niedziela, 22 listopada 2009

14. Pogromca Wilków

Po kliku poważnych konwersacjach cała czwórka zgodnie stwierdziła, że należy jak najszybciej ruszyć w drogę. Potworne, gniewliwe ulewy były teraz codziennością, a słońce przebijało się przez ciężkie, burzowe chmury zaledwie od święta. Robiło się też coraz zimniej, co wróżyło szybkie nadejście zimy. Październik nieubłagalnie dobiegał końca. Młodzi bardzo poważnie zastanawiali się także, czy może by nie ulec pokusie i przeczekać zimę w sierocińcu Anny Hufflepuff, jednak każdy dzień był teraz dla nich na wagę złota.
Zapał i odwaga, pod wpływem których Helga podjęła decyzję zgasły wraz z ostatnimi wczesnojesiennymi promieniami słońca. Raz nachodziło ją pragnienie spełnienia się, następnie przychodziło poczucie winy i wstyd, że chce zostawić matkę z sierocińcem na głowie. Odbyła już z nią rozmowę na ten temat. Anna jednak nie chciała już ingerować w życie córki, którą nadchodzące wraz z zimą niebezpieczeństwa przerażały bardziej niż śmiały krok w dorosłość. Helga, choć przyszła na świat w tym samym roku, co pozostała trójka jej przyjaciół, była z nich najstarsza, a siedemnaste urodziny obchodzić miała pod koniec stycznia następnego roku. Drugi w kolejności był Salazar, który huczne i grzeszne urodziny obchodził w maju, później Rowena, urodzona dokładnie w ostatni dzień wakacji. Najmłodszy zaś był Godryk, którego matka na świat wydała na początku października. W owych czasach jednak nikt nie wydawał z tej okazji przyjęć, chyba że w skarbcu miał stos złotych monet i nie obawiał się reakcji wielebnego.

W końcu doszli do wniosku, że na nadejście zimy czekać nie mogli. Przeczekanie jej też nie wchodziło w grę, bo zbyt dużo by stracili czasu. Jedyną alternatywą, która nie odniosłaby przykrych skutków, było natychmiastowe opuszczenie sierocińca. Brnięcie przez zawalone ciężkim, wilgotnym śniegiem lasy i doliny szkockie było czymś, czego bardzo chcieli uniknąć, choć każdy gdzieś w środku był pewien, że nie uda im się tego dokonać.
W Brytanii zimy są nieprzyjemne, zwłaszcza ich początki. Śnieg miesza się z deszczem, tworząc ciężką, wodnistą substancję. A po wymieszaniu tego z ziemią powstaje błotnista, kleista papka, prawie niemożliwa do przejechania. Godryk, który wychowywał się w towarzystwie koni, obawiał się, że zwierzęta będą tonąć w grząskich brejach niemal po same brzuchy. Nie mogli sobie natomiast pozwolić na bez wątpienia wygodniejsze, acz po stokroć niebezpieczniejsze poruszanie się drogami, które bardzo często łączyły ze sobą małe osady i miasteczka. 

Chłopcy zajęli się zatem przygotowaniem wszystkiego, co mogłoby się im przydać podczas zimowej słoty i nocnego zagrożenia. Sieroty przyglądały się temu w milczeniu, co jakiś czas odganiane poprzez zirytowanego wciąż Salazara, który nie mógł przeżyć tego, że stracili wraz z Roweną tak dużo czasu. W gniewie nie potrafił dostrzec pozytywnych stron tych krótkich wakacji, zyskali wszak dwójkę bardzo utalentowanych i chętnych kompanów, wszystko go w tej chwili drażniło, nawet Bogu ducha winne sieroty. Bardzo przeżywały odejście Helgi i jej przyjaciół, gdyż zdążyli się już do nich bardzo przywiązać. Ta pierwsza skrycie myślała nad przyjęciem niektórych z nich do szkoły, lecz na razie postanowiła się nie dzielić tym pomysłem ze swoimi towarzyszami, głównie z Salazarem, który od samego początku nie krył swej niechęci do mugoli. Mimo że wszyscy umówili się już dawno, że wspólnie będą podejmować wszystkie decyzje, Slytherin wyraźnie wiódł prym. 

*

Nadeszła chwila pożegnania. Czwórka musiała wstać bardzo wcześnie, tuż przed słońcem, żeby zdążyć dojechać przed zlodowaceniem polnych dróg, którymi mogli przez pewien czas bezpiecznie wieść swoje konie. Oni trochę mniej obawiali się trudów podróży, gdyż bardziej wierzyli w swoje umiejętności, dziewczęta natomiast nie wiedziały już, czego bardziej się bać: zimna czy może niebezpiecznych i jeszcze bardziej męczących nocy? Wilki, buszujące po lasach zbóje i inne straszne, magiczne stwory.
W momencie, gdy Salazar i Godryk sprawdzali po raz dwudziesty tego samego ranka, czy o niczym nie zapomnieli, jednocześnie obserwowani przez nieco znudzoną i wciąż bardzo zaspaną Rowenę, Helga poszła ostatecznie pożegnać się z matką, która również tej nocy nie wypoczęła.
- Wiedziałam, że nie mogę cię tu wiecznie więzić – odparła Anna Hufflepuff, z całych sił tłumiąc łzy. – Jesteś światowa, tak, jak ojciec. Zdążyłam się już pogodzić z tym, że cię utracę.
- Ależ nie utraciłaś mnie – zaprzeczyła Helga, a głos jej zadrżał. – Jeszcze się zobaczymy. Może w lecie? Przyjadę cię trochę odciążyć. Być może uda nam się przemycić kiedyś kilka dzieciaków. Nie można wiecznie udawać, że moce, nad którymi nie panują to czysty przypadek…
Nadeszła Rowena, przerywając Heldze gorącą przemowę. Na ramieniu wisiała jej wielka, szmaciana torba, którą pospiesznie zapinała.
- Za chwilę odjeżdżamy – oznajmiła, dając tym samym do zrozumienia swej towarzyszce, że nie mogą dłużej na nią czekać.
Anna uściskała jeszcze raz córkę, jakby jej miała już nigdy nie ujrzeć, a do oczu podeszły łzy, których nie mogła już przed nią ukryć.
- Powodzenia – więcej nie potrafiła wykrztusić.
Helga wymamrotała jakieś podziękowanie i sama uroniła kilka gorących, wielkich jak ziarna grochu łez, które szybko otarła. Czuła, że jeśli teraz nie odejdzie, nie będzie mogła już tego zrobić.
Anna odprowadziła całą czwórkę pod samą drewnianą bramkę. Patrzyła, jak ich konie przedzierają się przez wysokie, niemalże nagie już zarośla. Później zobaczyła jeszcze pięć malutkich, czarnych punkcików przemieszczających się przez tonącą we mgle łąkę. Łzy gęsto popłynęły jej po twarzy. Przycisnęła do ust kawałek czystej, aczkolwiek starej i wyblakłej już szaty, by nie wydobył się z nich żałosny jęk, który wzbierał powoli w jej piersiach. Została całkiem sama. Najpierw niespodziewanie odszedł jej ukochany mąż, po którym rana w jej sercu jeszcze się nie zagoiła, a teraz porzuciła ją córka. Patrzenie, z jaką radością i nadzieją ta czwórka planowała swoją podróż z jednej strony bardzo ją cieszyła, gdyż pierwszy raz w życiu poczuła bijącą świeżość. W tym był naiwny, ale bardzo przyszłościowy pomysł, który musiał być zrealizowany, niemniej jednak dnia odjazdu córki i trójki młodych czarodziejów bała się najbardziej. Teraz musiała nauczyć się żyć na nowo.
Sądziła, że jeśli mgła jest tak mroźna i gęsta, a oddech zamienia się w kłęby gęstego, białego dymy, na surowym, jesiennym niebie pojawi się zimne i ostre słońce. Przeliczyła się jednak. Ciemne, ciężkie chmury w mig pokryły całe niebo, odpędzając jednocześnie delikatny błękit i tylko czekały, aby spuścić na kark młodych podróżników lodowaty deszcz lub pierwsze płatki śniegu.  

