niedziela, 21 marca 2010

22. "Tego Slytherina zaś jedynie znoszę"

Rano, kiedy Rachel otworzyła oczy, zobaczyła, że znajduje się w pięknym, bogato zdobionym pokoju, zupełnie kłócącym się z powszechną kulturą. Żeby do niego wejść, trzeba było najpierw przejść przez dużą komnatę pełną różnych gratów, które pozostawił tu jeszcze brak ojca Roweny.

Rachel nie chciała nadużywać cierpliwości właścicieli, więc tego dnia postanowiła powrócić do Hogsmeade. Pogoda była piękna, mroźna, lecz słońce mocno świeciło, a na błękitnym niebie nie było ani jednak chmury.

Blondynka wygrzebała się z łóżka. Mimo że ubrana była w samą bieliznę, nie było jej zimno. Skrzaty już dawno napaliły w kominkach. Dziewczyna wrzuciła na siebie w pośpiechu resztę ubrań i wyszła z pokoju.
Na korytarzach było bardzo pusto i cicho. Tylko obrazy wiszące na ścianach zdawały się żyć. Niektóre postacie poruszały się, odwiedzały się wzajemnie w ramach, niektóre zaś spały. Rachel poszła wzdłuż ściany. Chciała zobaczyć więcej, odkąd usłyszała o tym zamku, zapragnęła go zwiedzić.

W jednym z korytarzy na tym piętrze zobaczyła Rowenę. Czarnowłosa wyglądała na całkowicie już rozbudzoną, musiała wstać wcześniej niż ona, bo zdawała się być całkiem pochłonięta pracą. Przenosiła różdżką ciężkie, nienaoliwione, brudne zbroje z jednej wielkiej komnaty.
- Poustawiamy je na korytarzach! – zawołała, wysyłając z łatwością kolejną zbroję kilka metrów przed siebie. – Godryku, chodź tu i pomóż mi, ten pokój jest całkiem wypełniony zbrojami!
- Ja chętnie pomogę – odezwała się nagle Rachel.
Rowena odwróciła się, a kolejna zbroja, którą miała przenieść, zawisła nieruchomo w powietrzu. Czarnowłosa uśmiechnęła się szeroko.
- Myślałam, że jeszcze śpisz – odpowiedziała.
- Spałam. Dzięki za nocleg. A przy okazji… nieźle czarujesz.
- Takie tam domowe sztuczki – mruknęła Rowena, rumieniąc się skromnie. – Nie chcieliśmy cię budzić, ale jeśli jesteś głodna, to idź tędy na dół do Godryka, zaprowadzi cię do Wielkiej Sali.
- Dzięki.
Minęła stos stojących w korytarzu zbroi i zeszła na półpiętro. Stał tam Godryk i różdżką przenosił szafki i stojące na nich drobiazgi na sam dół.
- Nie czekaliśmy na ciebie ze śniadaniem, bo zwykle wstajemy dużo wcześniej, niż przeciętni ludzie – wyjaśnił jej. – Chodź.
Zaprowadził ją do Wielkiej Sali, a dwa skrzaty natychmiast nadbiegły, by przynieść „panience Rachel” śniadanie na srebrnej tacy, a „paniczowi Godrykowi” piwo kremowe w cynowym kuflu.


- Nie zastanawiałaś się, żeby tutaj zostać? – zapytał Gryffindor.
- Och… Tak właściwie to dzisiaj miałam wracać do Hogsmeade – odpowiedziała cicho Rachel. – Nie chciałam się wam narzucać.
- No ludzie, co jest z wami? – oburzył się nagle Godryk. – Przez całą drogę nic, tylko każdy nie chce się narzucać. Potrzebujemy twojej pomocy, jesteś bardzo doświadczona i w ogóle… Byłabyś świetną nauczycielką. Mogłabyś uczyć walki, obrony…
- Przed czarną magią – dokończyła za niego blondynka. – Obrony przed czarną magią.
Oboje uśmiechnęli się triumfalnie.
- Jeśli reszta się zgodzi…
- Porozmawiamy o tym podczas obiadu – zasugerował Gryffindor, wstając. – Chodź, pomożesz Salazarowi uporządkować lochy. Trzeba pozbyć się kości.


