środa, 3 sierpnia 2011

34. Komplikacje na weselu

         Nadszedł dzień ślubu. Od samego rana trwały przygotowania do uroczystości, wszyscy goście przybyli na czas, a ceremonia zapowiadała się zupełnie inaczej, niż zwykłe, organizowane w tych czasach. Matka Helgi przyjechała powozem wysłanym do wioski, gdzie znajdował się jej sierociniec i teraz razem z Roweną i Rachel pomagała córce wystroić się na ślub. Młoda Hufflepuff, ubrana w przepiękną, alabastrowo białą suknię z jedwabiu, wyszywaną prawdziwymi diamencikami i perłami, stała na niskim, drewnianym stołki w swojej wielkiej sypialni, jej matka zapinała z tyłu gorset, a pozostałe dwie czarownice wybierały klejnoty.

- W tej sukni wychodziłam za mąż za twojego ojca – odezwała się nagle Anna, z rozmarzeniem patrząc na córkę. – Wyglądasz w niej tak pięknie…

- Mogę ci pożyczyć diadem, jestem pewna, że moja matka nie będzie mieć nic przeciwko – wtrąciła się ciemnowłosa.

- Nie musisz, wystarczy jej ta zapinka – odparła Rachel, zanim Helga zdążyła cokolwiek powiedzieć. Mimo że otwarcie obie starały się zachowywać normalnie, nie przepadały za sobą. Nigdy się nie kłóciły, nie docinały sobie, ale widać było tę niechęć, skrywaną pod fałszywymi uśmiechami. W tym całym boju zapomniały, co albo raczej kto był powodem wytworzenia się bariery między nimi.



Salazar znajdował się na dole, w Wielkiej Sali. W ręku trzymał kielich, powoli sącząc wino i rodząc wzrokiem za krzątającymi się skrzatami domowymi. Wielka Sala wyglądała naprawdę cudownie. Z zaczarowanego sklepienia przedstawiającego niebo na zewnątrz zamku zwieszały się wiązanki kwiatów o różnych kolorach, wypełniając całą komnatę przecudnym, słodkim zapachem. Prawdziwe, rozmigotane elfy odbijały się od ścian, a na długim stole wyłożone były wspaniałe potrawy godne króla. Co prawda, ceremonia miała odbyć się na zewnątrz, na brzegu jeziora, ale tańce i uczta, która miała trwać do białego rana została przeniesiona do Wielkiej Sali.

Nadszedł Godryk. Minę miał jak zwykle bardzo zadowoloną. Ubrany w najlepszą, aksamitną, czarną szatę, z czerwoną peleryną i mieczem u pasa wyglądał jak prawdziwy rycerz. Slytherin zmierzył go sceptycznym wzrokiem i prychnął cicho.

- Sam nie wiem, dlaczego Helga i Berengar tak dziwaczą. Ślub to coś bardzo ważnego, zobowiązanie na całe życie. Powinien być uczczony godnie i z klasą. Całe Hogsmeade powinno o tym trąbić. A tak, została sproszona cała wioska i nie wie nawet, na co – stwierdził tonem znawcy, co Gryffindor skwitował krótkim śmiechem.

- Odezwał się ten, który o ślubach wie najwięcej z doświadczenia – zadrwił, ale Salazar postanowił nie zniżać się do jego poziomu, więc nic nie odpowiedział.

Razem opuścili zamek. Goście powoli się zbierali, zajmując białe krzesła z pozłacanymi nogami. Godryk z szerokim uśmiechem na ustach podszedł do swoich rodziców, którzy trochę się postarzeli od momentu, w którym widział ich po raz ostatni, ale już dawno wybaczyli synowi ten młodzieńczy wybryk i ucieczkę sprzed ołtarza.

- Nadal nie możemy z ojcem uwierzyć, że jesteś założycielem tej szkoły – powiedziała ze łzami w oczach pani Gryffindor. Zmarszczki gęściej poorały jej twarz, a kasztanowe włosy przetykane były już siwizną.

- Jednym z założycieli – poprawił ją Godryk, ale nie mógł powstrzymać wyrazu dumy, która wystąpiła na jego twarz. Nadszedł Slytherin, żeby się przywitać z jego rodzicami. Uścisnął dłoń panu Gryffindor, po czym po czym ukłonił się lekko w stronę pani Heleny.