*

Podróżowali tak przez kilka dni, które, wbrew obawom dziewcząt, okazały się być całkiem spokojne i zaskakująco ciepłe. Jednak im bardziej zapuszczali się na północ, tym wcześniej robiło się ciemno, temperatura była coraz niższa, a noce robiły się z godziny na godzinę chłodniejsze. W końcu zaczął padać śnieg. Wbrew pozorom najgłośniej narzekał Salazar, który przyzwyczajony był do cieplejszego klimatu, codziennych wygód oraz znakomitych posiłków. Mimo że tygodnie spędzone w sierocińcu Anny Hufflepuff nieco ostudziły jego gorący charakter, trudy podróży na nowo wydobyły z niego głęboko ukrytego, kapryśnego księcia. Rowena natomiast nie odzywała się ani słowem. Mieszkała bowiem w Szkocji, a jej rodzinna chata nie była bowiem zbudowana z materiałów, które miały chronić jej mieszkańców przez zimnem. Helga za to zbyt tęskniła za domem i swoim ciepłym łóżkiem, żeby cokolwiek komentować. W sercu była równie zła i rozgoryczona, jak Slytherin, jednak nie na innych, a wyłącznie na siebie. W tych chwilach bardzo żałowała, że tak pochopnie podjęła decyzję, z której nie mogła się już wycofać. Najlepiej znosił to wszystko Godryk. Z humorem żartował z pogody, śmiał się ze skwaszonej miny Salazara, podpuszczał go, czasami rzucał w niego ulepionymi w nagich dłoniach śnieżkami. Wtedy zazwyczaj Slytherin groził, że miotnie w niego zaklęciem, na co Rowena czyniła niezbyt przyjemną na jego temat uwagę i to chwilowo przygaszało doskonały humor Gryffindora.

Pewnego wieczora, kiedy konie nie miały już sił, aby iść dalej, a wiatr ze śniegiem boleśnie zacinał i kąsał ich twarze, dotarli na obrzeża pewnej ubogiej, maleńkiej wioski. Już wcześniej słyszeli pogłoski, że nawiedzona jest ona przez stado wilków, mimo tego postanowili przeczekać noc w lesie, gdzie bezpiecznie oddzieleni byli chociaż od padającego śniegu i złośliwego wiatru. Przywiązali konie do drzew, a sami zajęli się przygotowywaniem obozu. Pomiędzy gęsto stłoczonymi drzewami można było wyczuć nieco wyższą temperaturę, a ściółka wolna była od śniegu. Zostawili zmarzniętą Helgę przy rozpalonym przez Godryka ognisku, a sami poszli poszukać więcej drewna, które mogli wysuszyć.  
Po lesie błąkali się dosyć długo. Dotarli na jego skraj, gdzie się rozdzielili. Salazar, nadal marudny i zły, patrzył na śnieg, skrzypiący pod jego drogimi trzewikami. Przez kilka ostatnich dni jego uwaga była skupiona jedynie na sobie, ani przez chwilę nie pomyślał o wygodzie Roweny, na której wciąż w pewien sposób mu zależało. Jednak ważniejsze były jego potrzeby i nie interesowało go to, czy dziewczyna nie marznie, jej żołądek jest pełen albo czy jej stare, dziurawe trzewiki są przemoczone. Właśnie o to Ravenclaw miała do niego niewypowiedziany żal i traktowała go tak, jak na początku ich znajomości, przez co atmosfera w grupie była gęsta i nieprzyjemna.

