczoną na pamięć starą jak świat formułkę:

- Ja, Berengar, biorę ciebie, Helgo, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

Rowena odetchnęła z ulgą. Szczerze powiedziawszy obawiała się, że Prince w ostatniej chwili rozmyśli się i porzuci dziewczynę przed ołtarzem. Na samą myśl o tym robiło jej się gorąco. Gdyby taka sytuacja naprawdę się wydarzyła, udusiłaby gada gołymi rękami. Helga od samego początku wydała jej się kimś bardzo wrażliwym i delikatnym. Nie zniosłaby takiego upokorzenia. No, ale jeśli wszystko poszło w dobrym kierunku…

- Ja, Helga, biorę ciebie, Berengarze, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci – przemówiła ruda głosem drżącym od emocji. Jej oczy błyszczały, a po policzku spłynęła migocąca za radości.

Kapłan skinął na Ulyssesa, który był świadkiem Berengara, aby podał obrączki. Czarodziej podał mu złotą podstawkę, na której leżały dwa pierścienie, jeden mniejszy, drugi trochę większy. Pan młody sięgnął po ten większy i wsunął go na palec pannie młodej, zupełnie nie zauważając gafy, którą właśnie popełnił.

- Helgo, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – przemówił.

Hufflepuff otarła szybko kolejną łzę i wzięła obrączkę, która znakomicie pasowała na chude, kobiece palce, ale z pewnością nie na męskie paluchy. Od razu spostrzegła, że Berengar pomylił pierścienie. Spojrzała z niepokojem na księdza i Ulyssesa, a na jej policzki wystąpił lekki rumieniec. Z trudem wcisnęła go na koniec najmniejszego palca narzeczonego, mówiąc:

- Berengarze, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

- Oto w świetle kościelnego prawa, jesteście mężem i żoną – oświadczył nieco donośniejszym głosem duchowny, unosząc rękę w geście błogosławieństwa. Uczynił w powietrzu znak krzyża, po czym zwrócił się do Berengara: – Możesz pocałować pannę młodą.

Prince zrobił to czym prędzej, nie zważając na mokre od łez policzki Helgi. Od tej chwili była jego żoną, należała tylko do niego, a on poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, aby była szczęśliwa u jego boku.



*



Przyjęcie weselne przeniesione zostało do zamku. Gości było mnóstwo, Rachel wprost nie mogła się nadziwić, jak w jednym pomieszczeniu mogło zmieścić się aż tylu czarodziejów. Ona sama trzymała się Salazara, który z miną arystokraty obserwował zgromadzonych, rzucając co jakiś czas oburzone spojrzenie na Gryffindora, który po kolejnym i kolejnym pucharze wina skrzatów stawał się coraz weselszy i skory do różnego rodzaju zabaw, które niekoniecznie odpowiadały niektórym gościom.

- Wiesz, Rachel – zwrócił się do niej Slytherin, odwracając wzrok od tańczącego beztrosko z matką Helgi Godryka.  – Jak tak patrzę na ten tłum, to odnoszę wrażenie, że tylko my mamy tutaj jakąkolwiek klasę.

Blondynka uśmiechnęła się figlarnie. Pomiędzy nią i Salazarem były bardzo dziwne stosunki. Nigdy ani ona jemu, ani on jej nie wyznał swoich uczuć, ale oboje wiedzieli, że nie są sobie obojętni. Slytherin poważnie rozmyślał nad ich platonicznym związkiem i zastanawiał się, czy nie oświadczyć by się Rachel, ale znał ją dobrze i nie był przekonany, czy będzie chciała się tak uzależnić od mężczyzny. Była bardzo światłą kobietą, myślącą nad przyszłością i z pewnością niezależną.

Podszedł do nich Godryk. Był już mocno podchmielony, przód szaty miał poplamiony czerwonym winem, w oczach obłęd, ale na ustach promienny uśmiech. Chwycił Slytherina za ramię, mówiąc:

- Dlaczego jesteś taki sztywny? Świętujemy dziś radosne wydarzenie! Helga i Berengar musieli wymienić się obrączkami, widziałeś, jak nasz pan młody się zestresował? Dał żonie swoją obrączkę!

