poniedziałek, 29 sierpnia 2011

36. Cud narodzin

         Wieści o zaręczynach Roweny i Lamberta rozeszły się szybko, ale te o ciąży Ravenclaw – jeszcze prędzej. Wszak dziecko, które urodziło się poza związkiem małżeńskim w tamtych czasach było uznawane za bękarta, więc narzeczeni musieli czym prędzej się pobrać. Czarodziejom w Hogsmeade nie przeszkadzało to, że ledwo opadły emocje związane ze ślubem Helgi i Berengara, już musieli szykować się na kolejny. Rowena zaś z tygodnia na tydzień stawała się coraz grubsza. Nie mogła stanąć w takim stanie na ślubnym kobiercu, więc musiała poczekać do kwietnia, kiedy miało przyjść na świat jej dziecko. Wmówienie Lambertowi, że zostanie ojcem nie należało do trudnych zadań. Najgorszą czynnością okazało się zdobycie jakieś części Salazara, aby upewnić się, czy na pewno to jego dziecko. Od czasu ich wspólnie spędzonej nocy starał się jej unikać. Dlatego musiała posunąć się do ostateczności.

         Zanim Slytherin znalazł się w Wielkiej Sali, dorzuciła do jego kielicha ziarenko niewidzialnej, usypiającej fasoli. Musiała rzucić na nie specjalne zaklęcie, aby ten natychmiast nie zapadł w sen. Miała zadziałać dopiero za trzy godziny. Ta część planu udała się bez żadnych komplikacji. Podczas kolacji Salazar napełnił za pomocą różdżki swój kielich czerwonym winem skrzatów i wypił. Teraz wystarczyło czekać. Salazar udał się do swojej komnaty zaraz po kolacji. Magiczna fasolka zaczęła działać. Ziewając raz po raz, opuścił Wielką Salę. Rowena odczekała kilka minut, zanim również wstała i wyszła z sali, twierdząc, że jest zmęczona i nie czuje się zbyt dobrze. Kiedy tylko drzwi do Wielkiej Sali zatrzasnęły się za nią, pobiegła w stronę lochów tak szybko, jak jej na to pozwalał jej stan. Słyszała odgłos roznoszących przez echo kroków Slytherina. Zatrzymała się gwałtownie, aby i on nie usłyszał, że ktoś jest w lochach, ruszyła w kierunku jego komnat dopiero, kiedy dotarł do niej odgłos zamykanych drzwi. Pochyliła się nisko, aby zajrzeć przez dziurkę od klucza do środka. Zobaczyła, jak Salazar rozbiera się do naga, układa swoje szaty schludnie na krześle i kładzie się do wspaniałego łoża. Odczekała jeszcze kilka minut, aby się upewnić, że mężczyzna zasnął, po czym uchyliła leciutko drzwi i wsunęła głowę między nie a framugę. Za pomocą różdżki wyrwała mu kępkę włosów z głowy, ale ten nawet się nie poruszył. Spał kamiennym snem, nie mając pojęcia, jak niecne plany miała wobec niego Rowena. Lewitowała wyrwane włosy na swoją wyciągniętą dłoń, czując prawdziwą ulgę, wycofała się z komnaty i zamknęła za sobą drzwi.

         Pobiegła do swojej sypialni, gdzie miała już od dawna przygotowany eliksir. Małą buteleczkę chowała zawiniętą w haftowaną, granatową chustę pod obluzowaną deską pod łóżkiem. Wyciągnęła ją i postawiła na małym stoliku w kącie pokoju. Zamknęła drzwi swojej komnaty na zasuwę, aby nikt nagle nie wszedł do środka. Nie chciała, aby ktokolwiek ją teraz widział. Odkorkowała butelkę i wrzuciła do środka kilka ciemnych, grubych włosów. W napięciu obserwowała, jak przezroczysty eliksir zmienia swoją barwę na czysty błękit. W żołądku poczuła skurcz. W jednej z ksiąg opisane było, że kolor niebieski oznacza ojcostwo. Za pomocą różdżki opróżniła butelkę. Domyślała się, czyje dziecko nosiła pod sercem, ale zawsze miała jakiś cień nadziei, że się myli. Teraz już wszystko było jasne. Musiała o tym powiedzieć Salazarowi. W końcu wkrótce zostanie ojcem, nie mógł o tym nie wiedzieć. Postanowiła to jednak zrobić dopiero po ślubie z Lambertem.



         Nadeszła wiosna. Po mroźnej, ostrej zimie jej ciepło było ulgą nie tylko dla ludzi, ale i roślin, które przez okrągłe cztery miesiące przywalone były grubą warstwą śniegu. Dosłownie w każdej chwili mógł nadejść dzień rozwiązania. Rowena stresowała się tym niezwykle, bo to oznaczało, że będzie musiała powiedzieć Salazarowi prawdę. Bała się, że ten będzie chciał zniszczyć jej związek z Lambertem przez to, że jest w ciąży. Nie kochała go, ale wiedziała, że małżeństwo z nim będzie dobre dla niej i dziecka. Ona będzie miała męża, który będzie traktował ją z szacunkiem, a dziecko – ojca. Wiedziała, że to, co robi, było złe, ale nie miała innego wyjścia.