Nagle Mały Książę usłyszał jakieś stłumione warczenie i cichy szelest. Zatrzymał się, nasłuchując, a serce podskoczyło mu do gardła. W żołądku poczuł palące poczucie winy, że dał się komuś lub czemuś zaskoczyć. I wtedy to zobaczył. Cztery wielkie, szare wilki szły powoli w jego stronę. Całkowicie zapomniał, że w kieszeni skórzanego, długiego płaszcza dzierży różdżkę, którą mógł groźne zwierzęta unieszkodliwić w jedną sekundę. Głupio zaczął się cofać, a jego stopa natrafiła nagle na gruby, pokryty lodem pień drzewa.
Warczenie narastało. Wilki tylko na to czekały. Jeden z nich skoczył w stronę Salazara z rozwartą paszczą, a młodzieniec całkiem stracił głowę. Był pewien, że zginie, w głowie migały mu zaklęcia i przekleństwa, które usiłował wypowiadać na głos, jednocześnie przeszukując przepastne kieszenie brunatnej kapoty. Serce waliło mu w piersiach jak oszalałe, już nie czuł ciepła. Największy z warczącej czwórki wilk skoczył w stronę jego górnych partii ciała, a mocne szczęki zacisnęły się dookoła ramienia, którym ochronił szyję; różdżka wypadła mu z ręki i potoczyła się po śniegu gdzieś w jakieś przepastne zaspy. Zwierz szarpał boleśnie szczupłą rękę, a Salazar wył, jakby go obdzierali ze skóry, pozostałe wilki natomiast przyglądały mu się, jakby oczekiwały, aż najsilniejszy samiec zaspokoi swój głód.
W tej chwili, gdy wilk trzepał głową we wszystkie strony, rozrywając ramię czarodzieja, usiłując dostać się do gorącego karku, znikąd pojawił się jakiś chłopiec. Z dzikim okrzykiem machnął mieczem i odciął wilkowi głowę. Krew obficie chlusnęła na biały śnieg, mieszając się z płynami, które wypłynęły z poszarpanej ręki Salazara. Nieznajomy jednak nie zwrócił uwagi na przerażonego, poważnie zranionego Slytherina. Zwołał swoje psy, bo reszta wilków już biegła w ich kierunku. Choć ramię piekło Małego Księcia i wciąż obficie krwawiło, ten nie mógł zrozumieć, dlaczego potwornie uważne, skupione potwory, które królowały w tym lesie, nie wyczuły chłopca.
Ściągnięci krzykami i odgłosami walki Godryk i Rowena natychmiast przybiegli. Oboje stanęli jak wryci, przyglądając się bezczynnie mężczyźnie i jego psom, toczących zacięty bój o życie. Długi, ciężki miecz śmigał we wszystkie strony, a wielkie, przypominające niedźwiedzie psy warczały i walczyły zacięcie, niczym potężne, pokryte gęstym, brązowym futrem smoki. Lada chwila miotnęłyby strumieniem ognia, gdyby walka trwała jeszcze chwilę dłużej.
Wkrótce cztery wilki leżały już martwe na splamionym krwią śniegu. Ich zabójca stał pośród włochatych trupów, drżąc i kaszląc okropnie, choć na jego twarzy malowała się satysfakcja. Był zwycięzcą. Podniósł ze śniegu swoją broń, którą upuścił wraz z upadkiem ostatniej bestii, odgarnął z pokrytej kropelkami świeżej krwi twarzy grzywę jasnych, prawie białych włosów i spojrzał na wpatrującego się w niego z paskudnym grymasem bólu Salazara.
- Nic ci się nie stało? – Zapytał, podchodząc do leżącego u stóp ogromnego drzewa Slytherina, który ściskał się za krwawiące ramię. – Zatamuję to w sekundę, nie martw się.
Wydobył z wewnętrznej kieszeni sztywnego, uszytego z wilczych skór płaszcza różdżkę i przejechał nią po paskudnej, rozciągającej się przez całe ramię ranie. Mały Książę przyglądał mu się z otwartymi w niemym okrzyku zdumienia ustami. Był bardzo osłabiony po tej ekstremalnej walce i utracie sporej ilości krwi, ale walczył z sennością i pojawiającymi się przed jego oczami mroczkami, które powoli ogarniały jego mózg.
- Szukałem tych potworów od wielu dni – dodał nieznajomy, patrząc z prostą, surową troską na niedoszłą ofiarę leśnych władców. -  Nachodziły moją wioskę od miesięcy, postanowiłem więc zrobić z nimi porządek. Jak ramię?
Salazar, zawstydzony, że ów młodzieniec uratował mu życie, tylko poruszył delikatnie ręką, która pulsowała teraz przyjemnym ciepłem. Słabość jednak nadal nie pozwalała mu sklecić najprostszego zdania. Jego wybawca najwyraźniej to zrozumiał, ponieważ wyciągnął z przytwierdzonej do pasa małej sakwy długą, szklaną fiolkę wypełnioną jakimś brunatnym eliksirem, odkorkował ją i przytknął jej brzeg do spierzchniętych warg Salazara, który wypił jej zawartość jednym, automatycznym haustem.
         - To przywróci ci krew, jednak będziesz musiał dzisiaj wypocząć. Co robisz w naszym lesie? Nigdy wcześniej cię nie widziałem.
Slytherin zauważył, że chłopiec nie jest jednak taki stary, jak mu się zdawało. Miał bardzo jasne, gęste włosy sięgające niemalże ramion, sześć stóp wysokości, policzki zaróżowione od wysiłku. Nie wyglądał na więcej, jak na dziewiętnaście lat. Twarz miał uwalaną krwią swoją i wilków, błyszczały tylko szaroniebieskie, pełne emocji oczy. Utykał trochę na lewą nogę, w której zatopił zęby jeden z dzikich potworów, jednak nie zwracał uwagi na tę niewielką ranę.
         - Jesteś czarodziejem – zauważył Salazar i z trudem podniósł się na nogi. Czuł już pozytywny, rozgrzewający efekt tajemniczej mikstury, którą napoił go nieznajomy. – Ujawniłeś się przede mną.
Jasnowłosy wojownik otarł rękawem twarz z wilczej krwi i uśmiechnął się, a między jego sino różowymi wargami błysnęły białe jak śnieg zęby.
         - Obserwowałem cię zza tamtych zarośli i widziałem, jak upuściłeś różdżkę, dlatego postanowiłem ci pomóc – dodał, po czym zarechotał cicho, mówiąc: - Ale gdybyś był mugolem, też bym ci pomógł.
Ta żartobliwa uwaga w jakiś sposób ugodziła Salazara, który, mimo że wciąż bardzo osłabiony, skrzywił się w charakterystyczny dla siebie, cyniczny sposób i mruknął:
         - Co to ma znaczyć? Jestem najstarszym dziedzicem bajecznego majątku Slytherinów, w moich żyłach płynie najczystsza, błękitna krew czarodziejów, jak śmiesz porównywać mnie z mugolem?
Prychnął pogardliwie i odsunął się od swego wybawcy, którego rozbawiło poważne zachowanie młodzieńca. Ujął go przyjaźnie pod ramię i pociągnął lekko w stronę polany, na której leżały stygnące, rozszarpane zwłoki wilków. Słychać było jedynie cichy chichot jasnowłosego wojownika i odgłosy chłeptania – wielkie, waleczne psy przysiadły teraz całkiem niegroźnie na tylnich łapach i zlizywały krew z otwartych, parujących organów wewnętrznych. Choć jasnowłosy czarodziej bardzo chciał w jakiś sposób odgryźć się paniczowi, zażartował tylko:
         - Zakończ waść perory, zabieram cię do mojego obozu. Rozgrzejesz się, zjesz coś ciepłego, a ja wrócę z koniem po te potwory.
Wskazał podbródkiem na wilcze zwłoki. Jednak Salazar natychmiast zaprotestował. Choć nie znał imienia swego wybawcy i coś w sumieniu gryzło go niesamowicie, aby mu podziękować za ratunek, jednak duma nie pozwalała na to wyniosłemu księciu. Natychmiast wypełniła go niewytłumaczalna agresja. Zaczął mu pokrętnie wyjaśniać, że jego grupa, z którą podróżuje, właśnie poszukuje w lesie drewna, ale w pewnym momencie przerwał im miarowy odgłos skrzypiącego śniegu. Mężczyźni odwrócili się jak na komendę, ale okazało się, że to tylko Godryk czaił się między drzewami, przywiedziony najprawdopodobniej odgłosami walki. Kiedy tylko wkroczył na okrągłą, niewielką polanę, stanął jak wryty, wpatrzony z szeroko otwartymi oczami w scenerię, która się przed nim rozciągała. Śnieg był wydeptany i obficie obryzgany jeszcze ciepłą, parującą na mrozie krwią, a rozprute zwłoki czterech potężnych wilków leżały w samym centrum tego przedziwnego ołtarza.
         - Usłyszałem hałasy i wrzaski, zjawiłem się tak szybko, jak to tylko było możliwe. Salazar, jesteś cały? – Przerażenie w głosie Gryffindora było doskonale słyszalne, a chłopak pierwszy raz okazał tak wielką powagę.
         - Zaatakowały mnie wilki, ale ten… on… uratował mnie – wydusił z siebie nieśmiało Slytherin, unikając błyszczącego, wyzywającego spojrzenia blondyna.
         - Przepraszam, że się nie przedstawiłem – po raz kolejny dygnął z groteskową uprzejmością niczym niedoświadczona, wiejska panienka przyprowadzona niespodziewanie przed oblicze króla. – Jestem Lambert Hughes, śledziłem te wilki od jakiegoś czasu, gdyż nachodziły naszą wioskę.
         - Salazar Slytherin.
         - Godryk Gryffindor.
Panowie przez chwilę milczeli, każdy pogrążony we własnych myślach. Lambert przyglądał się to jednemu, to drugiemu, zastanawiając się, co robią w jego lesie, Mały Książę chciał już jak najszybciej znaleźć się w obozie, natomiast Godryk bardzo żałował, że nie mógł wziąć udziału w bitwie. Nigdy dotąd nie widział aż tyle krwi i tak rozszarpanych zwłok, gdyż zawsze polował z ojcem, który wybierał raczej drobniejszą i bardziej bezbronną zwierzynę. Gdyby poszedł ze Slytherinem, mógłby go obronić i pomóc Lambertowi, dzięki czemu chwała spłynęłaby także i na niego. Zauważył jednak, że młody wojownik bardzo uważnie im się przypatruje, dlatego szybko przywołał na twarz uśmiech i zaproponował, aby Hughes udał się z nimi do ich obozu.

