Wieści o zaręczynach Roweny i Lamberta rozeszły się szybko, ale te o ciąży Ravenclaw – jeszcze prędzej. Wszak dziecko, które urodziło się poza związkiem małżeńskim w tamtych czasach było uznawane za bękarta, więc narzeczeni musieli czym prędzej się pobrać. Czarodziejom w Hogsmeade nie przeszkadzało to, że ledwo opadły emocje związane ze ślubem Helgi i Berengara, już musieli szykować się na kolejny. Rowena zaś z tygodnia na tydzień stawała się coraz grubsza. Nie mogła stanąć w takim stanie na ślubnym kobiercu, więc musiała poczekać do kwietnia, kiedy miało przyjść na świat jej dziecko. Wmówienie Lambertowi, że zostanie ojcem nie należało do trudnych zadań. Najgorszą czynnością okazało się zdobycie jakieś części Salazara, aby upewnić się, czy na pewno to jego dziecko. Od czasu ich wspólnie spędzonej nocy starał się jej unikać. Dlatego musiała posunąć się do ostateczności.
Zanim Slytherin znalazł się w Wielkiej Sali, dorzuciła do jego kielicha ziarenko niewidzialnej, usypiającej fasoli. Musiała rzucić na nie specjalne zaklęcie, aby ten natychmiast nie zapadł w sen. Miała zadziałać dopiero za trzy godziny. Ta część planu udała się bez żadnych komplikacji. Podczas kolacji Salazar napełnił za pomocą różdżki swój kielich czerwonym winem skrzatów i wypił. Teraz wystarczyło czekać. Salazar udał się do swojej komnaty zaraz po kolacji. Magiczna fasolka zaczęła działać. Ziewając raz po raz, opuścił Wielką Salę. Rowena odczekała kilka minut, zanim również wstała i wyszła z sali, twierdząc, że jest zmęczona i nie czuje się zbyt dobrze. Kiedy tylko drzwi do Wielkiej Sali zatrzasnęły się za nią, pobiegła w stronę lochów tak szybko, jak jej na to pozwalał jej stan. Słyszała odgłos roznoszących przez echo kroków Slytherina. Zatrzymała się gwałtownie, aby i on nie usłyszał, że ktoś jest w lochach, ruszyła w kierunku jego komnat dopiero, kiedy dotarł do niej odgłos zamykanych drzwi. Pochyliła się nisko, aby zajrzeć przez dziurkę od klucza do środka. Zobaczyła, jak Salazar rozbiera się do naga, układa swoje szaty schludnie na krześle i kładzie się do wspaniałego łoża. Odczekała jeszcze kilka minut, aby się upewnić, że mężczyzna zasnął, po czym uchyliła leciutko drzwi i wsunęła głowę między nie a framugę. Za pomocą różdżki wyrwała mu kępkę włosów z głowy, ale ten nawet się nie poruszył. Spał kamiennym snem, nie mając pojęcia, jak niecne plany miała wobec niego Rowena. Lewitowała wyrwane włosy na swoją wyciągniętą dłoń, czując prawdziwą ulgę, wycofała się z komnaty i zamknęła za sobą drzwi.
Pobiegła do swojej sypialni, gdzie miała już od dawna przygotowany eliksir. Małą buteleczkę chowała zawiniętą w haftowaną, granatową chustę pod obluzowaną deską pod łóżkiem. Wyciągnęła ją i postawiła na małym stoliku w kącie pokoju. Zamknęła drzwi swojej komnaty na zasuwę, aby nikt nagle nie wszedł do środka. Nie chciała, aby ktokolwiek ją teraz widział. Odkorkowała butelkę i wrzuciła do środka kilka ciemnych, grubych włosów. W napięciu obserwowała, jak przezroczysty eliksir zmienia swoją barwę na czysty błękit. W żołądku poczuła skurcz. W jednej z ksiąg opisane było, że kolor niebieski oznacza ojcostwo. Za pomocą różdżki opróżniła butelkę. Domyślała się, czyje dziecko nosiła pod sercem, ale zawsze miała jakiś cień nadziei, że się myli. Teraz już wszystko było jasne. Musiała o tym powiedzieć Salazarowi. W końcu wkrótce zostanie ojcem, nie mógł o tym nie wiedzieć. Postanowiła to jednak zrobić dopiero po ślubie z Lambertem.