- Już się nie mogę doczekać, kiedy zobaczę naszego syna – powiedział do niej pewnego dnia Lambert, gładząc ją po brzuchu. Nadszedł kwiecień, a Rowena z niecierpliwością oczekiwała porodu. Zaśmiała się, żeby ukryć zmieszanie.

- Skąd pewność, że to będzie chłopiec? – zapytała.

- Ja to po prostu czuję. Będzie tak samo dobrze władać mieczem, jak jego ojciec – pocałował narzeczoną w policzek i odszedł do swoich zajęć, pozostawiając ją sam na sam z wyrzutami sumienia.



*



         Ranek. Był konkretniej piętnasty kwiecień, a od godziny czwartej Rowena męczyła się niemiłosiernie, rodząc w okrutnych bólach swoje pierwsze dziecko. Towarzyszyła jej Deborah i Lambert, aby przez to nie burzyć planów lekcyjnych. Rachel odwołała jednak swoje zajęcia. Ciekawa była płci nowo narodzonego. No i czuła się jakoś dziwnie, pewnie dlatego, że od jakiegoś czasu Salazar dziwnie się zachowywał. Wszyscy cieszyli się, że Rowena niedługo urodzi, tylko nie on. Chodził, jak struty. Owszem, zauważyła, że kiedyś coś ich łączyło, ale od dawna Slytherin kochał tylko ją. Ten niepokój związany był raczej ze strachem i niepewnością, który udzielił się i blondynce.

Około godziny dziewiątek w skrzydle szpitalnym rozległy się wrzaski malutkiego dziecka. Malfoy, która siedziała na ławie pod ścianą, podniosła głowę. Nie chciała być świadkiem owej szczęśliwej sceny, więc wstała szybko i ruszyła w stronę pokoju nauczycielskiego. Spotkała tam Godryka i Salazara, którzy siedzieli i rozmawiali o centaurach.

- Myślę, że dobrze byłoby znów udać się do lasu, żeby zobaczyć, czy są nadal tak wrogo do nas nastawione – mówił Gryffindor.

- Nie wiem, jak ty, ale ja mam dosyć ich towarzystwa do końca życia – oświadczył Slytherin, wracając wspomnieniami do wypadku, któremu uległ podczas ostatniego bliższego spotkania z centaurem. A właściwie jego strzałą. – O, Rachel. Nie masz teraz zajęć?

- Nie. Rowena właśnie urodziła, słyszałam krzyki dziecka – mruknęła, siadając obok niego. Godryk od razu się rozpromienił.

- Naprawdę? To cudownie! Musimy iść zobaczyć nowego członka naszej rodziny – wstał i chwycił przyjaciela za ramię. Ten niechętnie powstał z krzesła i ruszył za nim. Chcąc, nie chcąc, musiała pójść z nimi. Żałowała, że w ogóle przekazała im tę informację.

Gryffindor zapukał lekko, a Deborah otworzyła mu drzwi. Wyglądała na zmęczoną, ale uradowaną.

- Ach, wiedziałam, że tu przyjdziecie. Wchodźcie, Rowena czuje się już dobrze, nie było żadnych problemów. Lambert miał rację, to chłopiec – powiedziała szybko.

Ravenclaw leżała na łóżku w kącie skrzydła szpitalnego, cała czerwona na twarzy i okropnie spocona, z szerokim uśmiechem na ustach. W ramionach trzymała jakieś zawiniątko. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyli maleńką główkę z kępą czarnych, lśniących włosów. Lambert nie posiadał się z radości, natomiast Rowena wyglądała na nieco zmieszaną widokiem Salazara i Rachel. Bardzo chciała, aby stąd wyszli, ale nie powiedziała ani słowa, nie chcąc być nietaktowna.

- Wymyśliliście już imię? – zapytała blondynka, patrząc to na Rowenę, to na Lamberta.

- Tak się zastanawialiśmy, że może… Theodor? – mruknęła ciemnowłosa.



         I tak też zostało. Mały Theodor zamieszkał w pokoju razem z matką, której pomagała jej własna matka i Deborah. Jakoś trzeba było pogodzić opiekę nad małym synkiem i naukę w szkole. Ślub zaplanowano na pierwszy dzień maja, a Rowena coraz częściej wyobrażała sobie jej rozmowę z Salazarem. Nie chciała, aby to wszystko ujrzało światło dzienne, on zapewne też by sobie tego nie życzył, więc miała do niego zaufanie. Nie chciała niszczyć relacji między nim a Rachel, dlatego rozważała taką możliwość, aby blondynce nigdy o tym nie powiedzieć. Chyba że sam Salazar uzna za stosowne postąpić inaczej. Malfoy jednak bardzo dobrze władała mieczem i z pewnością potrafiła celnie i mocno bić. A ona wolała, aby jej twarz wyglądała tak, jak wygląda. Lubiła swój nos.

         Lambert zauważył, że jego narzeczona była od kilku tygodni bardzo ponura, więc postanowił z nią porozmawiać. Na początku myślał, że to wina ciąży, ale teraz, kiedy Theodor był już na świecie i czuł się świetnie, stwierdził, że musiało to dotyczyć czegoś innego. Postanowił jakoś jej pomóc, chociaż wesprzeć psychicznie.



