Ich konie już prawie padały z zimna i zmęczenia. Ale oni nadal uparcie szli na przód, jakby od tego zależało ich życie, walcząc ze śnieżycą i wszelkimi trudnościami. Rowena powoli poznawała swoją rodzinną Szkocję. Przez jakiś czas myślała, żeby odwiedzić swój prawdziwy dom, ogromny zamek, całkiem bezpieczny od szalejącego mrozu i zawieruchy.
Od chwili, gdy nawiedził ją ten pomysł, nie mogła przestać o tym myśleć. Owładnęło nią pragnienie zobaczenia rodzinnego domu, stanięcia przed wujem, spojrzenia mu prosto w bezlitosne oczy i powiedzenia mu: „To ja, Rowena, wyrzuciłeś mnie i moją matkę na bruk, żebyśmy zdechły z głodu. Pamiętasz?”
Chciała powiedzieć o tym reszcie, ale bała się, że będą jej mieć za złe ukrywanie prawdziwego pochodzenia. Więc milczała.
Z dnia na dzień, na drogach leżało coraz więcej śniegu. Byli już na terenie Szkocji. Dowiedzieli się o tym w jakiejś karczmie od jakiegoś pijanego, szalonego rycerza.
- No, to wystarczy już tylko czekać na wiosnę – ucieszył się Slytherin.
Od czasu wyjazdu z wioski Lamberta Hughes’a był o wiele bardziej radosny niż zwykle. Z Godrykiem się blisko zaprzyjaźnił, wyglądało też, że pogodził się z rozstaniem z Roweną. Nic, tylko żyć, nie umierać.
A co do czarnowłosej…
W końcu zdobyła się na odwagę, żeby powiedzieć swoim przyjaciołom o zamku wuja.
- Słuchajcie mnie – usiadła na dywanie w pokoju, który wynajęli na kilkudniowy pobyt. – Skoro i tak nic na razie nie robimy, może pojechalibyśmy do takiego jednego miejsca? To niedaleko, poznamy lepiej teren…
Salazar rozdał karty pomiędzy czwórkę.
- Po co chcesz odwiedzać to miejsce? – zapytał. – Nie znamy dobrze Szkocji, łatwo możemy się zgubić. Poza tym, i tak mamy duży problem. Gdzie chcemy zbudować szkołę. I przede wszystkim jak.
- Jesteśmy czarodziejami, zapomniałeś? – wtrąciła się Helga, przewracając swoje karty różdżką. – Jeśli Rowena chce jechać, ja jestem za. Nie zaszkodzi nam mała wycieczka. I nie mam zamiaru spędzić tutaj reszty zimy.
Wszyscy spojrzeli na Godryka. Ten zrobił niewinną minę.
- Jeśli mam być szczery… – zaczął. – Lepiej mi tutaj, niż na zewnątrz.
Salazar uśmiechnął się triumfalnie.
- Cóż, wychodzi na to, że przegrałyście – rzekł. – Nasz głosy liczą się podwójnie, bo jesteśmy głową tej drużyny.
Helga i Rowena jak na komendę, zmarszczyły brwi. Jeszcze nigdy, ani jednej, ani drugiej tak nie dotknęło niesprawiedliwe poniżanie kobiet, panujące w tych czasach.
- A z jakiej racji? – spytała ruda. – To zawsze my martwimy się, jak z tego, co mamy, zrobić coś jadalnego. A wy tylko kręcicie noskiem i kwękacie, że za mało słona zupa.
Salazar i Godryk popatrzyli po sobie.
- Dobrze, jeśli macie nam przestać gotować… – zgodził się Slytherin.
- Dwóch niewinnych młodocianych brutalnie zagłodzonych przez szalone kucharki – mruknął drugi i wsadził nos w swoje karty.
*
Rano niezwłocznie trzeba było ruszać. Salazar i Godryk, przyzwyczajeni przez te kilka dni do długiego spania, ledwo zwlekli się ze swoich łóżek.
- Po co chcesz tam jechać? – zapytał sennym głosem Gryffindor, kiedy Rowena postawiła przed nim kubek herbaty.
