Baron nie powrócił już do Hogwartu, przynajmniej ciałem. Dopiero po śmierci wszystkich z Hogwardzkiej Czwórki duch zarówno Heleny, jak i burzliwego młodziana zamieszkał w zamku, cierpiąc katusze, które będą trwać do końca świata jako kara za grzechy i strach przed śmiercią. Ravenclaw bardzo cierpiała z powodu wyboru, którego dokonała jej córka. Nigdy nikomu się nie przyznała, że bezpowrotnie utraciła swój diadem. Ale nie to było jej zmartwieniem. Była już jesień, liście pożółkły i zaczęły opadać. A jej zdrowie stało pod wielkim znakiem zapytania. Rowena słabła z każdym dniem. Nie prowadziła już lekcji. Sprowadzono z Francji piękną, młodą czarownicę, która doskonale radziła sobie z dziećmi i potrafiła do nich dotrzeć.
Na skraju lasu znajdowało się coś na podobieństwo parku. Wysokie drzewa obficie broczyły złotymi, brązowymi i czerwonymi liśćmi Pożółkła trawa prawie całkowicie została nimi zasłana, a ich zapach unosił się po całych błoniach. Rowena uwielbiała tam przesiadywać. Miała stamtąd doskonały widok na zamek oraz jezioro po prawej stronie. Nie mogła już sama chodzić ze względu na całkowity bezwład nóg, więc Lambert i Godryk zanosili ją z fotelem. Siedziała tam godzinami, podziwiała krajobraz, zachodzące słońce, rzucające ciepłe, miłe promienie na surowe, zimne mury szkoły lub czytała. Kochała książki. Nie tylko naukowe, ale i nawet te bezbożne powieści, które zaczęły się już pojawiać. Lubiła spisane na kartach pergaminu pieśni podróżujących, mugolskich i czarodziejskich aktorów. Powszechnie uznawano, że są grzesznikami, a nawet… szatanami. Ale dla nich sztuka była ważniejsza, niż cokolwiek innego. Tę pasję słychać było w ich pieśniach.
Tego dnia słońce grzało od samego ranka. Były to, zważywszy na klimat Anglii, już ostatnie tak piękne, ciepłe dni. Rowena została wyniesiona do swojego pięknego parku spowita w koce i gruby, szafirowy płaszcz. Godryk powiedział jej, że jej mąż za niedługo do niej przyjdzie, po czym odwrócił się i odszedł. Ravenclaw patrzyła, jak jego sylwetka zmniejsza się w jej oczach. Kiedy już całkiem się oddalił, zwróciła słabnący wciąż wzrok na roziskrzone jezioro. Złote promienie obmywały również delikatnie jej lekko pochyloną osobę. Choroba bardzo ją postarzała. W grubym, ciemnym warkoczu widać już było srebrne pasma, twarz poszarzała i zmęczona jakby… zapadła się, a oczy bez przerwy miała podkrążone. Jej wysuszone, słabe dłonie nie mogły już prawie w ogóle utrzymać różdżki w pionie. Wiedziała, że nie przeżyje nadchodzącej zimy. Już się z tym pogodziła. Aczkolwiek zastanawiała się czasami, czy jej życie było dobre. Wiedziała jedno: jej imię zostanie zapamiętane przez wiele, wiele wieków. Była w końcu jedną zzałożycieli Hogwartu, szkoły, która zdobyła wielką sławę w przeciągu kilku lat nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i w Europie.
Zamknęła oczy. Słońce delikatnie pieściło popołudniowymi promieniami jej twarz. Uśmiechnęła się. Wspominała tamtą noc spędzoną z Salazarem. Była szczęśliwa. Nie miała od niego żadnej wiadomości, choć zapewne informacja o jej śmierci do niego dotrze. Na swój sposób kochała Lamberta. Był dobrym mężem, szanował ją i opiekował się podczas choroby. Dla Roweny jedyną straszną w tym wszystkim rzeczą była bezczynność. Nie mogła nauczać, co bardzo dotkliwie przeżyła.