- A więc pan jest Salazar – zauważyła, przyglądając mu się uważnie.

- Owszem. Nie myślałem, że Hogwart jest tak sławny – przyznał. Mimo że nie polubił matki Godryka, potrafił doskonale udawać, że jest inaczej.

- Jest sławny a jakże. Oczywiście, tylko wśród czarodziejów, mugole nie mają pojęcia, że istnieje – odparła z cichym, pochlebnym śmiechem pani Gryffindor. – Wszyscy z nas o tym mówią. Jesteście tu trochę za bardzo skryci. To sprzyja plotkom. Na przykład pan Abbot powiedział mi kiedyś, że wejścia strzegą de mentorzy. Okropne potwory. Dobrze, że na minister wprowadził tę ustawę o przeniesieniu ich na stanowiska do Azkabanu. Jest z nich jakiś pożytek. Powiem szczerze, że jestem spokojniejsza, od kiedy nie wałęsają się na wolności.

Slytherin skinął głową, ale postanowił się nie wypowiadać. Miał inne zdanie na temat de mentorów, wolał, kiedy bezkarnie wysysały susze mugoli niż strzegły więzienia dla czarodziejów. W tych czasach wszystko było przestarzałe i wymagało odświeżenia. Salazar to widział i nie mógł zrozumieć, dlaczego ludzie są takimi ślepcami i dekadentami. To już nie był sentyment, zwykłe przywiązanie do czegoś. Oni wszyscy tak bardzo zastali się w epoce ciemnowiecza, że zapomnieli o świecie, który może być inny. Lepszy.



         Pół godziny później, kiedy wszyscy zebrali się przed zamkiem, a duchowny stanął u szczytu kobierca, nadeszła panna młoda. Pani Hufflepuff łkała cicho w koronkową chusteczkę. Zrobiło się całkiem cicho. Berengar stał obok księdza, ubrany w błękitną, jedwabną szatę, na nogach miał czarne, skórzane trzewiki ze srebrnymi klamrami. Helga zaś, wystrojona w koronkową, śnieżnobiałą suknię kroczyła niepewnie między dwoma rzędami krzeseł. Policzki jej płonęły. Nienawidziła, kiedy tylu ludzi się jej przyglądało. A teraz uważnie śledziła ją każda para oczu. Dotarła do swojego przyszłego męża z wyrazem ulgi na twarzy, że wszyscy obserwujący ją, znajdują się już za jej plecami.

- Moi drodzy – przemówił drżącym lekko głosem staruszka kapłan, unosząc pomarszczone dłonie w geście powitania. – Zebraliśmy się tu, aby połączyć świętym węzłem małżeńskim Helgę i Berengara. Jeśli ktoś ma jakieś powody, aby tych dwoje nie mogło się pobrać, niech przemówi teraz albo zamilczy na wieki – zrobił krótką pauzę, ale każdy wpatrywał się w niego, nie mówiąc ani słowa, więc ciągnął: – Najpierw złoży przysięgę pan młody.

Prince zerknął niepewnie najpierw na księdza, potem na Hufflepuff. W końcu wyrecytował wyuczoną na pamięć starą jak świat formułkę:

- Ja, Berengar, biorę ciebie, Helgo, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

Rowena odetchnęła z ulgą. Szczerze powiedziawszy obawiała się, że Prince w ostatniej chwili rozmyśli się i porzuci dziewczynę przed ołtarzem. Na samą myśl o tym robiło jej się gorąco. Gdyby taka sytuacja naprawdę się wydarzyła, udusiłaby gada gołymi rękami. Helga od samego początku wydała jej się kimś bardzo wrażliwym i delikatnym. Nie zniosłaby takiego upokorzenia. No, ale jeśli wszystko poszło w dobrym kierunku…

- Ja, Helga, biorę ciebie, Berengarze, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci – przemówiła ruda głosem drżącym od emocji. Jej oczy błyszczały, a po policzku spłynęła migocąca za radości.

Kapłan skinął na Ulyssesa, który był świadkiem Berengara, aby podał obrączki. Czarodziej podał mu złotą podstawkę, na której leżały dwa pierścienie, jeden mniejszy, drugi trochę większy. Pan młody sięgnął po ten większy i wsunął go na palec pannie młodej, zupełnie nie zauważając gafy, którą właśnie popełnił.