- Od dawna jesteś jakaś taka… zasępiona – odezwał się ostrożnie, gładząc ją po włosach. Leżeli razem w jego łóżku, odpoczywając po kolejnym miłosnym uniesieniu. Nie powinni tego robić, ale Rowena, bojąc się, że Lambert zacznie coś podejrzewać, zgodziła się na jego propozycję, aby tą noc spędziła u niego.

- To pewnie przez pogodę – mruknęła. Czuła się kiepsko i psychicznie, i fizycznie, była też bardzo senna. Nie miała ochoty na rozmowy z narzeczonym. Dlatego przytuliła się do niego i dodała: – Porozmawiamy jutro, dobrze? Jestem zmęczona.

Z doświadczenia wiedziała, że najłatwiej było udać wykończenie. Zamknęła oczy, czekając, aż nadejdzie dający ulgę sen.



~*~



No, jest krótko, ale w sumie jestem zadowolona. Opowiadanie naprawdę się kończy, zostały mi jeszcze dwa rozdziały i Epilog. No dobra, niech będzie – trzy rozdziały. Następny odcinek już we wrześniu. Zapraszam Was wszystkich na mój fanpage na facebooku – klik. Mam problem z Internetem, ale mam nadzieję, że dzisiaj szybko go naprawią xD Dedykacja dla Nelrinel :*

środa, 17 sierpnia 2011

35. Sprawy znów się plączą

         Obudziła się ze strasznym bólem głowy i suchością w gardle. Za dużo wypiła. Na początku, kiedy tylko otworzyła oczy, obraz by zamazany, ale po kilku minutach się wyostrzył. Stwierdziła, że w komnacie, w której się znajdowała, ściany były mroczne i kamienne, a łóżko, w którym leżała, nie było jej łóżkiem. Cofnęła się myślami do poprzedniego wieczora, ale w jej umyśle była to tylko mieszanina nieskładnych, niewyraźnych obrazów. Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że musi znajdować się w lochach. Co więcej – nie miała na sobie żadnych ubrań. Przerażona, wymacała różdżkę i natychmiast machnęła nią w stronę pochodni, które zapłonęły niebieskim, chłodnym blaskiem. Jej strach wzrósł gwałtownie, kiedy tylko spostrzegła u swego boku nagą postać Salazara. Nie miała pojęcia, co robić. Z jednej strony chciała go obudzić, ale z drugiej bała się go dotknąć. Napiętą, sztywną dłonią szturchnęła jego chude, kościste plecy. Slytherin wymamrotał coś niezrozumiałego, po czym przewrócił się na drugi bok. Minęła jakaś minuta, zanim zorientował się, gdzie i z kim się znajduje.

- Co robisz w moim łóżku? – zapytał, przeciągając się.

- My chyba… chyba nie…?

- Ooo, myślałem, że to był tylko sen – mruknął. Był nieco zdezorientowany, od wypitego poprzedniego wieczora wina trochę kręciło mu się w głowie, a w gardle piekło, ale zignorował to. Miał teraz ważniejsze zmartwienia. Pomyślał o Rachel, a w okolicy żołądka poczuł nagły, nieprzyjemny skurcz. Czy gdyby blondynka nie opuściła zamku, aby się przejść, teraz leżałaby obok niego? Czuł do niej coś ważnego, specjalnego i bardzo mu zależało na dobrych relacjach z nią. A tak, zamiast Rachel, miał w łóżku Rowenę. Bał się, że rozpowie, co się między nimi zdarzyło. Nie liczyła się z Lambertem, który był w niej bardzo zakochany. Usiadł, podpierając głowę rękami.

- Wydaje mi się, że podobnie jak i mnie, zależy ci, aby nikt się o tym nie dowiedział – mruknęła, zerkając co chwilę na Salazara, który szybko pokiwał głową.

- Tak. To najlepsze wyjście z tej sytuacji – stwierdził i opadł na poduszki. – Jak to się w ogóle mogło stać? Na sali było mnóstwo innych kobiet, mogłem znaleźć się tutaj z każdą! Ale padło akurat na ciebie. To się nigdy nie może powtórzyć.

- Masz całkowitą rację – odparła Ravenclaw i wstała, aby się móc ubrać. Kiedy wkładała na swoje nagie ciało wspaniałe szaty wyjściowe, Slytherin leżał odwrócony do niej plecami. Nie wiedział, czym to było spowodowane, ale czuł do niej swego rodzaju niechęć. Kiedyś coś do niej czuł, jakiś mały płomyczek sympatii, ba, może nawet zauroczenia, zatlił się na długo w jego sercu, ale szybko zdechł, kiedy tylko Rowena zaczęła traktować go z góry. Czy kiedykolwiek miała do niego szacunek? Od samego początku zachowywała się, jakby był dla niej zaledwie paprochem na czubku buta. Ale zmądrzał i stwierdził, że nie będzie się za nią uganiać. Ravenclaw zabrała wszystkie swoje rzeczy, rzuciła na Slytherina szybkie spojrzenie i czym prędzej opuściła jego komnatę. Przyspieszonym krokiem przeszła przez korytarze w lochach i wyszła na powierzchnię. Kiedy wspinała się po schodach na piętro, marzyła, aby po drodze nie spotkać nikogo. Jej rozczochrane włosy i odświętny strój świadczyły o tym, że spędziła tę noc poza swoją sypialnią. A jeszcze by tego brakowało, aby zaczęła okłamywać swoich przyjaciół.