*


Podczas obiadu rzeczywiście poruszono temat przedmiotów i w końcu kwestię zatrudnienia Rachel.
- Myślałem o tym, żeby może Rachel uczyła tu z nami – odezwał się Gryffindor, kiedy skrzaty przyniosły drugie danie. – Ma wszystkie potrzebne cechy, no i wymyśliła całkiem interesującą dziedzinę. Obronę przed czarną magią.
Slytherin prychnął z pogardą.
- Obronę przed czarną magią? – powtórzył. – Cóż to znowu za niedorzeczności? Po co się bronić przed czarną magią? Jeśli się potrafi godzić ją z białą, okazuje się bardzo przydatna.
Rowena wychyliła się w stronę Rachel i powiedziała półgłosem:
- Salazar jest wężousty.
- słyszałem to – warknął Slytherin. – Niemniej jednak nie zachwycił mnie ten pomysł. Oczywiście pomoc Rachel będzie dla nas czymś ważnym i potrzebnym, ale dlaczego musi powstawać coś zupełnie niepotrzebnego młodym ludziom?
Godryk i Rachel wymienili pospiesznie znaczące spojrzenia.
- Może zrobimy głosowanie? – zaproponowała Rowena.
Zanim ktokolwiek zdążył podnieść rękę, Salazar odezwał się ponownie:
- Nie trzeba. Jeśli Rachel się zgodzi tu pracować, ja się podporządkuję.
Wszyscy przyjęli z dużym entuzjazmem nową nauczycielkę. Wszyscy oprócz Salazara. Do Rachel nie miał nic, ale pomysł z wprowadzeniem takiego przedmiotu jak obrona przed czarną magią to co najmniej głupota, nie mówiąc o herezji. Dzieciakom tylko z w głowach będą mieszać i od małego uprzedzać do czarnej magii.

Praca z Rachel szła o wiele szybciej, niż bez niej. Tego dnia nie mogli już nic zrobić, bo przed zapadnięciem zmroku mieli dojść do Hogsmeade, wyjaśnić pani Prince zaistniałą sytuację, zabrać rzeczy Rachel i wrócić z powrotem do Hogwartu.


Droga do Hogsmeade minęła im podczas radosnych pogawędek, dowcipkowania i uwag. Nawet nie zauważyli, kiedy ich oczom ukazała się wioska.
Chatę Deborah Prince odnaleźli bez trudu. Staruszka siedziała na drewnianej ławie przed domem, ubrana w grube futro. Miała zamknięte oczy i twarz wystawioną w stronę słońca.

- Pani Prince! – zawołała już z oddali Rachel.
Deborah otworzyła oczy i poderwała się z ławy.
- Martwiłam się o ciebie, moja droga – powiedziała, podchodząc do blondynki, żeby ją uściskać.
- Niepotrzebnie, byłam w tym wielkim zamku – wyjaśniła Rachel. – Należy do nich.
Czwórka przedstawiła się, a blondynka opowiedziała pani Prince o wszystkim.

- A więc zostaniesz nauczycielką – podsumowała z nieukrywanym podziwem Deborah.
- Obrony przed czarną magią – dodał Godryk. – Sama wymyśliła.
- Wiecie co, dzieci – powiedziała pani Prince. Niech wam się powiedzie z tą szkołą. Trzeba wyprowadzić nasz z tej ciemnoty i rozpocząć nowa erę.

Nie mogli dłużej zostać, głównie dlatego, że czekała ich droga powrotna. Więc zabrali rzeczy, konia Rachel i zaczęli się przygotowywać do podróży
- Gdzie Berengar?- spytała jeszcze blondynka.
- Poluje w lesie – odparła Deborah. – Ostatnio stał się jeszcze bardziej zgorzkniały, niż był. To się dzieje praktycznie z dnia na dzień, nie mam pojęcia, jak on sobie znajdzie żonę…
Załamała ręce.
- Niech pani się nie martwi – pocieszyła ja Rachel. – Nadejdzie wiosna, to i Berengarowi humor się poprawi.
Ona i Czwórka opuścili chatę, a Deborah odprowadziła ich aż pod karczmę.

- Miła staruszka – zauważyła Rowena.
- Zrzędzi – stwierdził Salazar.
Rowena znów się rozgniewała. Policzki jej pociemniały, i to wcale nie od mrozu. Miała już serdecznie dość ciągłego narzekania Slytherina, tych jego problemów, robienia wielkiej tragedii z byle czego.
- Słuchaj – powiedziała mu. – To ty zrzędzisz. Wszystko ci nie pasuje. Rachel, obrona przed czarną magią, ta wioska, pogoda, pani Prince… no, wszystko. Więc mógłbyś choć raz wyświadczyć przysługę światu i zamknął się?
Salazar zamrugał szybko.