- Helgo, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – przemówił.

Hufflepuff otarła szybko kolejną łzę i wzięła obrączkę, która znakomicie pasowała na chude, kobiece palce, ale z pewnością nie na męskie paluchy. Od razu spostrzegła, że Berengar pomylił pierścienie. Spojrzała z niepokojem na księdza i Ulyssesa, a na jej policzki wystąpił lekki rumieniec. Z trudem wcisnęła go na koniec najmniejszego palca narzeczonego, mówiąc:

- Berengarze, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

- Oto w świetle kościelnego prawa, jesteście mężem i żoną – oświadczył nieco donośniejszym głosem duchowny, unosząc rękę w geście błogosławieństwa. Uczynił w powietrzu znak krzyża, po czym zwrócił się do Berengara: – Możesz pocałować pannę młodą.

Prince zrobił to czym prędzej, nie zważając na mokre od łez policzki Helgi. Od tej chwili była jego żoną, należała tylko do niego, a on poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, aby była szczęśliwa u jego boku.



*



Przyjęcie weselne przeniesione zostało do zamku. Gości było mnóstwo, Rachel wprost nie mogła się nadziwić, jak w jednym pomieszczeniu mogło zmieścić się aż tylu czarodziejów. Ona sama trzymała się Salazara, który z miną arystokraty obserwował zgromadzonych, rzucając co jakiś czas oburzone spojrzenie na Gryffindora, który po kolejnym i kolejnym pucharze wina skrzatów stawał się coraz weselszy i skory do różnego rodzaju zabaw, które niekoniecznie odpowiadały niektórym gościom.

- Wiesz, Rachel – zwrócił się do niej Slytherin, odwracając wzrok od tańczącego beztrosko z matką Helgi Godryka.  – Jak tak patrzę na ten tłum, to odnoszę wrażenie, że tylko my mamy tutaj jakąkolwiek klasę.

Blondynka uśmiechnęła się figlarnie. Pomiędzy nią i Salazarem były bardzo dziwne stosunki. Nigdy ani ona jemu, ani on jej nie wyznał swoich uczuć, ale oboje wiedzieli, że nie są sobie obojętni. Slytherin poważnie rozmyślał nad ich platonicznym związkiem i zastanawiał się, czy nie oświadczyć by się Rachel, ale znał ją dobrze i nie był przekonany, czy będzie chciała się tak uzależnić od mężczyzny. Była bardzo światłą kobietą, myślącą nad przyszłością i z pewnością niezależną.

Podszedł do nich Godryk. Był już mocno podchmielony, przód szaty miał poplamiony czerwonym winem, w oczach obłęd, ale na ustach promienny uśmiech. Chwycił Slytherina za ramię, mówiąc:

- Dlaczego jesteś taki sztywny? Świętujemy dziś radosne wydarzenie! Helga i Berengar musieli wymienić się obrączkami, widziałeś, jak nasz pan młody się zestresował? Dał żonie swoją obrączkę!

Wybuchnął śmiechem i wciągnął Salazara w tłum świetnie bawiących się gości. Rachel została sama. Stwierdziła, że jest jej za gorąco, więc postanowiła przejść się szkolnymi błoniami. Kiedy tylko wyszła z zamku, w twarz uderzyło ją świeże, rześkie powietrze, a chłodny wiatr przyjemnie rozwiał jej włosy. Na szybko ciemniejące niebo wystąpiły już blade gwiazdy, ale tuż przy horyzoncie widniały jeszcze fioletowe i szkarłatne pasma promieni zachodzącego słońca. Postanowiła przejść się kamiennym brzegiem. Uwielbiała tę chłodną, orzeźwiającą bryzę znad wielkiego niczym morze jeziora, która po duszeniu się w Wielkiej Sali wypełnionej po brzegi gośćmi, była dwukrotnie przyjemniejsza. Skrzyżowała ręce na ramionach i utkwiła wzrok w ciemniejącym kilkadziesiąt metrów przed nią Zakazanym Lesie. Wiedziała, że samotne wycieczki po zmroku były niebezpieczne, ponieważ centaury wciąż były wrogo nastawione do mieszkańców zamku, ale przecież ona była Rachel. Potrafiła się bronić. Do pasa przytwierdzony miała swój niezawodny miecz; na ślubie była jedyną kobietą, która miała przy sobie broń.