Na zakręcie, całkiem niedaleko łazienki, usłyszała kroki, które natychmiast rozpoznała. Wesołe, energiczne… Nie miała żadnych wątpliwości, że należały do Godryka. Mimo że wypił poprzedniej nocy mnóstwo alkoholu, był w świetnym humorze. Zero jego negatywnych skutków, ale to była tylko kwestia przyzwyczajenia.

Bądź co bądź, Rowena udała się do swojej sypialni, aby się przebrać w codzienną, czarną szatę czarownicy, a potem udać się do Wielkiej Sali na śniadanie. Nie miała pojęcia, co się stało z gośćmi, salę jednak skrzaty domowe musiały wysprzątać po wczorajszym przyjęciu, ponieważ wszystkie cztery stoły domów powróciły na miejsce, a nigdzie nie było nawet śladu po tym, że odbył się tu jakiś bal. Nie było tu nikogo prócz Rachel, na której widok w żołądku Ravenclaw coś się przewróciło. Sama poczuła się winna, ponieważ wiedziała, że blondynce naprawdę zależy na Salazarze. A ona mogła zepsuć to tlące się słabym płomyczkiem uczucie jedną nocą ze Slytherinem. Nie, ta informacja nigdy nie mogła wyjść na jaw. Nigdy.

Usiadła na swoim krześle, a przed nią na lśniącym złotem talerzu pojawiła się usmażona kiełbaska i jedna bułka z miodem, tak, jak zwykle o tej porze dnia. Ani słowem nie odezwała się do Malfoy, mając przy okazji nadzieję, że ona również tego nie zrobi. Owa wiara jednak okazała się złudna, ponieważ kilka minut później blondynka zakaszlała znacząco i zapytała: 

- Gdzie wczoraj zniknął Salazar? 

Rowena poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Postanowiła jednak udać zaskoczoną tym pytaniem, więc nie podniosła nawet wzroku, wciąż wpatrując się usilnie w niedokończoną, zimną kiełbaskę. Podłubała widelcem w stygnącym jajku i odpowiedziała cicho:

- Skąd mam wiedzieć? Nie szukałaś go w jego pokoju? Poszłam spać, bo źle się poczułam. Za dużo wina.

Zerknęła na dziewczynę z gorącą nadzieją, że jej uwierzyła. Rachel wypiła resztę herbaty i usiadła nieco wygodniej. Mimo że jej talerz był już całkowicie opróżniony, nie zamierzała odejść od stołu. Bardzo chciała porozmawiać z Roweną, być może nawet zaprzyjaźnić się. Bezsensownie dała się wciągnąć w tę głupią rywalizację… nawet nie wiadomo, o co.

- No tak, nie pomyślałam o tym. Powiem szczerze, że sypialnia to chyba ostatnie miejsce, gdzie Salazar mógłby się ukryć podczas przyjęcia. To snobistyczny arystokrata, nigdy nie przepuściłby okazji, aby udać się na jakiś bal, aby obserwować, jak bawią się inni i jakich idiotów z siebie robią – odparła z cichym, ledwo słyszalnym śmiechem. Ravenclaw poczuła gwałtowny uścisk wyrzutów sumienia. Była zbyt miękka i słaba, aby dobrze kłamać.

- A ty jak się wczoraj bawiłaś? – spytała, rozpaczliwie usiłując zmienić temat.

- Było trochę zbyt wystawnie, nie przywykłam do takich przyjęć – stwierdziła Malfoy. – Zazwyczaj przesiadywałam w mugolskich knajpkach, z dala od elity, aby nie zwrócić na siebie uwagi. Udawanie, że nie jest się czarodziejem nie jest wcale takie proste, jak się wszystkim wydaje. Wiesz, udałam się na wieczorną przechadzkę. Niby wszystko było w porządku, ale zobaczyłam jakąś postać niedaleko lasu. Myślałam, że to któryś z gości postanowił wrócić wcześniej do domu, ale Helga powiedziała mi, że wszyscy pozostali tutaj na noc.

- To był mężczyzna czy kobieta?

- Nie wiem. Ale chyba kobieta, miała raczej delikatną sylwetkę. Odeszła w stronę lasu, było ciemno, więc nie widziałam, co się z nią stało – odparła, bezwiednie bawiąc się widelcem. – No, ale zostawmy to. Najwidoczniej nie była groźna. A co myślisz… o, Salazar!

Pomachała ręką w stronę drzwi, które otworzyły się, a w nich stanął Slytherin. Rowena nie chciała z nim spędzać zbyt wiele czasu, przynajmniej dopóki cała sprawa nie zestarzeje się nieco. Na świeżo bała się, że przypadkiem coś jej albo Salazarowi się wymknie i katastrofa gotowa.