- Że co proszę? – spytał z niedowierzaniem.
- To, co słyszałeś.
- Jesteś dziewczyną – rzekł. – Jak… jak śmiesz…?
- Owszem, śmiem – przerwała mu Rowena z uśmiechem na ustach. – A jeśli się nie zamkniesz, dowiesz się jak to jest oberwać od dziewczyny.


Do końca podróży Salazar był skwaszony i obrażony. W milczeniu zjadł też kolację i jako pierwszy udał się na spoczynek. Tak przynajmniej zdawało się reszcie, gdy rozeszła się do swoich pokoi.
Rowena nie zdążyła nawet zdjąć dziennej szaty, kiedy ktoś wszedł chyłkiem do sypialni. Dziewczyna aż podskoczyła, kiedy ujrzała Salazara.
- Co tu robisz? – wyszeptała. – Przyszedłeś sobie ponarzekać?
- Nie, chodź.
Chwycił ją za nadgarstek i wyprowadził z pokoju. Schodami zbiegł aż na parter, później zszedł do lochów. Zatrzymał się gdzieś w połowie korytarza.
- Chciałem porozmawiać – powiedział cicho.
Było tak ciemno, że Rowena nie dostrzegła nawet jego twarzy. Zgodziła się, stwierdziwszy uprzednio, że nie ma innego wyjścia.
- To, co nas kiedyś łączyło… – zaczęła, ale Slytherin jej przerwał:
- Wiem. I akceptuję to. Ale zauważyłem, że się zmieniłaś. W ogóle wszyscy jesteście inni.
Rowena zaśmiała się, a jej chłodny śmiech poniósł się echem po rozległym lochu.
- Nie, Salazar. To ty się zmieniłeś – odpowiedziała spokojnie. – Dawniej byłeś takim radosnym, przebiegłym, trochę irytującym swoją natarczywością człowiekiem. Teraz została ci jedynie przebiegłość. Więc nie dziw się, że traktuję cię tak, a nie inaczej. Dawnego Salazara lubiłam i szanowałam. Tego Slytherina zaś jedynie znoszę. Dobrej nocy.
Odwróciła się i opuściła loch. W głębi serca była zadowolona ze swojej mowy. Być może nawet odmieni ona Salazara?



~*~


Dziś pierwszy dzień wiosny, świetnie się złożyło na napisanie rozdziału. Nie zachwyca może długością, ale liczy się jakość, oui? Jutro mam konkurs recytatorski, idę jeszcze poćwiczyć wiersz, ale muszę najpierw skończyć odcinek na Dark Love Riddle, więc trochę pracy jeszcze mam. Dedykacja dla wiki-pedii :*

PS: W bohaterach zmieniłam zdjęcia Roweny, Helgi i Godryka.

niedziela, 14 marca 2010

21. Spotkanie

Helga nie mogła z siebie wykrztusić słowa. Od razu rzuciła się do ucieczki, nie reagując nawet na krzyki jasnowłosej kobiety, aby do niej wróciła. Chciała tylko trochę się przejść lasem, nie wiedziała, że napotka tam ludzi. Teraz miała tylko jeden cel: opowiedzieć wszystko reszcie. Sama nic by nie wymyśliła, wolała, by zrobili to za nią pozostali.


Biegła jak mogła najszybciej i na ile jej na to pozwalały zaspy śniegu. Buty miała już przemoczone. Wypadła z lasu i jakimś cudem dotarła do zamku, zdyszana i zlana potem. Teraz cała Czwórka przesiadywała w Wielkiej Sali, gdzie odbywały się ich konwersacje.

- Słu… słuchajcie… – wydyszała, chwytając się za żebra. – Ludzie, tu są ludzie…
Rowena i Godryk spojrzeli na siebie z pobłażliwym uśmiechem, a Salazar, również uśmiechając się, powiedział:
- Ale to oczywiste, że ludzie są na świecie. Sami jesteśmy jednymi z nich. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak powstają.
Helga spojrzała na niego jak na idiotę.
- Nie żartuj sobie, za lasem chyba jest jakaś wioska – odparła. – Widziałam jakąś kobietę i chłopaka rozmawiającego z wilkami.
- No, to już jest chore – zaśmiał się Gryffindor, widząc poirytowaną minę Slytherina na wieść o wilkach. On zaś nie odpowiedział nic, wspomnienie o nieudanej obronie przed leśnymi psami było nadal zbyt bolesne, bo o tym rozmawiać.
- Gdzie ich widziałaś? – zapytał poważnym tonem.
Wstał i ubrał swój wspaniały, czarny, futrzany płaszcz podróżny. Pozostała dwójka zrobiła to samo.
- Tam, w lesie – odpowiedziała Helga. – Byłam na spacerze, usłyszałam głosy, więc się schowałam w krzakach, ale ta dziewczyna mnie zobaczyła. Wiecie, wydaje mi się, że za lasem jest jakaś wioska, ona mówiła o jakiejś karczmie i…