         Okazało się, że Rowena wróciła jako pierwsza i właśnie grzała się przy wysokim, przyjemnie trzaskającym ognisku wraz z Helgą, która mieszała drewnianą łyżką w niewielkiej, przybrudzonej kadzi. Już z daleka było czuć smakowite zapachy wydobywające się z garnka zawieszonego nad ogniem. Obie dziewczyny wyglądały na zadowolone roześmiane, jakby siedziały teraz nie w środku pełnego wilków lasu, ale w ciepłym, przytulnym saloniku. Jednak w momencie, kiedy ujrzeli przerażonego Godryka, uwalanego krwią Salazara i nieznajomego wyglądającego tak, jakby dopiero co wynurzył się z wanny pełnej krwi, natychmiast zbladły i poderwały się z miejsca. Rowena natychmiast podbiegła do Slytherina, aby upewnić się, czy nic mu nie jest.
         - Na Boga! Co się stało? – Wykrztusiła, siłując się z nadąsanym Salazarem, który przez cały czas usiłował wyrwać się z jej troskliwych, silnych dłoni.
Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, a gniew na kompana opuścił ją w sekundę. Nawet nie spojrzała na tajemniczego przybysza, chciała tylko wiedzieć, czy ze Slytherinem jest wszystko w porządku.
         - Mów, na Boga, dlaczego jesteś cały we krwi! – To już nie było pytanie. Ravenclaw żądała natychmiastowej odpowiedzi, której udzielił Gryffindor:
         - Salazara zaatakowały wilki, uratował go Lambert.
         - Lambert Hughes – przedstawił się kobietom młodzieniec, kłaniając się nisko.
Rowena nie chciała już więcej wyjaśnień. Choć wciąż była bardzo roztrzęsiona i zniesmaczona widokiem stygnącej szybko, cuchnącej krwi, uśmiechnęła się szeroko. Spostrzegła, że oczy wojownika, choć lodowato błękitne, miały w sobie jakąś serdeczność i ciepło, której tak brakowało Salazarowi.
- Pogromca Wilków – rzekła, a twarz jej złagodniała.
Lambert zaimponował jej odwagą i uratował mężczyznę, na którym jej zależało. Pomimo dziwacznego stroju, w który był odziany i litrów krwi, którą był uwalany, wyglądał na bardzo przystojnego, inteligentnego młodzieńca. Na pierwszy rzut oka widać było, że diametralnie różni się od Slytherina.
Ujął jej rękę i ucałował ją.
         - To mój nowy tytuł? – Zapytał, a w jego oczach zaigrały figlarne światełka.
Rowena zaśmiała się cicho, za to Salazar zazgrzytał zębami ze złości. Czuł do niej swego rodzaju przyjacielskie przywiązanie, był nią nawet w pewien sposób zauroczony, ale po ich wspólnie spędzonej nocy wszystko w nim jakby wygasło. Teraz zaś, kiedy zobaczył spojrzenie Lamberta i uśmiech, którym obdarzyła go Ravenclaw, targnęła nim nieoczekiwanie zazdrość.
         Hughes jednym machnięciem różdżki oczyścił swą twarz i włosy, które niemalże zlewały się przez swą barwę ze śniegiem. Bardzo szybko też naprawił swą potarganą szatę, a kobiety przypatrywały mu się z nieskrywanym podziwem. Pogromca Wilków. Do tego taki przystojny i dowcipny… Nie mogły oderwać od niego wzroku. Helga poczęstowała go gotowanym królikiem, którego niedawno upolowała Rowena. Czekając na chłopców, przez cały czas naśmiewały się z ich nieporadności, z humorów Salazara i przesadnej pewności siebie Godryka, mówiąc, że doskonale dałyby sobie radę bez nich, co także komplementował Lambert, przez co Slytherin i Gryffindor poczuli ukłucie niechęci do Pogromcy Wilków.
         - Dokąd zmierzacie? Nie wyglądacie na doświadczonych podróżników – zagadnął.
         - Jedziemy na Północ – odpowiedział Godryk. – Wiek nie ma nic do rzeczy. Chcemy zrobić coś dla innych.
         - A wiecie przynajmniej, jak się tam dostać? – Spytał Pogromca, uśmiechając się życzliwie.
         - Ja mieszkałam w Szkocji – odparła Rowena. – Może nie znam osobiście wszystkich zakamarków, ale słyszałam to i owo. Poradzimy sobie.