Wężousty podszedł do stołu, nie zwracając najmniejszej uwagi na Ravenclaw, opadł na krzesło obok Rachel i zrobił coś, czego nie robił jeszcze nigdy, jeśli w pobliżu znajdowały się osoby trzecie. Objął blondynkę i pocałował ją w usta. Ona, mile tym zaskoczona, poddała się tej małej namiętności. Po kilku sekundach Salazar odsunął się, wciąż z tymi radosnymi iskierkami w oczach, które zazwyczaj nie miały w nich miejsca.

- Gdzie się wczoraj udałeś? Tak szybko zniknąłeś… – zapytała Malfoy, przyglądając mu się uważnie.

- To przyjęcie było znacznie poniżej moich standardów. Nie zamierzałem zanosić pijanego Godryka do jego komnaty, a już tym bardziej kłaść w łożu. Miałem ciekawsze zajęcia – odparł i pogładził powoli jej policzek. Rowena przyglądała się temu z bardzo zmieszaną miną. Bardzo cierpiała, będąc w jednym pomieszczeniu z Salazarem, który najwidoczniej robił wszystko, aby sprawić jej przykrość.

         Resztę dnia spędziła w swojej komnacie, przeglądając oprawione w skórę księgi zaklęć i ćwicząc je. Nie chciała nikogo widzieć, musiała uporać się z trawiącymi jej spokój wyrzutami sumienia. Czuła się fatalnie na myśl, że stała pomiędzy szczęściem Rachel i Slytherina. Była między nimi jak piąte koło u wozu. Nie chciała mącić, dlatego najłatwiejszym i najskuteczniejszym rozwiązaniem było usunąć się w cień.

Pod wieczór, kiedy czas kolacji już dawno minął, ktoś zapukał do jej drzwi. Ravenclaw, przerażona, że to może Salazar ma do niej jakąś sprawę albo, co gorsza, Rachel o wszystkim się dowiedziała, zerwała się z łóżka i podbiegła do drzwi, aby zerknąć przez dziurkę od klucza. Zobaczyła znajomą, obszytą futrem pelerynę, więc z ulgą wpuściła jego właściciela do środka. Lambert wyglądał na nieco poruszonego. Rowena pomyślała, że Salazar musiał mu coś wspomnieć o ich wspólnie spędzonej nocy, ale nie. Podszedł do niej i od razu musnął ustami jej policzek.

- Jestem bardzo zdenerwowany, więc zrobię to szybko – powiedział z kamienną twarzą. – Już od dawna chciałem cię o to zapytać, ale nie miałem śmiałości. A teraz, kiedy Helga i Berengar są już małżeństwem, jestem gotów. Zostaniesz moją żoną?

Rowena zamrugała. Nie miała pojęcia, że sprawy potoczą się tak szybko. Ale jakie miała inne wyjście? Musiała wyjść za Lamberta, aby móc w końcu przestać czuć się winna. Przywołała na twarz uśmiech i przytuliła się do blondyna.

- Oczywiście.

On natychmiast chwycił ją z tyłu za włosy i pocałował ją. Postanowiła poddać się temu, co zamierzał zrobić, aby nie wzbudzić w nim żadnych wątpliwości i podejrzeń. Chłopak rzucił ją na łóżko i zrzucił z ramion obszytą wilczym futrem pelerynę.



*



Od tamtego zdarzenia minęły już cztery miesiące. Cztery długie miesiące, ale zleciały Rowenie, jak kilka dni. Nowi uczniowie nie byli już tak wystraszeni, jak ci, którzy przybyli rok wcześniej i z jeszcze większą chęcią przyswajali nowo nabytą wiedzę. Godryk był nimi wprost zachwycony, a nawet Salazar wyraził swoją aprobatę.

Rowena właśnie przygotowywała się do lekcji, kiedy poczuła, że zjedzone niedawno śniadanie szybko cię cofa. Ledwo dobiegła do łazienki i upadła przed klozetową muszlą, zwymiotowała. Trwało to krótko i skończyło się tak gwałtownie, jak się zaczęło. Już od kilkunastu dni czuła się podle, zwłaszcza o takich porach oraz nocami. Bolała ją głowa, a ona sama chodziła z taką miną, jakby ciągle miała gorączkę. Powoli domyślała się, czego były to objawy, ale wciąż się oszukiwała, że po prostu czymś się zatruła. Nie mogła czekać. Musiała pójść do Deborah’y się poradzić, co też niezwłocznie zrobiła.

         Na twarzy staruszki rozlał się promienny uśmiech.

- Kochanie, jesteś w ciąży – poinformowała ją. – Jestem tego całkowicie pewna.

Rowena przełknęła ślinę. Już wiedziała, czyje to było dziecko. Czuła się, jakby właśnie dostała wyrok śmierci. Nie było to przez nikogo potwierdzone, ale po prostu czuła, że ojcem zostanie…



~*~



No dobra, nie oszukujmy się, wszyscy wiemy, że ojcem zostanie Salazar. Ale chciałam , żeby końcówka zabrzmiała dramatycznie xD Właśnie wróciłam ze zdjęć w Krośnie, jestem padnięta, ale głównie dlatego, że oglądałam wczoraj „H2O wystarczy kropla” do pierwszej w nocy. Haha, możecie się śmiać, ale ja lubię się na wieczór odmóżdżyć. Dedykacja dla Kady113 :*

Zapraszam serdecznie na mojego nowego bloga: Kochanek Muz, gdzie pojawił się post powitalny. Wiem, jestem straszną kretynką, ale na Czwórce zostało jeszcze ze trzy, cztery rozdziały do opublikowania i epilog.