Już dawno pogodziła się z tym, że przeżyła życie nie do końca tak, jak tego chciała. Od młodych lat marzyła, że wyjdzie za mąż za mężczyznę, którego będzie kochać. Ale była mądrą kobietą. Wiedziała, że nie można mieć wszystkiego. Ważne było, że pozostawiła po sobie cudownego syna, który pochodził także z mężczyzny, którego bardzo kochała. A Helena… Jej córka zginęła za tak błahą sprawę. Diadem. Głupi diadem. Rowena nie miała pojęcia, że Helena go tak pragnęła. Skradła go, ale była to przecież czynność bezsensowna. Mądrość, nawet ta nieskończona, nie daje szczęścia. Cóż z tego, że młoda Ravenclaw posiadła całą wiedzę, skoro przeżyć chciała w samotności.
Nadszedł Lambert. Widziała go już, kiedy rozwarły się drzwi wejściowe w zamku. Obserwowała, jak jego sylwetka rośnie z każdym krokiem. Gdy dotarł na miejsce, ciemnowłosa uśmiechnęła się lekko. Była słaba i czuła się senna.
- Jak się czujesz? – zapytał i ujął jej rękę,żeby ją ucałować. – Masz zimne dłonie – zauważył.
- Jestem zmęczona. Ale mimo wszystko… szczęśliwa– rzekła. – Trafił mi się doskonały mąż, mój Pogromco Wilków.
Lambert również się uśmiechnął.
- A mnie trafiła się idealna żona – dodał.
Przez jakiś czas nie odzywali się do siebie, oboje wpatrzeni w zachodzące słońce. Czuli się dobrze. Wszystko byłoby perfekcyjnie, gdyby nie choroba Roweny. Lambert gładził ją delikatnie po dłoni, podczas gdy tas ennie kiwała się w fotelu.
- Czuję, że mój koniec jest bliski – mruknęła nagle. Blondyn odwrócił głowę w jej stronę.
- Nie prawda. Wszystko będzie dobrze. Wkrótce wyzdrowiejesz i wrócisz do nauczania – odparł, ale w jego głosie zabrzmiał słabo skrywany lęk. Wiedział, że Rowena nie pożyje długo. Ale wsparcie psychiczne w chorobie było bardzo ważne. Dlatego wciąż miał nadzieję…
Ravenclaw zaśmiała się cichutko.
- Przestań. Wszyscy wiemy, że jest inaczej – wyszeptała. Lambert nie odpowiedział. Ciemnowłosa pobladła nieznacznie. Czuła senność, ale była to zupełnie inna senność od tej, którą znała. Połączony z dziwnym chłodem, mimo grzejących Rowenę, ciepłych promieni słońca. Przed oczami miała mlecznobiałą, gęstą mgłę. Zamek, na który patrzyła, ciemniał. Zdała sobie sprawę, że oto nadszedł jej koniec. Ale nie była smutna, wręcz przeciwnie. – Mężu, umieram. Czuję przemożny chłód. Przypilnuj proszę, żeby nasz syn ożenił się szczęśliwie i szanował swoją wybrankę. Chcę zostać pochowana jak najbliżej miejsca, które jest dla mnie ważne. Wszystko napisałam w moim testamencie.
Blondyn przykucnął przy niej i przycisnął jej dłoń do ust. Uśmiech na twarzy żony wywołał łzy, które spłynęły po jego policzkach jak dwa kryształowe, gorące ziarna grochu.
- Nie płacz, mój Pogromco Wilków- wyszeptała jeszcze Rowena, a życie zgasło w jej oczach. Na twarzy zastygł miły uśmiech, nie było w nim śladu wyniosłości czy dumy, którą kierowała się za życia. Jedna dłoń wciąż zaciskała się na różdżce, która była dla niej niczym przyjaciółka. Stworzona dla Ravenclaw przez słynnych Ollivanderów służyła jej wiernie te wszystkie lata. A teraz miała spocząć z nią w grobowcu.