Lambert wdał się z Gryffindorem w rozmowę o polowaniach. Spostrzegł, że to, co uczynił w pewien sposób zdenerwowało męską część Czwórki, jednak od początku wiedział, że Godryk szybciej wybaczy mu to, że teraz dziewczęta uważają go za bohatera, niż dumny i wiecznie skwaszony Slytherin. Miał z nim także mniej tematów, które mogliby poruszyć.
         Cała trójka jednogłośnie zadecydowała, że Lambert mógłby z nimi zostać tę jedną noc na wszelki wypadek, gdyby wilków było więcej. Tylko Salazar wzruszył ramionami i nie skomentował ich opinii ani słowem, gdyż jego własna dalece od niej odbiegała. Miał Hughesa za próżnego i przechwalającego się dziewiętnastolatka, któremu zależy tylko na tym, aby popisać się przed niewiastami. Widział w nim groteskową i złą wersję Godryka, natomiast usiłował odepchnąć od siebie myśl, że Pogromca Wilków posiadał także wiele jego cech. Miał nadzieję, że następnego ranka, kiedy już spakują wszystkie swoje rzeczy i ugaszą ognisko, Lambert odjedzie swoją drogą, a oni ruszą w dalszą podróż i tak skończy się ich znajomość. Pocieszał się także myślą, że nigdy dotąd nie słyszał nazwiska Hughes, co mogło oznaczać tylko jedno: nie mógł posiadać czystej krwi. Z pogardliwym uśmieszkiem zerkał na Lamberta i usiłował dopatrzyć się w nim mugolskich nawyków.
         Gdy już ponakrywali się kocami, Slytherin przysunął się do Roweny opatulonej tak, jakby miała spać na gołym śniegu. Kiedy wszyscy zsiedli z koni, Ravenclaw natychmiast rzuciła na miejsce, w którym postanowili zanocować, zaklęcie rozgrzewające i teraz wszyscy czuli się tak, jakby spali w wyłożonej owczą wełną izbie. Salazar objął czarownicę w talii i wyszeptał tak cicho, jak tylko zdołał:
         - Jak znajdujesz Lamberta?  
Ravenclaw dyskretnie odtrąciła jego rękę. Była na niego wściekła za to, jak przez cały wieczór odnosił się do mężczyzny, który uratował mu życia. Jej uprzejmość do Pogromcy Wilków spowodowana była po części tym, że chciała w jakiś sposób odwdzięczyć mu się za pomoc. Gdyby nie jego obecność… Dziewczyna nawet nie chciała sobie tego wyobrażać.
         - Jest bardzo odważny.  
         - Też jestem taki.
         - Salazar…
Odwróciła głowę w jego stronę i zmroziła go spojrzeniem, ale on tego nie zauważył, gdyż jej twarz ukryta była w mroku.
         - Pomówimy jutro – dodała, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Zamknęła oczy. Długo jednak nie mogła zasnąć. Znów poczuła wyrzuty sumienia. To, co wydarzyło się pomiędzy nimi niedługo przed odjazdem nie powinno mieć miejsca. Czuła się rozdarta jeszcze bardziej, niż przed podjęciem decyzji o podróży. Sama już chciała ułożyć sobie życie bez niego. Wsłuchała się w rytmiczne oddech poranionych psów Pogromcy Wilków, które strzegły ich niczym wielkie, spokojne niedźwiedzie. Byli całkowicie bezpieczni.

~*~


         Nie pisałam tydzień temu, ale to chyba dobrze, bo ten rozdział jest o niebo lepszy niż ten, który zamierzałam dać. Dedykacja dla Clairies :* 

niedziela, 8 listopada 2009

13. Nieszczerość jest wrogiem każdej przyjaźni

Rozdział zawiera wątek erotyczny, treści nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD

         Znów rozpadał się deszcz, ale mieszkańców sierocińca nie zaskoczyła ta nieoczekiwana zmiana pogody. Szaruga i uderzające w szyby krople wielkości nie przeszkadzały trójce młodych czarodziejów w snuciu planów na temat założenia szkoły magii. Siedzieli w pokoju Salazara i rozmawiali na różne tematy, dzieląc się ze sobą tym, co widzieli. Tylko Helga przyglądała się im z bezpiecznej odległości i biła się z myślami. Jeszcze nigdy nie czuła się tak rozdarta. Kusiło ją, żeby poradzić się matki w sprawie tej podróży, lecz nie zniosłaby grymasu drwiny na twarzy Salazara i grzecznego uśmiechu Godryka, gdyby ci dwaj dowiedzieli się o jej niezdecydowaniu. Roweny zaś jeszcze nie zdążyła poznać, choć młoda czarownica wydawała się być nieco chłodna, zmanierowana i jednocześnie sympatyczna. Helga czuła, że tylko Ravenclaw mogłaby zrozumieć jej rozterki. Z bliższej obserwacji wywnioskowała także, że jest dobrze wychowana, miła, kulturalna… Ale wyraźnie nie przepadała za Slytherinem. Do sierot, Gryffindora i Anny Hufflepuff odzywała się zawsze z uśmiechem, swojego towarzysza traktowała zazwyczaj chłodno i wyniośle, bardzo często też go przedrzeźniała, choć Helga nie potrafiła dostrzec, czy robiła to dla żartu, czy może faktycznie go nie trawiła. Była osobą o dwóch twarzach. Młoda Hufflepuff kilka razy chciała z nią szczerze porozmawiać, ale kiedy nareszcie stawała przed dziewczyną i patrzyła w jej inteligentne, uważne, ciemne oczy, nagle opuszczała ją odwaga. Nie potrafiła się przemóc, jednak stwierdziła, że w końcu ta chwila będzie musiała nadejść.