środa, 3 sierpnia 2011

34. Komplikacje na weselu

         Nadszedł dzień ślubu. Od samego rana trwały przygotowania do uroczystości, wszyscy goście przybyli na czas, a ceremonia zapowiadała się zupełnie inaczej, niż zwykłe, organizowane w tych czasach. Matka Helgi przyjechała powozem wysłanym do wioski, gdzie znajdował się jej sierociniec i teraz razem z Roweną i Rachel pomagała córce wystroić się na ślub. Młoda Hufflepuff, ubrana w przepiękną, alabastrowo białą suknię z jedwabiu, wyszywaną prawdziwymi diamencikami i perłami, stała na niskim, drewnianym stołki w swojej wielkiej sypialni, jej matka zapinała z tyłu gorset, a pozostałe dwie czarownice wybierały klejnoty.

- W tej sukni wychodziłam za mąż za twojego ojca – odezwała się nagle Anna, z rozmarzeniem patrząc na córkę. – Wyglądasz w niej tak pięknie…

- Mogę ci pożyczyć diadem, jestem pewna, że moja matka nie będzie mieć nic przeciwko – wtrąciła się ciemnowłosa.

- Nie musisz, wystarczy jej ta zapinka – odparła Rachel, zanim Helga zdążyła cokolwiek powiedzieć. Mimo że otwarcie obie starały się zachowywać normalnie, nie przepadały za sobą. Nigdy się nie kłóciły, nie docinały sobie, ale widać było tę niechęć, skrywaną pod fałszywymi uśmiechami. W tym całym boju zapomniały, co albo raczej kto był powodem wytworzenia się bariery między nimi.



Salazar znajdował się na dole, w Wielkiej Sali. W ręku trzymał kielich, powoli sącząc wino i rodząc wzrokiem za krzątającymi się skrzatami domowymi. Wielka Sala wyglądała naprawdę cudownie. Z zaczarowanego sklepienia przedstawiającego niebo na zewnątrz zamku zwieszały się wiązanki kwiatów o różnych kolorach, wypełniając całą komnatę przecudnym, słodkim zapachem. Prawdziwe, rozmigotane elfy odbijały się od ścian, a na długim stole wyłożone były wspaniałe potrawy godne króla. Co prawda, ceremonia miała odbyć się na zewnątrz, na brzegu jeziora, ale tańce i uczta, która miała trwać do białego rana została przeniesiona do Wielkiej Sali.

Nadszedł Godryk. Minę miał jak zwykle bardzo zadowoloną. Ubrany w najlepszą, aksamitną, czarną szatę, z czerwoną peleryną i mieczem u pasa wyglądał jak prawdziwy rycerz. Slytherin zmierzył go sceptycznym wzrokiem i prychnął cicho.

- Sam nie wiem, dlaczego Helga i Berengar tak dziwaczą. Ślub to coś bardzo ważnego, zobowiązanie na całe życie. Powinien być uczczony godnie i z klasą. Całe Hogsmeade powinno o tym trąbić. A tak, została sproszona cała wioska i nie wie nawet, na co – stwierdził tonem znawcy, co Gryffindor skwitował krótkim śmiechem.

- Odezwał się ten, który o ślubach wie najwięcej z doświadczenia – zadrwił, ale Salazar postanowił nie zniżać się do jego poziomu, więc nic nie odpowiedział.

Razem opuścili zamek. Goście powoli się zbierali, zajmując białe krzesła z pozłacanymi nogami. Godryk z szerokim uśmiechem na ustach podszedł do swoich rodziców, którzy trochę się postarzeli od momentu, w którym widział ich po raz ostatni, ale już dawno wybaczyli synowi ten młodzieńczy wybryk i ucieczkę sprzed ołtarza.

- Nadal nie możemy z ojcem uwierzyć, że jesteś założycielem tej szkoły – powiedziała ze łzami w oczach pani Gryffindor. Zmarszczki gęściej poorały jej twarz, a kasztanowe włosy przetykane były już siwizną.

- Jednym z założycieli – poprawił ją Godryk, ale nie mógł powstrzymać wyrazu dumy, która wystąpiła na jego twarz. Nadszedł Slytherin, żeby się przywitać z jego rodzicami. Uścisnął dłoń panu Gryffindor, po czym po czym ukłonił się lekko w stronę pani Heleny.

- A więc pan jest Salazar – zauważyła, przyglądając mu się uważnie.

- Owszem. Nie myślałem, że Hogwart jest tak sławny – przyznał. Mimo że nie polubił matki Godryka, potrafił doskonale udawać, że jest inaczej.