Wybuchnął śmiechem i wciągnął Salazara w tłum świetnie bawiących się gości. Rachel została sama. Stwierdziła, że jest jej za gorąco, więc postanowiła przejść się szkolnymi błoniami. Kiedy tylko wyszła z zamku, w twarz uderzyło ją świeże, rześkie powietrze, a chłodny wiatr przyjemnie rozwiał jej włosy. Na szybko ciemniejące niebo wystąpiły już blade gwiazdy, ale tuż przy horyzoncie widniały jeszcze fioletowe i szkarłatne pasma promieni zachodzącego słońca. Postanowiła przejść się kamiennym brzegiem. Uwielbiała tę chłodną, orzeźwiającą bryzę znad wielkiego niczym morze jeziora, która po duszeniu się w Wielkiej Sali wypełnionej po brzegi gośćmi, była dwukrotnie przyjemniejsza. Skrzyżowała ręce na ramionach i utkwiła wzrok w ciemniejącym kilkadziesiąt metrów przed nią Zakazanym Lesie. Wiedziała, że samotne wycieczki po zmroku były niebezpieczne, ponieważ centaury wciąż były wrogo nastawione do mieszkańców zamku, ale przecież ona była Rachel. Potrafiła się bronić. Do pasa przytwierdzony miała swój niezawodny miecz; na ślubie była jedyną kobietą, która miała przy sobie broń.



Nagle gdzieś po środku, pomiędzy nią a lasem, zauważyła jakiś ruch. Zatrzymała się, serce w jej piersi zabiło mocniej. Palce zacisnęła na chłodnej rękojeści miecza, gotowa do ataku, ale ów ruch by wykonany raczej przez człowieka, niż przez zwierzę. Zapaliła różdżkę i podbiegła truchtem nieco bliżej. Kiedy światło padło na trawę, zauważyła jakąś postać w czarnej pelerynie z kapturem. Nie widziała twarzy, trudno jej było określić, jakiej płci jest owa osoba, ale zdała się jej kompletnie bezbronna. Bez różdżki, czy też miecza.

- Hej! – zawołała za nią, ale postać odwróciła tylko głowę w jej stronę, widać było po ruchu, jaki wykonał kaptur i natychmiast ruszyła w stronę lasu. Nie, nie uciekała. Jej krok był przyspieszony, ale wydał się jej jakby oderwany od rzeczywistości, tak samo jak i cała tajemnicza osoba, która zniknęła w cieniu rzucanym przez wysokie, stare drzewa z Zakazanego Lasu.

Rachel zgasiła różdżkę, serce wciąż waliło jej w piersi, ale nie czuła już niepokoju. Raczej rozdrażnienie. Stwierdziła, że nie warto było przerywać spaceru tylko dlatego, że zobaczyła jakąś dziwną postać. Wspięła się wyżej, idąc teraz wzdłuż muru otaczającego zamek od strony, gdzie nie było jeziora czy drzew. Nie wiadomo jednak, czy tak spieszno by jej było do nocnych przechadzek, gdyby wiedziała, że teraz Rowena i Salazar, odurzeni winem i radosnym uniesieniem, które, chcąc nie chcąc, oddziaływało też i na nich, zmierzali teraz do komnaty Slytherina w lochach.



~*~



Teraz rozdział będzie szybciej, niż ten. Ciekawa jestem waszej reakcji xD Szkoda mówić, dlaczego tak długo nie pisałam, ale pragnę Was zaprosić na moje nowe opowiadanie: Łzy Marii Magdaleny. Do zobaczenia za kilka dni xD

sobota, 19 marca 2011

33. Dobra rada

Skończył się pierwszy rok, uczniowie zostali pod koniec upalnego czerwca odwiezieni powozami do domów, a Czwórka z radością i satysfakcją oddała się sprzątaniu i przygotowywaniu szkoły na początek nowego semestru. Mogły to zrobić skrzaty domowe, ale ta praca sprawiała im prawdziwą przyjemność.

Rowena oparła się biodrem o brzeg ławki w klasie Godryka. Wyglądała na pogrążoną w euforii. Włosy opadały kusząco na jej odsłonięte ramiona, szeleszcząca, granatowa suknia z tafty idealnie podkreślała jej kształty. Nie była już tak wychudzona. Regularne posiłki, dająca radość praca i spędzanie czasu nad ukochanymi tomami sprawiły, że zniknęły zapadnięte policzki, piersi i biodra przybrały kobiece kształty, a kości nie wystawały jej już tak bardzo. Nie wiedzieć, czy to przez dobrą sytuację, czy dojrzewanie, Rowena wyglądała nie jak zabiedzona pół-sierota wychowana w chacie na skraju lasu, lecz jak szczęśliwa i całkowicie spełniona młoda kobieta.