Nadeszła wiosna. Po mroźnej, ostrej zimie jej ciepło było ulgą nie tylko dla ludzi, ale i roślin, które przez okrągłe cztery miesiące przywalone były grubą warstwą śniegu. Dosłownie w każdej chwili mógł nadejść dzień rozwiązania. Rowena stresowała się tym niezwykle, bo to oznaczało, że będzie musiała powiedzieć Salazarowi prawdę. Bała się, że ten będzie chciał zniszczyć jej związek z Lambertem przez to, że jest w ciąży. Nie kochała go, ale wiedziała, że małżeństwo z nim będzie dobre dla niej i dziecka. Ona będzie miała męża, który będzie traktował ją z szacunkiem, a dziecko – ojca. Wiedziała, że to, co robi, było złe, ale nie miała innego wyjścia.
- Już się nie mogę doczekać, kiedy zobaczę naszego syna – powiedział do niej pewnego dnia Lambert, gładząc ją po brzuchu. Nadszedł kwiecień, a Rowena z niecierpliwością oczekiwała porodu. Zaśmiała się, żeby ukryć zmieszanie.
- Skąd pewność, że to będzie chłopiec? – zapytała.
- Ja to po prostu czuję. Będzie tak samo dobrze władać mieczem, jak jego ojciec – pocałował narzeczoną w policzek i odszedł do swoich zajęć, pozostawiając ją sam na sam z wyrzutami sumienia.
*
Ranek. Był konkretniej piętnasty kwiecień, a od godziny czwartej Rowena męczyła się niemiłosiernie, rodząc w okrutnych bólach swoje pierwsze dziecko. Towarzyszyła jej Deborah i Lambert, aby przez to nie burzyć planów lekcyjnych. Rachel odwołała jednak swoje zajęcia. Ciekawa była płci nowo narodzonego. No i czuła się jakoś dziwnie, pewnie dlatego, że od jakiegoś czasu Salazar dziwnie się zachowywał. Wszyscy cieszyli się, że Rowena niedługo urodzi, tylko nie on. Chodził, jak struty. Owszem, zauważyła, że kiedyś coś ich łączyło, ale od dawna Slytherin kochał tylko ją. Ten niepokój związany był raczej ze strachem i niepewnością, który udzielił się i blondynce.
Około godziny dziewiątek w skrzydle szpitalnym rozległy się wrzaski malutkiego dziecka. Malfoy, która siedziała na ławie pod ścianą, podniosła głowę. Nie chciała być świadkiem owej szczęśliwej sceny, więc wstała szybko i ruszyła w stronę pokoju nauczycielskiego. Spotkała tam Godryka i Salazara, którzy siedzieli i rozmawiali o centaurach.
- Myślę, że dobrze byłoby znów udać się do lasu, żeby zobaczyć, czy są nadal tak wrogo do nas nastawione – mówił Gryffindor.
- Nie wiem, jak ty, ale ja mam dosyć ich towarzystwa do końca życia – oświadczył Slytherin, wracając wspomnieniami do wypadku, któremu uległ podczas ostatniego bliższego spotkania z centaurem. A właściwie jego strzałą. – O, Rachel. Nie masz teraz zajęć?
- Nie. Rowena właśnie urodziła, słyszałam krzyki dziecka – mruknęła, siadając obok niego. Godryk od razu się rozpromienił.
- Naprawdę? To cudownie! Musimy iść zobaczyć nowego członka naszej rodziny – wstał i chwycił przyjaciela za ramię. Ten niechętnie powstał z krzesła i ruszył za nim. Chcąc, nie chcąc, musiała pójść z nimi. Żałowała, że w ogóle przekazała im tę informację.
Gryffindor zapukał lekko, a Deborah otworzyła mu drzwi. Wyglądała na zmęczoną, ale uradowaną.
- Ach, wiedziałam, że tu przyjdziecie. Wchodźcie, Rowena czuje się już dobrze, nie było żadnych problemów. Lambert miał rację, to chłopiec – powiedziała szybko.
Ravenclaw leżała na łóżku w kącie skrzydła szpitalnego, cała czerwona na twarzy i okropnie spocona, z szerokim uśmiechem na ustach. W ramionach trzymała jakieś zawiniątko. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyli maleńką główkę z kępą czarnych, lśniących włosów. Lambert nie posiadał się z radości, natomiast Rowena wyglądała na nieco zmieszaną widokiem Salazara i Rachel. Bardzo chciała, aby stąd wyszli, ale nie powiedziała ani słowa, nie chcąc być nietaktowna.
- Wymyśliliście już imię? – zapytała blondynka, patrząc to na Rowenę, to na Lamberta.