- Chcę odwiedzić rodzinę, jeśli już musisz wiedzieć – odparła dziewczyna. – Chodź, Helgo, zaplotę ci warkocz.
Chłopcy obserwowali, jak Rowena krząta się przy włosach przyjaciółki. Oboje myśleli teraz o tym samym. Ravenclaw zachowała się w sposób bezmyślny. Do wiosny już niedaleko, a oni nie mają żadnego pomysłu, jak wybudować zamek, w którym owa szkoła miałaby powstać. A czarnowłosa chce po prostu odwiedzić jakąś chłopską rodzinę w biednej wiosce.
Ich plac zdał się im nagle dziecinny i prosty, w porównaniu do rzeczywistości. Ogromne budynki z pełnym wyposażeniem nie spadają ot tak, z nieba.
Gryffindor osiodłał wszystkie konie, podczas gdy Salazar płacił trochę zwariowanemu, mugolskiemu właścicielowi za pobyt.
- Tylko uważajcie na dzikie gołębie! – zawołał do nich na pożegnanie.
- Wiecie, on mi wygląda na takiego, który dostał zaklęciem zapomnienia – powiedziała Helga, kiedy już oddalili się trochę od gospody.
- Wielu się tu czarodziejów kręci – stwierdził Godryk. – To bardzo dogodne dla nich miejsce, choć ludzie nie są zbyt gościnni. Przynajmniej nie dla tych, których podejrzewają o uprawianie magii. Mój ojciec słyszał o kobiecie, wyrzuconej z domu ze swoim małym dzieckiem. Mieli ponoć duży majątek, nie wiem.
Zamilkł. Rowena odwróciła wzrok. Historia była jej znajoma. Nagle ogarnęła ją tęsknota za matką i rodzinną chatą na skraju lasu.
Szli cały dzień. Rowena co jakiś czas wyciągała różdżkę, by ta wskazała im odpowiedni kierunek.
Weszli do lasu. Był dziwny. Bardzo cichy, emanujący magią… Helga zaproponowała, aby go ominąć, ale Godryk uparł się, żeby dać sobie spokój z szukaniem nowej drogi i przechodzić przez las.
Gdy prowadzili konie, nie odzywali się do siebie. Każdy był skupiony, słuch miał wytężony, w celu wykrycia ewentualnego zagrożenia.
Coś nagle strzeliło, a w suchych, opadających już z liści krzakach zaszeleściło. Cała czwórka zatrzymała się gwałtownie, nasłuchując, rozglądając się dookoła i świecąc różdżkami.
Owym „potworem” okazał się zwykły, śnieżnobiały jednorożec. Strach, malujący się na twarzach młodych ustąpił miejsca uldze. Podczas wyprawy spotkali już wiele magicznych stworzeń, głownie trolle i gobliny, lecz nigdy jednorożca.
Helga i Rowena podeszły do niego, żeby poklepać go po karku i potarmosić po grzywie.
- Poczekajcie – Ravenclaw zatrzymała gestem ręki chłopców. – One wolą dziewczyny.
Kiedy obejrzały już jednorożca, dopuściły do niego Slytherina i Gryffindora.
Ten pierwszy chyba wyjątkowo zadziałał mu na nerwy, bo ugryzł go przy pierwszej lepsze okazji. Głaskanie zniósł, ale ciągnięcia za nozdrza nie popuścił. Po chwili rozległ się rozdzierający krzyk Salazara.
- To bydle mnie ugryzło! – zawołał, cofając się gwałtownie. – Chodźmy już stąd, bo za chwilę zrobię mu krzywdę.
- Jasne zadrwił Godryk, klepiąc magicznego konia w zad.
Ruszyli w dalszą drogę. Nadal byli przygotowani na niespodziankę.
Szli kwadrans, pół godziny, godzinę… Zaczęło robić się coraz ciemniej, a śnieg już wcale nie pokrywał ziemi.
Godryk zatrzymał się, wpatrzony w jedno miejsce. Reszta zrobiła to samo.
- O co chodzi? – zapytała szeptem Helga.
Gryffindor wskazał palcem na kępę uschniętych zarośli.