- Naprawdę nie byłam pewna, czy nam się uda, ale odnieśliśmy niesamowity sukces – oznajmiła uradowana. – Nie mogę uwierzyć, że pierwszy rok już się skończył. Tak szybko zleciał…

- Prawda? I pomyśleć, że to był pomysł Salazara – dodała Helga.

Ona również bardzo się zmieniła. Dzięki pracy nauczycielki bardzo się otworzyła i, w przeciwieństwie do Roweny, schudła. Teraz nie wyglądała jak puchata, nieśmiała dziewczynka. Pojawiła się talia, cała sylwetka stała się smukła. Dawniej włosy zaplatała w gruby warkocz. Teraz lubiła w długie, rude loki wplatać różnokolorowe wstążki. Uwielbiała brązowe i żółte jedwabne szaty, z przyjemnością pozwalała powiewać na wietrze długim, szerokim rękawom, kiedy wieczorami wychodziła na spacery brzegiem jeziora z Berengarem. Ich platoniczny romans kwitnął, było im dobrze w swoim towarzystwie, oboje chcieli, żeby to trwało już zawsze, ale żadne z nich nigdy dotąd nie napomknęło o ślubie.

- A ja nadal uważam, że mężczyźni nie powinni podejmować ważniejszych decyzji. Nie potrafią logicznie myśleć – stwierdziła ciemnowłosa, zabierając się za wkładanie do wysokiej, dębowej szafy nowych rolek pergaminu.

- Powiedz to publicznie – mruknął Slytherin. Z jakiegoś nikomu nieznanego powodu był naburmuszone. Znowu. – Lud ukamienowałby cię bez wahania, nie ważne, czy byliby to mugole, czy czarownicy. Oczywiście, zaraz po spaleniu.

Salazar nie zmienił się prawie w ogóle. Oczywiście, zmężniał, ale był nadal tym samym napuszonym, wciąż wywyższającym się człowiekiem. Może tylko używał mniej obraźliwych i szydzących epitetów, większość uwag wolał przemilczeć, myśląc, że w ten sposób pokaże wszystkim swoją dojrzałość. Jego stosunek do dzieci urodzonych w mugolskich rodzinach był niezmienny. Tylko na jego lekcjach każdy uczeń bał się odezwać.

- Faktycznie, czasami do czegoś się przydajecie – odparła Rowena. Postanowiła odpuścić. Nie chciała się znów kłócić. Już wystarczyło, że Godryk wszczynał sprzeczki dotyczące czystości krwi. Z przykrością musiała stwierdzić, że zdarzały się one coraz częściej.

Z Helgą wymieniły rozbawione spojrzenia. Od rana chciała ją o coś zapytać. Kiedy tylko nadeszło ciepłe lato, powietrze zaczęło pachnieć drzewami z lasu, a wieczory były ciepłe i romantyczne, związek Hufflepuff i Berengara bardzo się rozwinął. Dlatego Rowena z niecierpliwością oczekiwała na jakieś informacje o zaręczynach.



Kiedy wszyscy udali się do Wielkiej Sali na obiad, zatrzymała przyjaciółkę w połowie schodów prowadzących do holu. Odczekała, aż drzwi się zamknął, po czym od razu naskoczyła na Helgę:

- Chciałam cię o to zapytać już wcześniej, ale jakoś nie miała odwagi… to przecież twoje sprawy… Nie myśleliście z Berengarem o ślubie? Tak dobrze się wam układa, że to grzech zmarnować tak silne uczucie.

Helga najwyraźniej się zmieszała. Utkwiła wzrok w ostatnim stopniu, jakby miała nadzieję, że za chwilę się tam znajdzie i nie będzie musiała odpowiadać na to pytanie. Tak, myślała o tym wielokrotnie, ale dziewczynie nie wypadało jaki pierwszej wychodzić z propozycją zaręczyn. W ogóle czuła się dziwnie, bo to zwykle rodzice podejmują decyzję, kogo ma poślubić ich córka.

- No… ja myślałam. Nie mówiłam mu o tym, ale od czasu do czasu myślałam, to fakt – przyznała z lekkim rumieńcem. Kiedy zobaczyła minę przyjaciółki, pożałowała, że jej o tym powiedziała.