- Tak się zastanawialiśmy, że może… Theodor? – mruknęła ciemnowłosa.
I tak też zostało. Mały Theodor zamieszkał w pokoju razem z matką, której pomagała jej własna matka i Deborah. Jakoś trzeba było pogodzić opiekę nad małym synkiem i naukę w szkole. Ślub zaplanowano na pierwszy dzień maja, a Rowena coraz częściej wyobrażała sobie jej rozmowę z Salazarem. Nie chciała, aby to wszystko ujrzało światło dzienne, on zapewne też by sobie tego nie życzył, więc miała do niego zaufanie. Nie chciała niszczyć relacji między nim a Rachel, dlatego rozważała taką możliwość, aby blondynce nigdy o tym nie powiedzieć. Chyba że sam Salazar uzna za stosowne postąpić inaczej. Malfoy jednak bardzo dobrze władała mieczem i z pewnością potrafiła celnie i mocno bić. A ona wolała, aby jej twarz wyglądała tak, jak wygląda. Lubiła swój nos.
Lambert zauważył, że jego narzeczona była od kilku tygodni bardzo ponura, więc postanowił z nią porozmawiać. Na początku myślał, że to wina ciąży, ale teraz, kiedy Theodor był już na świecie i czuł się świetnie, stwierdził, że musiało to dotyczyć czegoś innego. Postanowił jakoś jej pomóc, chociaż wesprzeć psychicznie.
- Od dawna jesteś jakaś taka… zasępiona – odezwał się ostrożnie, gładząc ją po włosach. Leżeli razem w jego łóżku, odpoczywając po kolejnym miłosnym uniesieniu. Nie powinni tego robić, ale Rowena, bojąc się, że Lambert zacznie coś podejrzewać, zgodziła się na jego propozycję, aby tą noc spędziła u niego.
- To pewnie przez pogodę – mruknęła. Czuła się kiepsko i psychicznie, i fizycznie, była też bardzo senna. Nie miała ochoty na rozmowy z narzeczonym. Dlatego przytuliła się do niego i dodała: – Porozmawiamy jutro, dobrze? Jestem zmęczona.
Z doświadczenia wiedziała, że najłatwiej było udać wykończenie. Zamknęła oczy, czekając, aż nadejdzie dający ulgę sen.
~*~
No, jest krótko, ale w sumie jestem zadowolona. Opowiadanie naprawdę się kończy, zostały mi jeszcze dwa rozdziały i Epilog. No dobra, niech będzie – trzy rozdziały. Następny odcinek już we wrześniu. Zapraszam Was wszystkich na mój fanpage na facebooku – klik. Mam problem z Internetem, ale mam nadzieję, że dzisiaj szybko go naprawią xD Dedykacja dla Nelrinel :*
Zanim Slytherin znalazł się w Wielkiej Sali, dorzuciła do jego kielicha ziarenko niewidzialnej, usypiającej fasoli. Musiała rzucić na nie specjalne zaklęcie, aby ten natychmiast nie zapadł w sen. Miała zadziałać dopiero za trzy godziny. Ta część planu udała się bez żadnych komplikacji. Podczas kolacji Salazar napełnił za pomocą różdżki swój kielich czerwonym winem skrzatów i wypił. Teraz wystarczyło czekać. Salazar udał się do swojej komnaty zaraz po kolacji. Magiczna fasolka zaczęła działać. Ziewając raz po raz, opuścił Wielką Salę. Rowena odczekała kilka minut, zanim również wstała i wyszła z sali, twierdząc, że jest zmęczona i nie czuje się zbyt dobrze. Kiedy tylko drzwi do Wielkiej Sali zatrzasnęły się za nią, pobiegła w stronę lochów tak szybko, jak jej na to pozwalał jej stan. Słyszała odgłos roznoszących przez echo kroków Slytherina. Zatrzymała się gwałtownie, aby i on nie usłyszał, że ktoś jest w lochach, ruszyła w kierunku jego komnat dopiero, kiedy dotarł do niej odgłos zamykanych drzwi. Pochyliła się nisko, aby zajrzeć przez dziurkę od klucza do środka. Zobaczyła, jak Salazar rozbiera się do naga, układa swoje szaty schludnie na krześle i kładzie się do wspaniałego łoża. Odczekała jeszcze kilka minut, aby się upewnić, że mężczyzna zasnął, po czym uchyliła leciutko drzwi i wsunęła głowę między nie a framugę. Za pomocą różdżki wyrwała mu kępkę włosów z głowy, ale ten nawet się nie poruszył. Spał kamiennym snem, nie mając pojęcia, jak niecne plany miała wobec niego Rowena. Lewitowała wyrwane włosy na swoją wyciągniętą dłoń, czując prawdziwą ulgę, wycofała się z komnaty i zamknęła za sobą drzwi.