- No, chyba osada – przerwał jej z drwiną w głosie Salazar. – Cztery namioty na krzyż i tyle.
Helga westchnęła tylko; zbyt była nieśmiała, żeby wygłosić własne zdanie, zwłaszcza, gdy było ono odmienne. Dlatego zwykle siedziała cicho, mimo że często miała rację.

Brnąc przez półmetrowe zaspy, dotarli do lasu. Tam było im iść o wiele łatwiej. Gryffindor na wszelki wypadek wyciągnął wysadzany rubinami miecz, reszta ściskała w dłoniach różdżki. Perspektywa spotkania jakichś ludzi w pobliżu zamku wywołała u nich sporo emocji, zwłaszcza strach i niepokój, ale i radość. Bo jeśli okazałaby się to wioska czarodziejów, mogliby rozsławić trochę ich szkołę. No i znaleźć nauczycieli.


Helga miała bardzo dobrą pamięć, więc bez problemu odnalazła drogę. Dotarli do tamtego miejsca w niecałe pół godziny. Śnieg tu nie padał, więc ślady się nie rozmyły. Ruszyli ich tropem, a szli tak i szli kilka kwadransów. Drzewa rosły tu coraz rzadziej i widać było przejrzysty błękit nieba. Na śniegu zaś było coraz więcej śladów, nie tylko ludzkich butów, ale i zwierzęcych łap i kopyt.

- Podchodzą dość blisko ludzi – zauważyła Rowena.
Nikt jej nie odpowiedział. Na horyzoncie dostrzegli wiele drewnianych domów, rozciągających się na dużej przestrzeni.
- Kilka namiotów na krzyż, tak? – odezwał się Godryk, patrząc znacząco na Salazara. Ten miał bardzo głupią minę, gapił się na największy i najbardziej malowniczy budynek, opatrzony wielką drewnianą, żółtą tabliczką z napisem „Jedna Miotła”. Pod literami znajdowała się ruchoma miotła. Nie mieli już żadnych wątpliwości, że mieszkali tu sami czarodzieje.
Pierwszy ruszył Gryffindor z rześkim, przyjaznym uśmiechem, gotów do konwersacji. Za nim poszła reszta, z mniejszym entuzjazmem, ale za to tak samo wielkim zainteresowaniem.


Wioska wyglądała tak, jakby przeszła przez nią wichura. Wiele dachów domów było zniszczone, ale ludzie pilnie pracowali, by naprawić szkody.
- Chodźmy do tej karczmy, dowiemy się czegoś – zaproponował Slytherin.
Wściekła zaciętość, malująca się na jego twarzy zaniepokoiła jego towarzyszy, więc postanowili nie odzywać się już. Dobrze znali jego niepospolite magiczne zdolności, a Salazar też nie raz popisał się znajomością czarnej magii. Podczas ich podróży rozmawiał z wężami, często pytał je o drogę lub wyciągał z nich potrzebne informacje. Rowena, która wiedziała już od dawna o jego dziwnej, przerażającej przypadłości, nie zdziwiła się w ogóle, gdy użył języka węży po raz pierwszy w obecności ich wszystkich Godryk i Helga byli naprawdę wystraszeni. Slytherin musiał im długo tłumaczyć, że znajomość języka węży nie jest wcale złem, wręcz przeciwnie, może okazać się bardzo przydatna. Mimo że dali się przekonać, nada nieprzychylnym okiem patrzyli na jego pogawędki z łuskowatymi przyjaciółmi.