- Jest sławny a jakże. Oczywiście, tylko wśród czarodziejów, mugole nie mają pojęcia, że istnieje – odparła z cichym, pochlebnym śmiechem pani Gryffindor. – Wszyscy z nas o tym mówią. Jesteście tu trochę za bardzo skryci. To sprzyja plotkom. Na przykład pan Abbot powiedział mi kiedyś, że wejścia strzegą de mentorzy. Okropne potwory. Dobrze, że na minister wprowadził tę ustawę o przeniesieniu ich na stanowiska do Azkabanu. Jest z nich jakiś pożytek. Powiem szczerze, że jestem spokojniejsza, od kiedy nie wałęsają się na wolności.

Slytherin skinął głową, ale postanowił się nie wypowiadać. Miał inne zdanie na temat de mentorów, wolał, kiedy bezkarnie wysysały susze mugoli niż strzegły więzienia dla czarodziejów. W tych czasach wszystko było przestarzałe i wymagało odświeżenia. Salazar to widział i nie mógł zrozumieć, dlaczego ludzie są takimi ślepcami i dekadentami. To już nie był sentyment, zwykłe przywiązanie do czegoś. Oni wszyscy tak bardzo zastali się w epoce ciemnowiecza, że zapomnieli o świecie, który może być inny. Lepszy.



         Pół godziny później, kiedy wszyscy zebrali się przed zamkiem, a duchowny stanął u szczytu kobierca, nadeszła panna młoda. Pani Hufflepuff łkała cicho w koronkową chusteczkę. Zrobiło się całkiem cicho. Berengar stał obok księdza, ubrany w błękitną, jedwabną szatę, na nogach miał czarne, skórzane trzewiki ze srebrnymi klamrami. Helga zaś, wystrojona w koronkową, śnieżnobiałą suknię kroczyła niepewnie między dwoma rzędami krzeseł. Policzki jej płonęły. Nienawidziła, kiedy tylu ludzi się jej przyglądało. A teraz uważnie śledziła ją każda para oczu. Dotarła do swojego przyszłego męża z wyrazem ulgi na twarzy, że wszyscy obserwujący ją, znajdują się już za jej plecami.

- Moi drodzy – przemówił drżącym lekko głosem staruszka kapłan, unosząc pomarszczone dłonie w geście powitania. – Zebraliśmy się tu, aby połączyć świętym węzłem małżeńskim Helgę i Berengara. Jeśli ktoś ma jakieś powody, aby tych dwoje nie mogło się pobrać, niech przemówi teraz albo zamilczy na wieki – zrobił krótką pauzę, ale każdy wpatrywał się w niego, nie mówiąc ani słowa, więc ciągnął: – Najpierw złoży przysięgę pan młody.

Prince zerknął niepewnie najpierw na księdza, potem na Hufflepuff. W końcu wyrecytował wyuczoną na pamięć starą jak świat formułkę:

- Ja, Berengar, biorę ciebie, Helgo, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

Rowena odetchnęła z ulgą. Szczerze powiedziawszy obawiała się, że Prince w ostatniej chwili rozmyśli się i porzuci dziewczynę przed ołtarzem. Na samą myśl o tym robiło jej się gorąco. Gdyby taka sytuacja naprawdę się wydarzyła, udusiłaby gada gołymi rękami. Helga od samego początku wydała jej się kimś bardzo wrażliwym i delikatnym. Nie zniosłaby takiego upokorzenia. No, ale jeśli wszystko poszło w dobrym kierunku…

- Ja, Helga, biorę ciebie, Berengarze, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci – przemówiła ruda głosem drżącym od emocji. Jej oczy błyszczały, a po policzku spłynęła migocąca za radości.

Kapłan skinął na Ulyssesa, który był świadkiem Berengara, aby podał obrączki. Czarodziej podał mu złotą podstawkę, na której leżały dwa pierścienie, jeden mniejszy, drugi trochę większy. Pan młody sięgnął po ten większy i wsunął go na palec pannie młodej, zupełnie nie zauważając gafy, którą właśnie popełnił.

- Helgo, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – przemówił.

Hufflepuff otarła szybko kolejną łzę i wzięła obrączkę, która znakomicie pasowała na chude, kobiece palce, ale z pewnością nie na męskie paluchy. Od razu spostrzegła, że Berengar pomylił pierścienie. Spojrzała z niepokojem na księdza i Ulyssesa, a na jej policzki wystąpił lekki rumieniec. Z trudem wcisnęła go na koniec najmniejszego palca narzeczonego, mówiąc:

- Berengarze, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

- Oto w świetle kościelnego prawa, jesteście mężem i żoną – oświadczył nieco donośniejszym głosem duchowny, unosząc rękę w geście błogosławieństwa. Uczynił w powietrzu znak krzyża, po czym zwrócił się do Berengara: – Możesz pocałować pannę młodą.

Prince zrobił to czym prędzej, nie zważając na mokre od łez policzki Helgi. Od tej chwili była jego żoną, należała tylko do niego, a on poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, aby była szczęśliwa u jego boku.



*



Przyjęcie weselne przeniesione zostało do zamku. Gości było mnóstwo, Rachel wprost nie mogła się nadziwić, jak w jednym pomieszczeniu mogło zmieścić się aż tylu czarodziejów. Ona sama trzymała się Salazara, który z miną arystokraty obserwował zgromadzonych, rzucając co jakiś czas oburzone spojrzenie na Gryffindora, który po kolejnym i kolejnym pucharze wina skrzatów stawał się coraz weselszy i skory do różnego rodzaju zabaw, które niekoniecznie odpowiadały niektórym gościom.