Pobiegła do swojej sypialni, gdzie miała już od dawna przygotowany eliksir. Małą buteleczkę chowała zawiniętą w haftowaną, granatową chustę pod obluzowaną deską pod łóżkiem. Wyciągnęła ją i postawiła na małym stoliku w kącie pokoju. Zamknęła drzwi swojej komnaty na zasuwę, aby nikt nagle nie wszedł do środka. Nie chciała, aby ktokolwiek ją teraz widział. Odkorkowała butelkę i wrzuciła do środka kilka ciemnych, grubych włosów. W napięciu obserwowała, jak przezroczysty eliksir zmienia swoją barwę na czysty błękit. W żołądku poczuła skurcz. W jednej z ksiąg opisane było, że kolor niebieski oznacza ojcostwo. Za pomocą różdżki opróżniła butelkę. Domyślała się, czyje dziecko nosiła pod sercem, ale zawsze miała jakiś cień nadziei, że się myli. Teraz już wszystko było jasne. Musiała o tym powiedzieć Salazarowi. W końcu wkrótce zostanie ojcem, nie mógł o tym nie wiedzieć. Postanowiła to jednak zrobić dopiero po ślubie z Lambertem.
Nadeszła wiosna. Po mroźnej, ostrej zimie jej ciepło było ulgą nie tylko dla ludzi, ale i roślin, które przez okrągłe cztery miesiące przywalone były grubą warstwą śniegu. Dosłownie w każdej chwili mógł nadejść dzień rozwiązania. Rowena stresowała się tym niezwykle, bo to oznaczało, że będzie musiała powiedzieć Salazarowi prawdę. Bała się, że ten będzie chciał zniszczyć jej związek z Lambertem przez to, że jest w ciąży. Nie kochała go, ale wiedziała, że małżeństwo z nim będzie dobre dla niej i dziecka. Ona będzie miała męża, który będzie traktował ją z szacunkiem, a dziecko – ojca. Wiedziała, że to, co robi, było złe, ale nie miała innego wyjścia.
- Już się nie mogę doczekać, kiedy zobaczę naszego syna – powiedział do niej pewnego dnia Lambert, gładząc ją po brzuchu. Nadszedł kwiecień, a Rowena z niecierpliwością oczekiwała porodu. Zaśmiała się, żeby ukryć zmieszanie.
- Skąd pewność, że to będzie chłopiec? – zapytała.
- Ja to po prostu czuję. Będzie tak samo dobrze władać mieczem, jak jego ojciec – pocałował narzeczoną w policzek i odszedł do swoich zajęć, pozostawiając ją sam na sam z wyrzutami sumienia.
*
Ranek. Był konkretniej piętnasty kwiecień, a od godziny czwartej Rowena męczyła się niemiłosiernie, rodząc w okrutnych bólach swoje pierwsze dziecko. Towarzyszyła jej Deborah i Lambert, aby przez to nie burzyć planów lekcyjnych. Rachel odwołała jednak swoje zajęcia. Ciekawa była płci nowo narodzonego. No i czuła się jakoś dziwnie, pewnie dlatego, że od jakiegoś czasu Salazar dziwnie się zachowywał. Wszyscy cieszyli się, że Rowena niedługo urodzi, tylko nie on. Chodził, jak struty. Owszem, zauważyła, że kiedyś coś ich łączyło, ale od dawna Slytherin kochał tylko ją. Ten niepokój związany był raczej ze strachem i niepewnością, który udzielił się i blondynce.
Około godziny dziewiątek w skrzydle szpitalnym rozległy się wrzaski malutkiego dziecka. Malfoy, która siedziała na ławie pod ścianą, podniosła głowę. Nie chciała być świadkiem owej szczęśliwej sceny, więc wstała szybko i ruszyła w stronę pokoju nauczycielskiego. Spotkała tam Godryka i Salazara, którzy siedzieli i rozmawiali o centaurach.
- Myślę, że dobrze byłoby znów udać się do lasu, żeby zobaczyć, czy są nadal tak wrogo do nas nastawione – mówił Gryffindor.