- Nie widzicie? – spytał.
- Ale czego?
Niedoszły rycerz poczuł irytację. Wskazywał im przecież tą istotę z mlecznymi, przerażającymi oczami, końskimi chrapami i wychudzonym pyskiem. Nie wyglądała przyjaźnie.
Rowena wytężyła wzrok.
- Powiedz, jak to coś wygląda – poprosiła.
Chłopak opisał jej dokładnie konia. Najdokładniej, jak umiał. Czarne, wychudzone ciało, pokryte lśniącą skórą, kościste skrzydła, czarna, matowa grzywa i ogon, opalizujące, białe ślepia…
Dziewczyna zamyśliła się. Tak intensywnie patrzyła w miejsce, gdzie miał stać owy koń, jakby chciała w nim wypalić dziurę.
- Nie jestem pewna – zaczęła. – Ale sądzę, że to testral.
Wszyscy popatrzyli na nią ze zdziwieniem, na co ona przewróciła ze zniecierpliwieniem oczami i dodała:
- No, taka istota, którą widzi tylko ten, który był świadkiem czyjejś śmierci.
- Ja widziałem, jak umiera kobieta, fałszywie osądzona o czary – odparł Gryffindor. – Spłonęła na stosie. Strasznie krzyczała.
Nikt nic na to nie odpowiedział. Każdy widział teraz oczami wyobraźni obdartą, wrzeszczącą z bólu, płonącą kobietę, wytrzeszczającą w obłędzie oczy, trawione już przez płonienie.
Ruszyli. Godryk co chwilę zerkał za siebie, lecz czarnego, przerażającego konia nie zobaczył.
W końcu znów zaczęło się robić jaśniej, drzewa rosły rzadziej, a śniegu było coraz więcej. Wydostali się z lasu po kilkunastu minutach. Oczom Czwórki ukazała się ogromna, kamienna budowla.
Rowena nie przypominała sobie tego zamku. Nie ucieszyła się na jego widok. Za to reszta wprost oniemiała.
- Przyszłaś odwiedzić rodzinę, tak? – zapytała Helga.
- Tu mieszkałam, dopóki nie wyrzucił mnie i mojej matki przyrodni brat taty – odparła czarnowłosa. – Nie chciałam wam mówić, to stare dzieje. Chcę powiedzieć mu kilka słów.
Dosiadła konie i pognała przez białe błonia na szczyt, pod samo wejście.
Otworzyła różdżką ogromne, dębowe, skrzypiące drzwi. Weszła do środka, a pozostali wemknęli się za nią.
Ściągnięty podejrzanymi odgłosami, bardzo stary, domowy skrzat wybiegł na spotkanie przybyszom. Na jego pomarszczonym ryjku zastygło zdziwienie, lecz po chwili wielkie, piwne oczy wypełniły się łzami. Skrzat padł czarnowłosej do stóp i zaczął szlochać.
- Panienka Rowena wróciła, wróciła, by nas uratować – powtarzał bez końca.
Dziewczyna patrzyła na niego przez moment, próbując przekrzyczeć wyjącą istotę. W końcu zawołała najgłośniej, jak potrafiła:
- Uspokój się! I powiedz, co masz na myśli. Gdzie jest mój wuj?
Skrzat uspokoił się. Podniósł się na nogi, chwiejąc się w przód i w tył.
- Umarł – odpowiedział. – Nikogo nie ma w tym domu od trzech lat. A teraz należy on do panienki Roweny, która zajmie się nami i dziedzictwem Ravenclawów.
Nie zważając na kiwającego się skrzata, Rowena odwróciła się do przyjaciół z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Jestem właścicielką tego zamku – oświadczyła. – Tu urządzimy szkołę. To będzie nasz dom. Nasz Hogwart.
Na twarzach jej przyjaciół pojawiły się uśmiechy. Godryk, jako osoba z trudem panująca nad emocjami, ujął podbródek dziewczyny i pocałował ją z radości w usta.