- Wiesz, Rachel – zwrócił się do niej Slytherin, odwracając wzrok od tańczącego beztrosko z matką Helgi Godryka.  – Jak tak patrzę na ten tłum, to odnoszę wrażenie, że tylko my mamy tutaj jakąkolwiek klasę.

Blondynka uśmiechnęła się figlarnie. Pomiędzy nią i Salazarem były bardzo dziwne stosunki. Nigdy ani ona jemu, ani on jej nie wyznał swoich uczuć, ale oboje wiedzieli, że nie są sobie obojętni. Slytherin poważnie rozmyślał nad ich platonicznym związkiem i zastanawiał się, czy nie oświadczyć by się Rachel, ale znał ją dobrze i nie był przekonany, czy będzie chciała się tak uzależnić od mężczyzny. Była bardzo światłą kobietą, myślącą nad przyszłością i z pewnością niezależną.

Podszedł do nich Godryk. Był już mocno podchmielony, przód szaty miał poplamiony czerwonym winem, w oczach obłęd, ale na ustach promienny uśmiech. Chwycił Slytherina za ramię, mówiąc:

- Dlaczego jesteś taki sztywny? Świętujemy dziś radosne wydarzenie! Helga i Berengar musieli wymienić się obrączkami, widziałeś, jak nasz pan młody się zestresował? Dał żonie swoją obrączkę!

Wybuchnął śmiechem i wciągnął Salazara w tłum świetnie bawiących się gości. Rachel została sama. Stwierdziła, że jest jej za gorąco, więc postanowiła przejść się szkolnymi błoniami. Kiedy tylko wyszła z zamku, w twarz uderzyło ją świeże, rześkie powietrze, a chłodny wiatr przyjemnie rozwiał jej włosy. Na szybko ciemniejące niebo wystąpiły już blade gwiazdy, ale tuż przy horyzoncie widniały jeszcze fioletowe i szkarłatne pasma promieni zachodzącego słońca. Postanowiła przejść się kamiennym brzegiem. Uwielbiała tę chłodną, orzeźwiającą bryzę znad wielkiego niczym morze jeziora, która po duszeniu się w Wielkiej Sali wypełnionej po brzegi gośćmi, była dwukrotnie przyjemniejsza. Skrzyżowała ręce na ramionach i utkwiła wzrok w ciemniejącym kilkadziesiąt metrów przed nią Zakazanym Lesie. Wiedziała, że samotne wycieczki po zmroku były niebezpieczne, ponieważ centaury wciąż były wrogo nastawione do mieszkańców zamku, ale przecież ona była Rachel. Potrafiła się bronić. Do pasa przytwierdzony miała swój niezawodny miecz; na ślubie była jedyną kobietą, która miała przy sobie broń.



Nagle gdzieś po środku, pomiędzy nią a lasem, zauważyła jakiś ruch. Zatrzymała się, serce w jej piersi zabiło mocniej. Palce zacisnęła na chłodnej rękojeści miecza, gotowa do ataku, ale ów ruch by wykonany raczej przez człowieka, niż przez zwierzę. Zapaliła różdżkę i podbiegła truchtem nieco bliżej. Kiedy światło padło na trawę, zauważyła jakąś postać w czarnej pelerynie z kapturem. Nie widziała twarzy, trudno jej było określić, jakiej płci jest owa osoba, ale zdała się jej kompletnie bezbronna. Bez różdżki, czy też miecza.

- Hej! – zawołała za nią, ale postać odwróciła tylko głowę w jej stronę, widać było po ruchu, jaki wykonał kaptur i natychmiast ruszyła w stronę lasu. Nie, nie uciekała. Jej krok był przyspieszony, ale wydał się jej jakby oderwany od rzeczywistości, tak samo jak i cała tajemnicza osoba, która zniknęła w cieniu rzucanym przez wysokie, stare drzewa z Zakazanego Lasu.

Rachel zgasiła różdżkę, serce wciąż waliło jej w piersi, ale nie czuła już niepokoju. Raczej rozdrażnienie. Stwierdziła, że nie warto było przerywać spaceru tylko dlatego, że zobaczyła jakąś dziwną postać. Wspięła się wyżej, idąc teraz wzdłuż muru otaczającego zamek od strony, gdzie nie było jeziora czy drzew. Nie wiadomo jednak, czy tak spieszno by jej było do nocnych przechadzek, gdyby wiedziała, że teraz Rowena i Salazar, odurzeni winem i radosnym uniesieniem, które, chcąc nie chcąc, oddziaływało też i na nich, zmierzali teraz do komnaty Slytherina w lochach.



~*~



Teraz rozdział będzie szybciej, niż ten. Ciekawa jestem waszej reakcji xD Szkoda mówić, dlaczego tak długo nie pisałam, ale pragnę Was zaprosić na moje nowe opowiadanie: Łzy Marii Magdaleny. Do zobaczenia za kilka dni xD