         Pewnego ranka, kiedy Rowena pomagała pani Hufflepuff pozmywać po śniadaniu w całkowicie mugolski sposób, Helga podeszła do niej i szturchnęła ją nieznacznie w ramię. Żołądek skręcał jej się boleśnie, kiedy pytała:
         - Możemy pomówić?
Rowena wyciągnęła z kieszeni różdżkę, rozejrzała się dyskretnie dookoła i machnęła nią, a pęk drewnianych, bardzo już wysłużonych łyżek, które trzymała w ręce, odleciał do wyszczerbionej szuflady. Uśmiechnęła się przyjaźnie w odpowiedzi i skinęła głową, ponieważ spostrzegła, jak bardzo jej rówieśniczka jest zdenerwowana.
         Helga zaprowadziła ją do spiżarki i usiadła na odwróconym do góry dnem drewnianym wiaderku, Rowena zaś oparła się plecami o ścianę. W ogóle nie przypominała tej wyniosłej, obojętnej panny Ravenclaw o majestatycznej postawie i lodowatym, surowym spojrzeniu. Teraz łagodny uśmiech rozciągał jej wargi, dzięki czemu rysy twarzy nie były już tak ostre i sztywne, biła od niej również pozytywna energia, przez co dziewczyna wyglądała na przyjazną i spokojną. Od kiedy znaleźli się w sierocińcu, Salazar nigdy nie mógł liczyć na tak ciepły i sympatyczny uśmiech Roweny.
         - Przysłuchuję się wam już od kilku dni – zaczęła niepewnie rudowłosa, wykręcając sobie drżące, pulchne paluszki. – Wy podchodzicie do tego na poważnie.
Jej towarzyszka uśmiechnęła się szeroko z widoczną ulgą. Nie pokazywała tego po sobie, ale kiedy tylko dziewczyna poprosiła ją o chwilę rozmowy, gdzieś w okolicy żołądka poczuła nieprzyjemne ukłucie niepewności, a przez głowę przemknęła jej myśl, że być może Anna Hufflepuff nie chce dłużej gościć u siebie dwójki nieznajomych dzieciaków, ale jest zbyt miła, aby ją o tym poinformować.
         - Oczywiście – odparła. – Był to niestety pomysł tego nieszczęśnika, Salazara, ale cóż. Po raz pierwszy, odkąd go znam, zaproponował coś sensownego. Nie spodziewałam się, że będzie w stanie pomyśleć o innych, a przecież nie każde dziecko ma takie możliwości, jak my.
         - Co jest między wami? – Spytała Helga, nie zdając sobie sprawy z tego, jak Rowena się poczuła, kiedy to usłyszała. – Wybacz, że pytam, ale… Nie lubisz go?
Czarnowłosa zawahała się. Uśmiech spełzł z jej twarzy, ustępując miejsca zamyśleniu.
         - Jego rodzice są bardzo bogaci, moja mama była jego nauczycielką, dzięki temu się poznaliśmy – odpowiedziała po chwili milczenia. Stwierdziła, że nie byłaby szczera w stosunku do dziewczyny, która okazała im tyle serca, zatem postanowiła odsłonić rąbka tajemnicy związanej z jej historią. -  Salazar jest bardzo rozpieszczony, zauważyłam, że wykorzystywał niektórych ludzi, więc się do niego zraziłam. Ale w gruncie rzeczy to dobry chłopak, nie mogę mu jednak pobłażać, żeby znów nie stał się takim ważniakiem. Jeśli pobędzie trochę w towarzystwie zwyczajnych, prostych ludzi, z czasem sam się taki stanie, a czystość krwi przestanie mieć dla niego aż tak ogromne znaczenie, jestem tego pewna.
Znów się uśmiechnęła i puściła oczko do Helgi, która zachichotała cicho i zarumieniła się. Pierwszy raz w towarzystwie Roweny, która onieśmielała ją swoją wyniosłością, pięknem i pewnością siebie poczuła się tak swobodnie.
         - Myślałam też nad tym, czy mam się z wami zabrać – mruknęła. – Kiedy wyruszacie? Czy mam jeszcze czas na rozmówienie się z matką? 
Rowena zamyśliła się. Nie chciała sama podejmować tak ważnej decyzji, jednak bardzo zależało jej na tym, aby ich trzyosobową grupę zasiliła Helga. Może i nie była zbyt pewna siebie, ale za to doskonale znała się na gotowaniu, była zaradna i przede wszystkim samodzielna, poza tym Ravenclaw nie poznała w swoim siedemnastoletnim życiu osoby, która miałaby tak dobry kontakt z dziećmi. Dlatego czarownica od samego początku nie ukrywała, jak bardzo jej zależy na towarzystwie Helgi.
         - Uzupełnimy zapasy i nie będziemy już niepokoić twojej matki – odrzekła wymijająco, starając się utrzymać na twarzy promienny uśmiech. – Ale rozumiesz… Jesteśmy grupą, sama nie mogę teraz decydować o niczym. Jednak wszyscy uważamy, że gdybyś tu została, zmarnowałabyś swoje zdolności.
Pulchna, nieśmiała dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej, a szeroki uśmiech ukryła za gęstymi, rudymi falami, które przycisnęła do twarzy. Nigdy wcześniej nikt nie powiedział jej takiego komplementu. Choć te słowa nie były czymś wielkim dla Roweny, Helga jeszcze nigdy dotąd nie czuła się komuś tak potrzebna.
         - Zatem jadę z wami – wyrwało się jej.
Czarownica nawet nie przemyślała tej decyzji, ale w głębi serca czuła, że choć raz musiała pomyśleć o sobie. Teraz widziała to bardzo wyraźnie. W sierocińcu zmarnuje sobie życie. Przez całe życie obserwowała, jak dzieci, które wychowywała jej matka rozwijają się pod jej czujnym okiem, choć z ogromnym żalem musiała często zmuszać się do tego, aby ignorować przebłyski magicznych zdolności, które pojawiały się u niektórych sierot. Od dawna już pragnęła się uczyć magii oraz nauczać innych. Wiedziała, że to było jej przeznaczone, a Salazar Slytherin i Rowena Ravenclaw zostali zesłani do jej domu przez Boga, który chciał wyrwać ją z tej zacofanej, biednej wioski.  
         - Ale jak wybudujemy szkołę? – Zapytała, a te słowa wydały się natychmiast absurdalne i głupie. – Przecież nie mamy nawet siedemnastu lat, nie mamy złota, ludzi, którzy pomogliby nam w budowie… Nawet magia nam w tym nie pomoże.
Jednak to pytanie nie zbiło Roweny z tropu ani trochę.
         - Gdybyś częściej się nam przysłuchiwała, wiedziałabyś, że Salazar ma fundusze, a my wszyscy jesteśmy czarodziejami – odpowiedziała radośnie Rowena, a jej twarz promieniała. – Wszystko się ułoży, zobaczysz. Chodź, trzeba powiedzieć chłopcom, że jedziesz z nami.
Wzięła ją za rękę i wyprowadziła ze spiżarki. Energia rozpierała ją tak, jak nigdy dotąd. Ciemnowłosa czuła, że ich plan nareszcie zaczyna się realizować. Już widziała oczami wyobraźni, jak wyruszają we czwórkę w kierunku Północy, gdzie miała stanąć pierwsza w tym kraju szkoła magii. Aż sama skarciła się w duchu za tak grzeszny optymizm.
         Godryka i Salazara znalazły w drewnianej szopie. Chłopcy nie pałali już do siebie nienawiścią, a czyny ich ojców zapadły już dawno w niepamięć. Można było nawet podejrzewać, że między młodymi czarodziejami zrodziło się coś na kształt przyjaźni. Gryffindor siedział na ziemi pokrytej wydeptaną słomą i czyścił różdżką kopyta swojego konia, na którym uciekł ze swego własnego ślubu, natomiast Slytherin grzebał za czymś w swojej torbie, której wnętrze magicznie powiększył jeszcze przed wyjazdem. Oboje odwrócili się jak na komendę, kiedy usłyszeli skrzypnięcie drewnianych, nieheblowanych drzwi.  
         - Helga wyrusza z nami w podróż – oznajmiła im z radosnym uśmiechem Rowena.
Godryk wydał z siebie dziki, głośny okrzyk, unosząc nad głową zaciśnięte pięści w geście zwycięstwa, Salazar natomiast wyprostował się z typowym dla siebie półuśmieszkiem.
         - Przyda się jeszcze jeden koń – stwierdził.