~*~
I jest Hogwart. Ten pomysł nawiedził mnie nagle, podczas języka angielskiego. Stwierdziłam, że dłużej nie ma co tego momentu odkładać. Dedykacja dla Kady113 :*
Cóż, wygląda na to, że jest to ostatni rozdział w tym roku. Tak więc, życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku, etc., etc.
Od chwili, gdy nawiedził ją ten pomysł, nie mogła przestać o tym myśleć. Owładnęło nią pragnienie zobaczenia rodzinnego domu, stanięcia przed wujem, spojrzenia mu prosto w bezlitosne oczy i powiedzenia mu: „To ja, Rowena, wyrzuciłeś mnie i moją matkę na bruk, żebyśmy zdechły z głodu. Pamiętasz?”
Chciała powiedzieć o tym reszcie, ale bała się, że będą jej mieć za złe ukrywanie prawdziwego pochodzenia. Więc milczała.
Z dnia na dzień, na drogach leżało coraz więcej śniegu. Byli już na terenie Szkocji. Dowiedzieli się o tym w jakiejś karczmie od jakiegoś pijanego, szalonego rycerza.
- No, to wystarczy już tylko czekać na wiosnę – ucieszył się Slytherin.
Od czasu wyjazdu z wioski Lamberta Hughes’a był o wiele bardziej radosny niż zwykle. Z Godrykiem się blisko zaprzyjaźnił, wyglądało też, że pogodził się z rozstaniem z Roweną. Nic, tylko żyć, nie umierać.
A co do czarnowłosej…
W końcu zdobyła się na odwagę, żeby powiedzieć swoim przyjaciołom o zamku wuja.
- Słuchajcie mnie – usiadła na dywanie w pokoju, który wynajęli na kilkudniowy pobyt. – Skoro i tak nic na razie nie robimy, może pojechalibyśmy do takiego jednego miejsca? To niedaleko, poznamy lepiej teren…
Salazar rozdał karty pomiędzy czwórkę.
- Po co chcesz odwiedzać to miejsce? – zapytał. – Nie znamy dobrze Szkocji, łatwo możemy się zgubić. Poza tym, i tak mamy duży problem. Gdzie chcemy zbudować szkołę. I przede wszystkim jak.
- Jesteśmy czarodziejami, zapomniałeś? – wtrąciła się Helga, przewracając swoje karty różdżką. – Jeśli Rowena chce jechać, ja jestem za. Nie zaszkodzi nam mała wycieczka. I nie mam zamiaru spędzić tutaj reszty zimy.
Wszyscy spojrzeli na Godryka. Ten zrobił niewinną minę.
- Jeśli mam być szczery… – zaczął. – Lepiej mi tutaj, niż na zewnątrz.
Salazar uśmiechnął się triumfalnie.
- Cóż, wychodzi na to, że przegrałyście – rzekł. – Nasz głosy liczą się podwójnie, bo jesteśmy głową tej drużyny.
Helga i Rowena jak na komendę, zmarszczyły brwi. Jeszcze nigdy, ani jednej, ani drugiej tak nie dotknęło niesprawiedliwe poniżanie kobiet, panujące w tych czasach.
- A z jakiej racji? – spytała ruda. – To zawsze my martwimy się, jak z tego, co mamy, zrobić coś jadalnego. A wy tylko kręcicie noskiem i kwękacie, że za mało słona zupa.
Salazar i Godryk popatrzyli po sobie.
- Dobrze, jeśli macie nam przestać gotować… – zgodził się Slytherin.
- Dwóch niewinnych młodocianych brutalnie zagłodzonych przez szalone kucharki – mruknął drugi i wsadził nos w swoje karty.
*
Rano niezwłocznie trzeba było ruszać. Salazar i Godryk, przyzwyczajeni przez te kilka dni do długiego spania, ledwo zwlekli się ze swoich łóżek.
- Po co chcesz tam jechać? – zapytał sennym głosem Gryffindor, kiedy Rowena postawiła przed nim kubek herbaty.
- Chcę odwiedzić rodzinę, jeśli już musisz wiedzieć – odparła dziewczyna. – Chodź, Helgo, zaplotę ci warkocz.