- A dałaś mu do zrozumienia, że chcesz z nim spędzić resztę życia? Przecież to takie piękne, możesz wybrać się z nim na romantyczną przechadzkę, ująć go za rękę… a nastrój zrobi resztę. Wyglądałabyś przepięknie w tej aksamitnej bladozielonej szacie na brzegu jeziora… Blask księżyca odbijający się w wodzie… Jesteś piękną i dobrą dziewczyną, Berengar byłby ślepy, gdyby tego nie zauważył – powiedziała Rowena, pozwalając swojej wyobraźni pognać hen daleko od zamku.

- Jesteś taka romantyczna… – westchnęła rudowłosa i spuściła wzrok, wpatrując się w swoje skórzane pantofle ze srebrnymi klamrami. – To dziwne, że jesteś sama.

- Uważam, że kobiety muszą się postawić mężczyznom. Ale ty sobie tym nie zaprzątaj głowy. Zrób tak, jak ci powiedziałam – przerwała jej szybko.

Nie chciała rozmawiać na temat swojego życia osobistego. Lambert co prawda otwarcie ją adorował, bardzo mu na niej zależało, ale Ravenclaw jak dotąd nie dała mu jasnej odpowiedzi. Nie chciała być tak okrutna i zwodzić go, ale miała do podjęcia ważną decyzję. Wolność i niezależność czy miłość. Tego była pewna, coś mocnego budziło się w jej sercu, a w okolicy brzucha czuła coś dziwnego, kiedy przypadkiem dotykał jej dłoni albo obdarzał jednym ze swoich zniewalających spojrzeń. Niezależność była jednak dla niej bardzo ważna, chciała skupić się na pomaganiu nieszanowanym kobietom, uświadomić je, że wcale nie są gorsze i słabsze od mężczyzn. Dobrze wiedziała, że spotka się z wieloma protestami, zwłaszcza ze strony płci brzydkiej. Musiała być silna.



*



Pod wieczór, kiedy zaczęły już pojawiać się pierwsze gwiazdy na szybko ciemniejącym niebie, Berengar zapukał do drzwi sypialni Helgi. W ręku trzymał bukiet świeżo ściętych stokrotek o dużych kwiatach i śnieżnobiałych płatkach. Dziewczyna wzięła je od niego z lekkim uśmiechem na twarzy. Miała na sobie jasnobrązową wełnianą suknię, we włosach żółte i czerwone wstążki, które sprawiały, że jej głowa zdawała się płonąć.

- Ładnie wyglądasz – powiedział czarodziej i wyciągnął rękę w jej stronę. – Zechcesz się ze mną przejść?

- Z przyjemnością.

Zeszli po schodach do holu. Wszystkie świece były pogaszone, przez witraże w oknach wlewało się srebrną łuną światło księżyca. Pełnia była w tym miesiącu wyjątkowa, na niebie ani jednej chmurki, a gwiazdy lśniły jak diamenty.

Bez słowa Berengar poprowadził towarzyszkę w stronę jeziora. Wyglądało na to, że Rowena miała rację. Nie potrzebowali słów, by zapanował romantyczny nastrój. Księżyc odbijał się w ciemnych wodach, na których lekki wiaterek tworzył zmarszczki. Czarodziej nagle zatrzymał się. Helga zrobiła to samo.

- Od kiedy cię poznałem, wiedziałem, że nie spotkam już lepszej dziewczyny – przemówił nieco drżącym z nerwów, ale z pewnością szczerym głosem. – Jesteś piękna, mądra i utalentowana… Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdybyś zechciała zostać moją żoną.

Zaczął czegoś szukać po kieszeniach. Hufflepuff przyglądała się temu ze łzami szczęścia i wzruszenia w oczach. W końcu z wewnętrznej kieszeni letniego, beżowego płaszcza wyciągnął złoty pierścionek z brylantowym oczkiem.

- Ja… oczywiście, sama nie wiem, co powiedzieć… – wyrzuciła z siebie ruda. – Rowena miała rację, musi być wieszczką jak Kasandra…

- Nie jest. Przez przypadek usłyszałem waszą rozmowę. Od dawna chciałem ci dać ten pierścionek, kazałem sprowadzić go z Anglii, ale nie miałem pewności, czy chcesz spędzić ze mną resztę życia – odpowiedział z uśmiechem wyrażającym ulgę i nieopisaną radość, jakby nie wierzył we własne szczęście.