*

         Jeszcze tego samego dnia pojechał do wioski, aby odkupić od jakiegoś zamożniejszego chłopa konia, na którym mogłaby jechać Helga. Targu dobił ze starym hodowcą bydła, który miał więcej zwierząt niż pieniędzy, a co za tym idzie, nie mógł wszystkich utrzymać, zatem oddał brudnego, aczkolwiek zdrowego rumaka młodemu paniczowi niemal za darmo. Salazar wrócił wieczorem, ciągnąc za sobą brązowego, parskającego radośnie konia. Kiedy doprowadzili go do porządku i solidnie nakarmili, pani Hufflepuff obejrzała go dokładnie, marszcząc lekko czoło. Już od jakiegoś czasu coś podejrzewała, przecież tak młodzi i pełni energii ludzie nie powinni zamykać się na całe dnie w izbie, jednak sądziła, że ich poroniony pomysł z założeniem szkoły magii to jedynie chwilowa fanaberia spowodowana nudą i nadmiarem złota.
         - Po co wam czwarty koń? – Spytała w końcu. – Wyjeżdżacie? Myślałam, że jest wam u mnie dobrze. Macie dach nad głową, całkiem wygodne łóżka, a ja chyba nie gotuję aż tak podle…
         - Ależ nie, pani Hufflepuff, gotuje pani bajecznie – wpadł jej w słowo Godryk, chwytając jej pulchną, spracowaną dłoń i przytknął ją sobie prędko do warg. – Nie możemy jednak siedzieć pani na głowie do śmierci, prawda?
Anna zacisnęła mocno wargi, a na jej twarzy pojawiło się niezadowolenie i niepokój. Myśl, że znów mogła zostać tutaj sama z córką nie była jej wcale miła. Nie oczekiwała od nich żadnej pomocy przy sierotach, ale zdążyła się już do nich bardzo przywiązać, zwłaszcza do młodego Gryffindora, o którym zaczynała powoli myśleć jak o swoim przyszłym zięciu. Cała trójka stała się dla niej tak bliska, niczym rodzona córka.
         - Oczywiście, oczywiście – mruknęła ponuro, choć pochlebne słowa chłopca przyjemnie połechtały jej próżność. – Ale jesteście wciąż tacy młodzi… Podróż w północne zakątki może być bardzo niebezpieczna.
Helga niespodziewanie pociągnęła matkę za rękaw. Poczuła gwałtowny przypływ odwagi i wiedziała, że jeśli teraz nie wyzna Annie prawdy, już nigdy się na to nie zdobędzie.
         - Jadę z nimi – głos zadrżał jej w pewnym momencie, ale ciągnęła dalej. -  Chcą stworzyć szkołę dla czarodziejów, a ja czuję, że muszę im pomóc. To jest moje powołanie.
Anna kręciła się przez chwilę niespokojnie w miejscu, błądząc wzrokiem po szarych ścianach kuchni. Czuła na sobie badawcze spojrzenia całej czwórki oczekującej z nadzieją na słowa aprobaty. Tego się właśnie najbardziej obawiała. Nie tylko utraci trójkę zdolnych, miłych nastolatków, ale także i córkę. Już jakiś czas temu zauważyła, że Helga bardzo się zmieniła pod ich wpływem, stała się bardziej pewna siebie i świadoma swoich czarodziejskich mocy. Anna nie mogła jej ograniczać, choć serce jej krwawiło na myśl, że może jej już nigdy nie ujrzeć.
         - Pomagasz mi przy sierocińcu przez wiele lat – westchnęła w końcu. – Byłabym nieuczciwa, gdybym nie pozwoliła ci jechać.
Młoda Hufflepuff rzuciła się matce na szyję, a w jej oczach błysnęły łzy. Ni to radości, ni smutku… Przepełniały ją bardzo silne, skrajne emocje. Z jednej strony czuła, że mogłaby skakać pod sam sufit z radości, że wraz z trójką rówieśników wyruszy w pełną niebezpieczeństw podróż, aby na końcu tej emocjonującej drogi zacząć spełniać swoje marzenia, a drugiej zaś najchętniej wtuliłaby się w ramiona matki i płakała długo i boleśnie. Jeszcze nie była gotowa na rozłąkę z nią.
         - Dziękuję – wykrztusiła w końcu z twarzą czerwoną od łez i podniecenia. – Kiedy już się ustatkujemy, będę cię odwiedzać tak często, jak to tylko będzie. Przecież będzie jakaś przerwa,  powiedzmy… w lecie. Gdzieś ten czas będę musiała spędzić.
Anna puściła córkę. Wiedziała, że kiedyś czas rozstania nadejdzie, ale nie sądziła, że stanie się to tak szybko. Łzy podeszły jej do oczu, więc odwróciła głowę, żeby ukryć je przed córką. Zaczęła przygotowywać posiłek.
         - Idźcie, a ja ugotuję coś do jedzenia – poleciła młodym, a jej głos brzmiał tak, jakby miała katar.
Helga stwierdziła, że matka chce zostać teraz sama, zatem szybko usunęła się jej z oczu, a za nią chyłkiem wymknęła się pozostała trójka. Wszyscy czuli niesamowitą ulgę, gdyż spodziewali się, że pani Hufflepuff będzie sprawiała największe problemy. Jednak bardzo pozytywnie zaskoczyła ich swoją cierpliwością i mądrością. Chłopcy uciekli jeszcze na chwilę do stajni, aby nacieszyć się swym nowym, rżącym radośnie nabytkiem, Helga zaś zatrzymała na chwilę Rowenę.
         - Moja mama się zgodziła – powiedziała już nieco ciszej. – Jak było z twoją?
Bezpośrednie pytanie dziewczyny po raz kolejny w pewien sposób zraniło Ravenclaw, jednak ta nie dała tego po sobie poznać. Zawsze kryła się ze swoimi uczuciami, bardzo nie chciała, aby ktoś litował się nad jej losem.
         - Nic jej nie powiedziałam – odrzekła całkowicie spokojnie. – Tak samo Salazar. Uciekliśmy.
Wspomnienie Anastasii nadal było dla niej zbyt wyraźne i bolesne, by o tym swobodnie rozmawiać, zatem tylko w skrócie opowiedziała Heldze o ich potajemnych przygotowaniach, po czym uznała nagle, że bardzo chętnie pomoże Annie Hufflepuff w nakrywaniu do stołu i pozostawiła swą rówieśnicę samą po środku wąskiego, ciemnego korytarza.