Chłopcy obserwowali, jak Rowena krząta się przy włosach przyjaciółki. Oboje myśleli teraz o tym samym. Ravenclaw zachowała się w sposób bezmyślny. Do wiosny już niedaleko, a oni nie mają żadnego pomysłu, jak wybudować zamek, w którym owa szkoła miałaby powstać. A czarnowłosa chce po prostu odwiedzić jakąś chłopską rodzinę w biednej wiosce.
Ich plac zdał się im nagle dziecinny i prosty, w porównaniu do rzeczywistości. Ogromne budynki z pełnym wyposażeniem nie spadają ot tak, z nieba.
Gryffindor osiodłał wszystkie konie, podczas gdy Salazar płacił trochę zwariowanemu, mugolskiemu właścicielowi za pobyt.
- Tylko uważajcie na dzikie gołębie! – zawołał do nich na pożegnanie.
- Wiecie, on mi wygląda na takiego, który dostał zaklęciem zapomnienia – powiedziała Helga, kiedy już oddalili się trochę od gospody.
- Wielu się tu czarodziejów kręci – stwierdził Godryk. – To bardzo dogodne dla nich miejsce, choć ludzie nie są zbyt gościnni. Przynajmniej nie dla tych, których podejrzewają o uprawianie magii. Mój ojciec słyszał o kobiecie, wyrzuconej z domu ze swoim małym dzieckiem. Mieli ponoć duży majątek, nie wiem.
Zamilkł. Rowena odwróciła wzrok. Historia była jej znajoma. Nagle ogarnęła ją tęsknota za matką i rodzinną chatą na skraju lasu.
Szli cały dzień. Rowena co jakiś czas wyciągała różdżkę, by ta wskazała im odpowiedni kierunek.
Weszli do lasu. Był dziwny. Bardzo cichy, emanujący magią… Helga zaproponowała, aby go ominąć, ale Godryk uparł się, żeby dać sobie spokój z szukaniem nowej drogi i przechodzić przez las.
Gdy prowadzili konie, nie odzywali się do siebie. Każdy był skupiony, słuch miał wytężony, w celu wykrycia ewentualnego zagrożenia.
Coś nagle strzeliło, a w suchych, opadających już z liści krzakach zaszeleściło. Cała czwórka zatrzymała się gwałtownie, nasłuchując, rozglądając się dookoła i świecąc różdżkami.
Owym „potworem” okazał się zwykły, śnieżnobiały jednorożec. Strach, malujący się na twarzach młodych ustąpił miejsca uldze. Podczas wyprawy spotkali już wiele magicznych stworzeń, głownie trolle i gobliny, lecz nigdy jednorożca.
Helga i Rowena podeszły do niego, żeby poklepać go po karku i potarmosić po grzywie.
- Poczekajcie – Ravenclaw zatrzymała gestem ręki chłopców. – One wolą dziewczyny.
Kiedy obejrzały już jednorożca, dopuściły do niego Slytherina i Gryffindora.
Ten pierwszy chyba wyjątkowo zadziałał mu na nerwy, bo ugryzł go przy pierwszej lepsze okazji. Głaskanie zniósł, ale ciągnięcia za nozdrza nie popuścił. Po chwili rozległ się rozdzierający krzyk Salazara.
- To bydle mnie ugryzło! – zawołał, cofając się gwałtownie. – Chodźmy już stąd, bo za chwilę zrobię mu krzywdę.
- Jasne zadrwił Godryk, klepiąc magicznego konia w zad.
Ruszyli w dalszą drogę. Nadal byli przygotowani na niespodziankę.
Szli kwadrans, pół godziny, godzinę… Zaczęło robić się coraz ciemniej, a śnieg już wcale nie pokrywał ziemi.
Godryk zatrzymał się, wpatrzony w jedno miejsce. Reszta zrobiła to samo.
- O co chodzi? – zapytała szeptem Helga.
Gryffindor wskazał palcem na kępę uschniętych zarośli.
- Nie widzicie? – spytał.
- Ale czego?
Niedoszły rycerz poczuł irytację. Wskazywał im przecież tą istotę z mlecznymi, przerażającymi oczami, końskimi chrapami i wychudzonym pyskiem. Nie wyglądała przyjaźnie.