Helga, po raz pierwszy zdobywszy się na taką śmiałość, przysunęła się do niego, przechyliła lekko głowę i niepewnie pocałowała go w usta. Berengar odpowiedział z niemałym entuzjazmem. Objął ją w talii; przez chwilę trwali w takiej pozie, nie odrywając się od siebie nawet na sekundę. Kiedy w końcu odsunęli się na niewielką odległość, Berengar włożył Heldze pierścionek na palec i ucałował wierzch jej dłoni.

- Wiesz, mógłbym się ożenić z tobą nawet jutro – wyznał.

Tym razem to on przełamał lody i przytulił narzeczoną. Ta poddała się bez żadnych oporów. Oboje byli tak ogarnięci własnym szczęściem, że nie wiedzieli, co powiedzieć.



*



Następnego dnia przy śniadaniu wszyscy już wiedzieli o zaręczynach Helgi i Berengara. Każdy chciał pomóc przy planowaniu wesela, propozycji i pomysłów było mnóstwo, najmniej zaś odzywali się właśnie narzeczeni.

- Wiecie, ja już raz swój ślub miałem – wtrącił się Godryk z rozbawieniem w głosie. – Na szczęście nie doszedł do skutku, ale widziałem, jak się trzeba natrudzić, żeby wszystko przygotować. Bo jak zaprosić mugolskiego duchownego do zamku pełnego ruszających się portretów, chodzących zbroi i ksiąg z zaklęciami?

- Można byłoby zorganizować ceremonię na błoniach, na brzegu jeziora, w miejscu ich zaręczyn – zaproponowała Rowena z płonącymi oczami i szerokim uśmiechem na ustach. Chyba tylko ona cieszyła się z tego całego wydarzenia tak, jak narzeczeni. – Przecież Bóg jest w każdym miejscu. Później można księdza odprawić, a przyjęcie zorganizować w Wielkiej Sali, uprzednio usunąwszy cztery stoły. Można zostawić jeden dla gości. Para młoda będzie siedzieć przy stole nauczycielskim, nakrytym najlepszym obrusem, jaki mamy w Hogwarcie.

- A co z gośćmi? – zapytała Deborah. Była tak szczęśliwa, że nie mówiła wiele.

- Trzeba będzie zaprosić matkę Helgi. Myślę, że dzieci z jej sierocińca też zasługują na to, żeby tu być – odpowiedział szybko Berengar, zanim Rowena otworzyła usta. – Nie chcemy z Helgą hucznego przyjęcia. To nie przystoi. Myśleliśmy też o uczniach, ale nie ma sensu ściągać ich w środku lipca z różnych części kraju na jeden dzień. Wystarczą wasi rodzice i kilku znajomych z Hogsmeade.

Hufflepuff przytaknęła kiwnięciem głową. Pozwoliła narzeczonemu ująć publicznie swoją dłoń. Nigdy wcześniej przed zaręczynami nie zezwoliłaby mu na to w towarzystwie przyjaciół.



To wszystko, co planowali dla nich, bardzo się jej podobało, ale Helga wolałaby wyjść za ukochanego bez tych wszystkich sztywnych manier, bez powozów ciągniętych przez białe konie i bez wielkich, hucznych ceremonii. Wystarczyłaby jej zwykła kolacja i spacer, sam na sam z Berengarem. Obije byli skromni, chcieli spędzić ze sobą jak najwięcej czasu, bez zbędnego szumu. Byli ludźmi swoich czasów. Skromni, pobożni, nieodczuwający potrzeba błyszczenia w społeczeństwie. Tak światłe umysły posiadali z tej całej grupy jedynie Rowena i Salazar. Według Helgi bardzo do siebie pasowali, nie miała pojęcia, dlaczego nie byli razem. Mogli być naprawdę piękną parą. Kasandra zawsze to mówiła, przynajmniej rudej, w tajemnicy. Dodawała też, że Slytherin mógłby sprowadzić Ravenclaw na złą drogę, ale tego Hufflepuff nie rozumiała. Tak czy siak, wesele trzeba było urządzić. Helga i Berengar nie mogli się doczekać, kiedy staną się małżeństwem.



~*~



Nie wiem, jak mam się wytłumaczyć. Padła mi w Sylwestra karta graficzna, dopiero pod koniec lutego komputer został naprawiony. Przepraszam, robiłam, co mogłam, by to jakoś przyspieszyć. No, ale teraz już się poprawię, na następny rozdział nie będziecie musieli tak długo czekać, choć nie jest do wykluczone, bo w przyszłym tygodniu jest wywiadówka. A jedyny epitet określający teraz moje oceny, to oj. Dedykacja dla Nicole. :*