*

         Kiedy Rowena kładła się spać, wszystkie wspomnienia i obawy powróciły. Wiedziała, że szczęście było zbyt wielkie i przenikliwe, aby mogło trwać dłużej. Martwiła się, czy pan Slytherin nie wyrzuci jej matki z domu. Przecież nie miała już kogo nauczać, chyba że rozkapryszoną, , głupią, młodszą siostrę Salazara, która była jego całkowitym przeciwieństwem.
Przewracała się na sienniku z boku na bok przez dobre pół godziny, aż w końcu wyskoczyła z łóżka, odrzuciła ze złością koc i usiadła na drewnianym parapecie. Spojrzała w okno. Przez stare, ale czyste szyby wpadało do środka srebrne światło księżyca, które rozpraszało martwy, przygnębiający mrok nocy. Jednak dziewczyna nie mogła dłużej tak siedzieć. Czuła, jak rozpiera ją zła energia, którą zapragnęła na kimś wyładować, choć wiedziała, że takie zachowanie byłoby oznaką słabości, dlatego wróciła posłusznie do łóżka z nadzieją, że może w końcu uda się jej zasnąć.
         Po kilkunastu minutach bezczynnego leżenia przewróciła się na drugi bok, myśląc teraz nad tym, co wydarzyło się między nią a Salazarem. Mimo że minęło już całkiem sporo czasu, ona wciąż rozpamiętywała tę bliskość, delikatność dotyku młodego czarodzieja i nieopisaną przyjemność, której doznała. Jak długo będzie jeszcze chować urazę do Slytherina? Tak przecież nie mogło być wiecznie, coś należało z tym zrobić. Za kilka dni mieli wyruszyć w podróż, która bardzo ich do siebie zbliży, być może Rowena nie będzie miała możliwości porozmawiać na osobności z Małym Księciem?
         Odrzuciła zatem wełniany, chropowaty koc i wymknęła się ze swojego pokoju, uważając przy tym, żeby pod jej stopą nie zaskrzypiała żadna z drewnianych, szorstkich desek. Sypialnia Slytherina znajdowała się naprzeciwko małej izdebki, w której spała, ale dziewczyna i tak denerwowała się okropnie, że może zobaczyć ją któraś z sierot idących do kuchni, aby napić się wody.
Udało się jej zamknąć za sobą bezgłośnie drzwi. W pokoju słychać było głębokie, rytmiczne oddechy Salazara, który leżał z rozrzuconymi pod dziwnymi kontami kończynami; usta miał lekko rozchylone. Choć w pomieszczeniu było bardzo ciemno, wzrok Roweny już przywykł do mroku, a dziewczyna przysiadła na brzegu wąskiego łóżka i spojrzała na młodzieńca. Kiedy tak spokojnie spał, a jego twarz nie wykrzywiał żaden podły czy cyniczny grymas, był bardzo przystojny. Ravenclaw wyciągnęła rękę i szturchnęła go delikatnie w ramię, a co Slytherin drgnął.
         - Co? – Mruknął.
         - Cicho – syknęła dziewczyna i zakryła mu usta ręką. – Chciałam z tobą pomówić. Wiem, że to nie jest najlepsza pora, ale… Nie mogłam zasnąć.
Salazar natychmiast usiadł, trąc oczy. Nie mógł uwierzyć w ton głosu dziewczyny, który był cichy, miły i przepraszający. Z zainteresowaniem czekał na dalszy bieg wydarzeń, któremu postanowił mimo wszystko pomóc.
         - Wybacz, że zachowywałam się tak skandalicznie, nie zasługiwałeś ani w połowie na to, jak cię traktowałam – dodała Rowena teraz już bardzo skruszona.
         - Sam sobie byłem winny – odparł chłopak. Zrobiło mu się żal Ravenclaw, dlatego wyciągnął rękę i uścisnął delikatnie jej zimną, szczupłą dłoń. – Nie powinienem był tego robić… no wiesz…
         - Wiem – wyszeptała Rowena, a w okolicach jej intymnego, grzesznego miejsca poczuła natarczywe ciepło. – To nie była twoja wina, przecież sama się zgodziłam. Nie wziąłeś mnie gwałtem, chciałam tego. I… i teraz też chcę.  
Zawahała się, patrząc w zielone, wciąż nieco mętne i zaspane oczy młodzieńca. Kiedy wypowiedziała to na głos, w jednej chwili uświadomiła sobie, jak bardzo pożąda Salazara. Narastające w niej pragnienie stało się nie do zniesienia, czuła, że jeśli Slytherin za chwilę nie ugasi, Rowena eksploduje. W sekundzie stanęła przed nim nago, a chłopak przez chwilę nie wiedział, czy to dzieje się naprawdę, czy tylko tak pięknym snem postanowił obdarować go tej nocy Bóg. Poczuł, jak jego członek sztywnieje szybko, a napięcie, które narastało w nim od ich pierwszej wspólnej nocy skumulowało się w tej jednej, niepozornej części jego ciała. Równie szybko, jak Ravenclaw, zdarł z siebie koszulę nocną i porwał młodą czarownicę w ramiona, która westchnęła z ulgą, kiedy tylko ich gorące ciała się ze sobą zetknęły. Pragnęła, aby Salazar tym razem pokazał, gdzie jest jej miejsce. Chłopak zrozumiał, czego od niego oczekiwała. Kiedy tylko dziewczyna legła w jego łożu, przycisnął jej twarz do płaskiego siennika i wszedł w nią szybko i gwałtownie. Jego członek ślizgał się w gorącym, mokrym, ciasnym piecu, a soki mieszające się z resztką miesięcznej krwi dziewczyny i kleistym płynem wyciekającym z członka chłopaka wydostawały się na zewnątrz, zalewając uda Roweny i czystą, szorstką pościel. Ravenclaw szybciej, niż ostatnio odczuła rozkosz, która z każdym mocnym pchnięciem Salazara narastała, wyciskając z ogarniętych grzeszną żądzą nastolatków kolejne płyny. Slytherin jedną ręką uciskał nabrzmiałą, jędrną pierś dziewczyny, a drugą wsunął pod jej ciało, aby prędko odnaleźć sekretny, maleńki punkcik, który kilkakrotnie potarł. Czarownica wydała z siebie serię jęków, które stłumiła płaska poduszka, w którą wtulała twarz. To ostatecznie pobudziło Salazara, którego ruchy stały się chaotyczne i nierównomierne, a mięśnie w jego członku zacisnęły się w rozkosznym bólu i wnętrze Roweny zostało w sekundzie zalane gorącą, perłowo białą cieczą.
Oboje opadli na wąskie, niewygodne łóżko, dysząc ciężko i drżąc z nadmiaru emocji. Ich ciała zroszone były obficie gorącym potem, a w powietrzu czuć jeszcze było aromat pożądania. Dziewczyna leżała wciąż z twarzą wciśniętą w poduszkę, Salazar natomiast, który szybciej wrócił do siebie, nie miał pojęcia, jak tym razem zareaguje. Czy będzie na niego zła? A może ich romans w pewien sposób się rozwinie i będzie mógł liczyć na jakieś uczucie z jej strony… Bardzo chciał z nią porozmawiać, jednak czuł, że byłoby grzechem niszczyć tak wspaniały nastrój. Przez myśl przemknęło mu, że to, co się między nimi wydarzyło, mogło zniszczyć ich przyjaźń. Z jednej strony był ciekaw i bardzo chciał, aby taka sytuacja wydarzyła się jeszcze kilka razy, choć obawiał się, że Rowena będzie miała doń jakieś niewypowiedziane pretensje. Miał jej o tym powiedzieć? A może zataić swoją niepewność? Nieszczerość jest wrogiem każdej przyjaźni.

~*~


         Obiecałam, że napiszę w poniedziałek, ale nie napisałam. Przepraszam. Cały tydzień w ogóle mnie przy komputerze nie było, tyle mam nauki. Mam nadzieję, że się trochę zrehabilitowałam, bo ten rozdział uważam za udany. Dedykacja dla Alicii :*