Rowena wytężyła wzrok.
- Powiedz, jak to coś wygląda – poprosiła.
Chłopak opisał jej dokładnie konia. Najdokładniej, jak umiał. Czarne, wychudzone ciało, pokryte lśniącą skórą, kościste skrzydła, czarna, matowa grzywa i ogon, opalizujące, białe ślepia…
Dziewczyna zamyśliła się. Tak intensywnie patrzyła w miejsce, gdzie miał stać owy koń, jakby chciała w nim wypalić dziurę.
- Nie jestem pewna – zaczęła. – Ale sądzę, że to testral.
Wszyscy popatrzyli na nią ze zdziwieniem, na co ona przewróciła ze zniecierpliwieniem oczami i dodała:
- No, taka istota, którą widzi tylko ten, który był świadkiem czyjejś śmierci.
- Ja widziałem, jak umiera kobieta, fałszywie osądzona o czary – odparł Gryffindor. – Spłonęła na stosie. Strasznie krzyczała.
Nikt nic na to nie odpowiedział. Każdy widział teraz oczami wyobraźni obdartą, wrzeszczącą z bólu, płonącą kobietę, wytrzeszczającą w obłędzie oczy, trawione już przez płonienie.
Ruszyli. Godryk co chwilę zerkał za siebie, lecz czarnego, przerażającego konia nie zobaczył.
W końcu znów zaczęło się robić jaśniej, drzewa rosły rzadziej, a śniegu było coraz więcej. Wydostali się z lasu po kilkunastu minutach. Oczom Czwórki ukazała się ogromna, kamienna budowla.
Rowena nie przypominała sobie tego zamku. Nie ucieszyła się na jego widok. Za to reszta wprost oniemiała.
- Przyszłaś odwiedzić rodzinę, tak? – zapytała Helga.
- Tu mieszkałam, dopóki nie wyrzucił mnie i mojej matki przyrodni brat taty – odparła czarnowłosa. – Nie chciałam wam mówić, to stare dzieje. Chcę powiedzieć mu kilka słów.
Dosiadła konie i pognała przez białe błonia na szczyt, pod samo wejście.
Otworzyła różdżką ogromne, dębowe, skrzypiące drzwi. Weszła do środka, a pozostali wemknęli się za nią.
Ściągnięty podejrzanymi odgłosami, bardzo stary, domowy skrzat wybiegł na spotkanie przybyszom. Na jego pomarszczonym ryjku zastygło zdziwienie, lecz po chwili wielkie, piwne oczy wypełniły się łzami. Skrzat padł czarnowłosej do stóp i zaczął szlochać.
- Panienka Rowena wróciła, wróciła, by nas uratować – powtarzał bez końca.
Dziewczyna patrzyła na niego przez moment, próbując przekrzyczeć wyjącą istotę. W końcu zawołała najgłośniej, jak potrafiła:
- Uspokój się! I powiedz, co masz na myśli. Gdzie jest mój wuj?
Skrzat uspokoił się. Podniósł się na nogi, chwiejąc się w przód i w tył.
- Umarł – odpowiedział. – Nikogo nie ma w tym domu od trzech lat. A teraz należy on do panienki Roweny, która zajmie się nami i dziedzictwem Ravenclawów.
Nie zważając na kiwającego się skrzata, Rowena odwróciła się do przyjaciół z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Jestem właścicielką tego zamku – oświadczyła. – Tu urządzimy szkołę. To będzie nasz dom. Nasz Hogwart.
Na twarzach jej przyjaciół pojawiły się uśmiechy. Godryk, jako osoba z trudem panująca nad emocjami, ujął podbródek dziewczyny i pocałował ją z radości w usta.
~*~
I jest Hogwart. Ten pomysł nawiedził mnie nagle, podczas języka angielskiego. Stwierdziłam, że dłużej nie ma co tego momentu odkładać. Dedykacja dla Kady113 :*
Cóż, wygląda na to, że jest to ostatni rozdział w tym roku. Tak więc, życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku, etc., etc.