*
Wieść o śmierci Roweny potężnie wstrząsnęła nie tylko mieszkańcami zamku, ale i czarodziejami i czarownicami w Wielkiej Brytanii. Helga zemdlała, gdy po raz pierwszy zobaczyła jej martwe, zimne ciało wniesione do sypialni Lamberta. Leżała tam przez kilka dni. Nigdy nie dowiedziano się, czy to sprawa magii, którą stosowała Rowena za życia,czy czegoś innego, ale w ogóle nie uległa rozkładowi. Wyglądała jak marmurowa rzeźba pogrążona w śmiertelnym śnie. Jej stara już matka ubrała ją w piękną, niebieską szatę haftowaną srebrną nicią, z prawdziwymi diamentami na gorsecie, włosy splotław gruby warkocz, roniąc przy tym gęste, matczyne łzy. Dłoń z różdżką ułożyła jej na piersi, gdyż nie mogła rozewrzeć jej mocno zakleszczonych palców. Po odczytaniu testamentu Ravenclaw stwierdzono, że życzyła sobie, aby wszystkie książki z jej prywatnej biblioteki zostały ofiarowane uczniom do ich użytku. Co do pochówku, istniały dwie opcje. Rowena zapragnęła spocząć albo w hogwardzkim lesie, albo w puszczy szkockiej, na której skraju stała chata jej i jej matki. Stwierdzono, że druga alternatywa była odpowiedniejsza, ponieważ w owym lesie nie buszowały niebezpieczne, magiczne istoty, które mogłyby zaburzyć spokój Założycielki. I mimo że na pogrzeb chciało przybyć wiele osób, oświadczono, że jest to uroczystość prywatna.
Goście przybyli na miejsce za pomocą deportacji. Nie chcieli wzbudzać zainteresowanie mugoli mieszkających w sąsiadującej z lasem wiosce.
Dla niej los zatoczył koło. Tu się wszystko zaczęło i się skończy, pomyślała Anastasia, kiedy Ulysses razem z Lambertem umieścili Rowenę na podłużnym, marmurowym podeście. Helga nazbierałao świcie całe mnóstwo pięknych, białych róż, które złożyła na piersiach przyjaciółki. Wszyscy goście ubrani byli na czarno, a ich twarze pogrążone były w przemożnym smutku. Niektórzy płakali. Gdy szmery rozmów ucichły, Lambert jako mąż zmarłej, wystąpiłna przód, aby przemówić. Policzki lśniły mu od łez.
- Dziękuję wam wszystkim za przybycie. Gdyby nie wasze wsparcie, ja i mój syn zapewne nie podnieślibyśmy się tak szybko po tej tragedii, która nas spotkała – rzekł lekko drżącym głosem. Theodor był zbyt zrozpaczony, aby coś powiedzieć. Stał tuż bok babci i wycierał oczy chusteczką. – Rowena dla większości była po prostu inteligentną, mądrą i utalentowaną czarownicą, która pragnęła kształcić młodzież. I temu się też poświęciła. Ale tak naprawdę niewielu z was wie, że była też kochającą żoną i matką, której serce pękło z rozpaczy nad zdradą i śmiercią córki, której nawet nie dane nam było pochować.
Tu głos mu się załamał. Nic więcej nie mógł powiedzieć, więc wycofał się w tłumek ludzi, którzy zaczęli podchodzić do ciała Ravenclaw i składać na nim kwiaty. Największe zdziwienie wywołało pojawienie się postaci w kapturze na głowie, która została zauważona dopiero, gdy na samym końcu podeszła do podestu i odsłoniła twarz. Był to Salazar, który pochylił się nieznacznie, aby ucałować dyskretnie lodowatą dłoń Roweny. Była piękna i wyniosła, jak zwykle, ale życie opuściło ją wraz z tą okropną surowością. Teraz wyglądała łagodnie i spokojnie. Szybko odwrócił się i puścił las, nie patrząc na nikogo. Rachel nie wiedziała, że jej mąż był na pogrzebie. I prawdopodobnie nigdy się o tym nie dowiedziała.