Knajpa, mimo ponurego wyglądu, była bardzo zatłoczona. Wyglądało na to, że było to miejsce, gdzie ludzie spotykali się, aby porozmawiać, poplotkować, powspominać stare dzieje iw ogóle spędzić ze sobą trochę czasu. Nikt nie zwracał na Czwórkę uwagi. Dlatego Salazar, zamiast dosiąść się do jakiegoś stolika, poprowadził ich aż do barku. Jakaś wychudzona, jakby zapadnięta kobieta w średnim wieku, o niezbyt przyjemnym wyrazie twarzy, wycierała energicznie cynowy dzbanek mokrą szmatą. Ona również nie była łaskawa nawet spojrzeć na nowych gości. Dopiero gdy Gryffindor zakasłał znacząco, podniosła na niego swoje wyblakłe, niebieskie oczy i zapytała ochrypłym, złośliwym głosem:

- Co? Czego chcecie?
- Eee… – zaczęła niepewnie Rowena, patrząc na Godryka , który był najbardziej z całej Czwórki wygadany, szukając w nim jakiegoś wsparcia. – My jesteśmy tu nowi. Niedawno przyjechaliśmy… Jestem Rowena Ravenclaw, ten zamek za lasem należał do mojego ojca. Niech nam pani powie, co to za miejsce?
Barmanka prychnęła pogardliwie.
- To Hogsmeade, głupia dziewczyno. Jedyna zamieszkana przez czarodziejów i czarownice wioska w Wielkiej Brytanii. Nie zdziwiłabym się, gdyby też była na świecie – warknęła. – Jeśli tego nie wiedz, nie masz prawa nazywać się czarownicą.
Salazar, mimo że jego uczucie do Roweny znacznie już osłabło i przerodziło się raczej w przyjaźń, nie mógł pozwolić, żeby jakaś arogancka baba ją obrażała.
- Niech pani nie nazywa Roweny głupią – wysyczał, a oczy mu rozbłysły. – To pani nie ma prawa nazywać się mianem czarownicy czystej krwi, jeśli pani używa do tego szmaty, a nie różdżki – wskazał na cynowy dzbanek i szmatę w jej rękach – Jest pani zwykłą szlamą. Chodźcie stąd.
Pociągnął Rowenę za ramię, a Helga i Godryk poszli za nim bez słowa. Poprowadził ich do jednego ze stolików, mamrocząc pod nosem obelgi pod adresem barmanki.

Helga usiadła na ławie i zaczęła się rozglądać po karczmie. Drzwi co chwilę otwierały się i zamykały, a ludzie wchodzili i wychodzili, robiąc przeciąg.
Drewniane, brudne drzwi znów się otworzyły, a do karczmy ponownie ktoś wszedł. Była to owa jasnowłosa dziewczyna w futrzanym płaszczu, którą Helga widziała w lesie. Ta natychmiast pociągnęła Rowenę za rękaw i pokazała jej palcem blondynkę.


- To ta. To ją widziałam w lesie – wyszeptała do ucha czarnowłosej.
Rowena podzieliła się tą informacją z Godrykiem i Slytherinem. Teraz oczy całej czwórki zwrócone były w kierunku dziewczyny. Ta podeszła do baru, zamówiła jakiś alkohol i usiadła niedaleko przybyszy. Powoli sączyła trunek, pogrążona we własnych myślach.
- Ładna jest – zauważyła Rowena i mrugnęła do Helgi. – Ma podobny wygląd do naszego Pogromcy Wilków. Może to rodzina…
Salazar prychnął pogardliwie, nie odwracając wzroku od tajemniczej dziewczyny.

- Spójrzcie – odezwał się Godryk, wskazując na miecz, przypięty do jej szerokiego, skórzanego pasa. – Ona pewnie też podróżuje. Może do niej podejdziemy i zagadamy?
Slytherin znów prychnął, na co Gryffindor w ogóle nie zwrócił uwagi, tylko wstał i podszedł do stolika nieznajomej. Rozmawiali przez chwilę, blondynka uśmiechnęła się i poszła za Godrykiem.