- Nie wiem, jak ty, ale ja mam dosyć ich towarzystwa do końca życia – oświadczył Slytherin, wracając wspomnieniami do wypadku, któremu uległ podczas ostatniego bliższego spotkania z centaurem. A właściwie jego strzałą. – O, Rachel. Nie masz teraz zajęć?
- Nie. Rowena właśnie urodziła, słyszałam krzyki dziecka – mruknęła, siadając obok niego. Godryk od razu się rozpromienił.
- Naprawdę? To cudownie! Musimy iść zobaczyć nowego członka naszej rodziny – wstał i chwycił przyjaciela za ramię. Ten niechętnie powstał z krzesła i ruszył za nim. Chcąc, nie chcąc, musiała pójść z nimi. Żałowała, że w ogóle przekazała im tę informację.
Gryffindor zapukał lekko, a Deborah otworzyła mu drzwi. Wyglądała na zmęczoną, ale uradowaną.
- Ach, wiedziałam, że tu przyjdziecie. Wchodźcie, Rowena czuje się już dobrze, nie było żadnych problemów. Lambert miał rację, to chłopiec – powiedziała szybko.
Ravenclaw leżała na łóżku w kącie skrzydła szpitalnego, cała czerwona na twarzy i okropnie spocona, z szerokim uśmiechem na ustach. W ramionach trzymała jakieś zawiniątko. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyli maleńką główkę z kępą czarnych, lśniących włosów. Lambert nie posiadał się z radości, natomiast Rowena wyglądała na nieco zmieszaną widokiem Salazara i Rachel. Bardzo chciała, aby stąd wyszli, ale nie powiedziała ani słowa, nie chcąc być nietaktowna.
- Wymyśliliście już imię? – zapytała blondynka, patrząc to na Rowenę, to na Lamberta.
- Tak się zastanawialiśmy, że może… Theodor? – mruknęła ciemnowłosa.
I tak też zostało. Mały Theodor zamieszkał w pokoju razem z matką, której pomagała jej własna matka i Deborah. Jakoś trzeba było pogodzić opiekę nad małym synkiem i naukę w szkole. Ślub zaplanowano na pierwszy dzień maja, a Rowena coraz częściej wyobrażała sobie jej rozmowę z Salazarem. Nie chciała, aby to wszystko ujrzało światło dzienne, on zapewne też by sobie tego nie życzył, więc miała do niego zaufanie. Nie chciała niszczyć relacji między nim a Rachel, dlatego rozważała taką możliwość, aby blondynce nigdy o tym nie powiedzieć. Chyba że sam Salazar uzna za stosowne postąpić inaczej. Malfoy jednak bardzo dobrze władała mieczem i z pewnością potrafiła celnie i mocno bić. A ona wolała, aby jej twarz wyglądała tak, jak wygląda. Lubiła swój nos.
Lambert zauważył, że jego narzeczona była od kilku tygodni bardzo ponura, więc postanowił z nią porozmawiać. Na początku myślał, że to wina ciąży, ale teraz, kiedy Theodor był już na świecie i czuł się świetnie, stwierdził, że musiało to dotyczyć czegoś innego. Postanowił jakoś jej pomóc, chociaż wesprzeć psychicznie.
- Od dawna jesteś jakaś taka… zasępiona – odezwał się ostrożnie, gładząc ją po włosach. Leżeli razem w jego łóżku, odpoczywając po kolejnym miłosnym uniesieniu. Nie powinni tego robić, ale Rowena, bojąc się, że Lambert zacznie coś podejrzewać, zgodziła się na jego propozycję, aby tą noc spędziła u niego.
- To pewnie przez pogodę – mruknęła. Czuła się kiepsko i psychicznie, i fizycznie, była też bardzo senna. Nie miała ochoty na rozmowy z narzeczonym. Dlatego przytuliła się do niego i dodała: – Porozmawiamy jutro, dobrze? Jestem zmęczona.
Z doświadczenia wiedziała, że najłatwiej było udać wykończenie. Zamknęła oczy, czekając, aż nadejdzie dający ulgę sen.
~*~
No, jest krótko, ale w sumie jestem zadowolona. Opowiadanie naprawdę się kończy, zostały mi jeszcze dwa rozdziały i Epilog. No dobra, niech będzie – trzy rozdziały. Następny odcinek już we wrześniu. Zapraszam Was wszystkich na mój fanpage na facebooku – klik. Mam problem z Internetem, ale mam nadzieję, że dzisiaj szybko go naprawią xD Dedykacja dla Nelrinel :*