Nagle gdzieś po środku, pomiędzy nią a lasem, zauważyła jakiś ruch. Zatrzymała się, serce w jej piersi zabiło mocniej. Palce zacisnęła na chłodnej rękojeści miecza, gotowa do ataku, ale ów ruch by wykonany raczej przez człowieka, niż przez zwierzę. Zapaliła różdżkę i podbiegła truchtem nieco bliżej. Kiedy światło padło na trawę, zauważyła jakąś postać w czarnej pelerynie z kapturem. Nie widziała twarzy, trudno jej było określić, jakiej płci jest owa osoba, ale zdała się jej kompletnie bezbronna. Bez różdżki, czy też miecza.

- Hej! – zawołała za nią, ale postać odwróciła tylko głowę w jej stronę, widać było po ruchu, jaki wykonał kaptur i natychmiast ruszyła w stronę lasu. Nie, nie uciekała. Jej krok był przyspieszony, ale wydał się jej jakby oderwany od rzeczywistości, tak samo jak i cała tajemnicza osoba, która zniknęła w cieniu rzucanym przez wysokie, stare drzewa z Zakazanego Lasu.

Rachel zgasiła różdżkę, serce wciąż waliło jej w piersi, ale nie czuła już niepokoju. Raczej rozdrażnienie. Stwierdziła, że nie warto było przerywać spaceru tylko dlatego, że zobaczyła jakąś dziwną postać. Wspięła się wyżej, idąc teraz wzdłuż muru otaczającego zamek od strony, gdzie nie było jeziora czy drzew. Nie wiadomo jednak, czy tak spieszno by jej było do nocnych przechadzek, gdyby wiedziała, że teraz Rowena i Salazar, odurzeni winem i radosnym uniesieniem, które, chcąc nie chcąc, oddziaływało też i na nich, zmierzali teraz do komnaty Slytherina w lochach.



~*~



Teraz rozdział będzie szybciej, niż ten. Ciekawa jestem waszej reakcji xD Szkoda mówić, dlaczego tak długo nie pisałam, ale pragnę Was zaprosić na moje nowe opowiadanie: Łzy Marii Magdaleny. Do zobaczenia za kilka dni xD

8 komentarzy:

  1. Serdecznie zapraszam na prolog nowego opowiadania na http://www.fabless.blog.onet.pl PS:Możesz informować mnie o nn ?

    ~Lela

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze że Berengar nie uciekł sprzed ołtarza tak jak to zrobił Godryk……………Pozdrawiam.

    ~Olka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzietam, Beredngar kochał Helgę, a Godryk wciąż jeszcze do ślubu nie dorósł xD

      Usuń
  3. MASZ. JUŻ. ŚLAD. PENISA. NA. CZOLE. ZA. KOŃCÓWKĘ. ROZDZIAŁU.
    ~Nelrinel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D:D:D:D:D Tylko tyle mogę powiedzieć, uśmiech z ust mi nie schodzi xD Obstawiamy: co tam robi Salazar z Roweną? xD

      Usuń
  4. a więc tak: po przeczytaniu tego rozdziału, że Godryk pijak i w ogóle przestałam go lubić. nie lubię ludzi, którzy piją alkohol w dużych ilościach nawet na weselach, ha. Rozdział był świetny, ale przecież ty to wiesz! Szkoda, ze kończysz to opowiadanie, bo je bardzo lubiłam. było bardzo oryginalne. A tak w ogóle, ostatnie zdanie tego rozdziału było najlepsze :D.

    ~zuzanka331361@buziaczek.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja też nie lubię ludzi, którzy chleją. Ja sama nie piję i nigdy nie piłam ani kropli, mimo że mam 17 lat, ale rozumiem – od czasu do czasu dorosły człowiek może się napić lampkę wina. Ale jeśli ktoś chelej (to po mojemu picie alkoholu w dużych ilościach), to ja nie bardzo chcę się z nim zadawać. Czwórkę kończę, ale za to nowy blog potem zakładam, równie oryginalny, jak ten xD

      Usuń