- Proszę, poznaj moich towarzyszy – rzekł do niej, kiedy usiedli do stołu. – To Salazar Slytherin, Rowena Ravenclaw i Helga Hufflepuff.
Dziewczyna uścisnęła każdemu dłoń i sama się przedstawiła:
- Nazywam się Rachel Malfoy. Ten zamek za lasem chyba jest twój, tak?
Rowena pokręciła głową z uprzejmym uśmiechem.
- Nie. Jest nasz wspólny. Chcemy tam urządzić szkołę, by trenować dzieci, u których objawiają się magiczne zdolności – poprawiła ją.
Rachel uniosła nieco brwi, a kąciki ust drgnęły jej lekko.
- Myślicie, że ten pomysł się powiedzie? – spytała.
Slytherin zrobił mocno urażoną minę.
- Oczywiście. To był mój pomysł, a moje idee zawsze się sprawdzają – oświadczył z nieukrywaną dumą w głosie.
Rowena się roześmiała na te słowa, ale gdy tylko zobaczyła spojrzenie Slytherina, natychmiast przestała.
- Dwa lata już jeżdżę po Wielkiej Brytanii – odezwała się Rachel. – Szukałam oznak magii, ale nic z tego nie wychodziło. Dookoła tylko sami mugole, musiałam podróżować w przebraniu mężczyzny. Poszczęściło mi się niedawno, dotarłam do tej wioski, a pani Deborah Prince była tak miła, że dała mi schronienie.
- Podróżowałaś DWA lata? – dziwiła się Helga.
Dopiero teraz Rachel poznała w Hufflepuff ową rudowłosą dziewczynę, którą widziała tego ranka w lesie. Przypatrywała się jej przez kilka sekund, a na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.


- To ty byłaś dziś w lesie? – spytała, żeby się upewnić. – Ciebie widziałam?
Helga zaczerwieniła się jak piwonia.
- Tak.
- Dlaczego uciekłaś?
Kolor na twarzy dziewczyny pociemniał, a ona spuściła ze wstydu oczy.
- Przestraszyłam się – wyjaśniła. – Nie jestem odważna.

Rowena chciała coś jej powiedzieć na pocieszenie, choć dobrze było wiadome i jej, i chłopakom, że Helga z całej ich czwórki była najdelikatniejsza, najbardziej strachliwa i najbardziej doświadczała trudów w podróży.
- Jesteś odważna – odezwała się w końcu pocieszającym tonem. – Samo to, że wyruszyłaś z nami w podróż czyni cię taką.
Wymieniła znaczące spojrzenie z Godrykiem i Slytherinem, mówiące, by się teraz nie odzywali, choć Helgi to wcale nie podniosło na duchu.
- Wracajmy już – zaproponowała nagle, wstając. Reszta zrobiła to samo.
- Możesz pójść z nami – zaproponował Gryffindor Rachel. – Pokażemy ci zamek.
Blondynka zgodziła się natychmiast.

Szli trochę dłużej, niż wcześniej. To znaczy, szli o wiele dłużej. Zastał ich prawie zmrok, kiedy wspięli się po błoniach pod drzwi wejściowe zamku. W holu znajdowało się całe mnóstwo całkiem niepasujących do szkoły mebli.
- Zamierzamy to sprzedać – wyjaśnił Rachel Gryffindor.
- To chyba trudne zmienić miejsce zamieszkania w obiekt publiczny – mruknęła.
- Tak.
Poszli do Wielkiej Sali i kazali jednemu ze skrzatów domowych przynieść im herbatę i kolację, a sami usiedli przy okrągłym stole.
- Zauważyłem u ciebie miecz – zagadnął blondynkę Godryk. Rachel zerknęła na niego i zaśmiała się cicho.
- Ach… To na wypadek, gdyby coś mnie zaatakowało – wyjaśniła. – Różdżki używam często, ale do walki wolę miecz.
- To tak jak ja.

Godryk i Rachel znaleźli chyba wspólny język. Polubili się, co do tego nie było wątpliwości. Rozmawiali, a reszta się im przysłuchiwała. Podano herbatę, później kolację, a oni nadal rozmawiali. Kiedy zrobiło się naprawdę późno, Rowena, chcąc wykazać się jakąś uprzejmością, zaproponowała Rachel, by ta została u nich na noc.
- Jest już ciemno, a w lesie jest teraz niebezpiecznie – dodała.
- No cóż… – zawahała się blondynka. – Skoro tak… to bardzo dziękuję.
Zaprowadzili ją na górę i pokazali jej pokój.

Salazar już miał pójść do swojej sypialni, nie pożegnawszy nawet gościa, kiedy Rowena go zatrzymała.
- Nie podoba ci się ta Rachel? – spytała.
Slytherin wzruszył ramionami.
- Jest dziwna – mruknął.
- Wiesz, dla ciebie każdy taki jest – warknęła Ravenclaw. – Tylko ty jesteś normalny, tak?
I odeszła, zanim ten zdążył coś odpowiedzieć na swoją obronę.


~*~


Długo nie pisałam, ferie już minęły, ale nie miałam weny ani czasu. Cóż, bywa. Dedykacja dla Pepy :*