Lambert machnął różdżką, a złote i srebrne iskry zaczęły wirować dookoła ciała. W którejś chwili zbiły się w gęstą kopułę. Gdy opadły, na miejscu podestu stał już kamienny, szary grobowiec. Wszyscy zaczęli się teleportować. Nie było sensu tam stać. Rowena została już pożegnana i może spoczywać w spokoju.
Ale ktoś przyglądał się tej uroczystości z cieniastarych dębów. Była to zakapturzona postać bez historii i przyszłości. Widziała, jak na szczycie grobowca usiadł wielki, czarny kruk. Wszyscy myśleli, że Rowenę uśmierciła zdrada Heleny. Ale nie była to prawda. Wybaczyła córce. I nigdy nie przyznała, że ta ukradła jej drogocenny diadem. Umarła na ciężką chorobę, której w tamtych czasach nie nazywano i nie wykrywano, przez co nie potrafiono jej leczyć. Była to choroba, która odbierała kończynom władzę i osłabiała mięśnie, odbierała ostrość widzenia i przyprawiała o nieznośne bóle. W dwudziestym pierwszym wieku nazwałobyto stwardnieniem rozsianym. U Roweny choroba strawiła ją bardzo szybko, zapewnie dlatego, że magia, którą było przesiąknięte jej ciało, gryzło się z nią. Ale dla ciemnowłosej śmierć przyniosła swego rodzaju ulgę.
Zakapturzona postać ułożyła po środku grobu wieniec z ponadczasowych, błękitnych róż. A napis na alabastrowo białej tablicytuż ponad nim głosił:
Noi koniec. Nie przypuszczałam, że będę płakać, pisząc to. Przywiązałam się do tego opowiadania, mimo że tak je zaniedbywałam. Nie wiem, co na koniec powiedzieć. Mam jeszcze wiele opowiadań, które możecie czytać. Czwórka Hogwartu to mój drugi blog, który zakończyłam. Posiada 163 strony, czyli 56 498 słów. Pisałam te czterdzieści rozdziałów przez prawie cztery lata. To długo, mogę powiedzieć, że dużo się wtedy działo. Chciałabym Wam szczerze i gorąco podziękować, moi Czytelnicy. Dziękuję Cam., która była ze mną niemal od samego początku. Eles., mojej serdecznej przyjaciółce, Atramentowej, Nieśmiertelnej, Kadzie113, która odwodziła mnie od zakończenia bloga, Olce, która czytała CH od początku, nicole., KefirOvej, która zaczęła czytać to opowiadanie od niedawna, ale sumiennie, Wice_, Claudii, Kicyslawie, Groszkowi, czarnej98, Mice, Lottie, Jeanelle, carmen37, Isabelle, Goni, Clumsy, Caitlin, Pepie, Spartance, Jolievin, Shizzie i Elizabeth Schmitt. Wiem, że chcielibyście, abym pisała tutaj nadal, ale należy wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Dziękuję także tym wszystkim, którzy czytali, a nie komentowali. Dziękuję, że jesteście. Frozenka.
Na skraju lasu znajdowało się coś na podobieństwo parku. Wysokie drzewa obficie broczyły złotymi, brązowymi i czerwonymi liśćmi Pożółkła trawa prawie całkowicie została nimi zasłana, a ich zapach unosił się po całych błoniach. Rowena uwielbiała tam przesiadywać. Miała stamtąd doskonały widok na zamek oraz jezioro po prawej stronie. Nie mogła już sama chodzić ze względu na całkowity bezwład nóg, więc Lambert i Godryk zanosili ją z fotelem. Siedziała tam godzinami, podziwiała krajobraz, zachodzące słońce, rzucające ciepłe, miłe promienie na surowe, zimne mury szkoły lub czytała. Kochała książki. Nie tylko naukowe, ale i nawet te bezbożne powieści, które zaczęły się już pojawiać. Lubiła spisane na kartach pergaminu pieśni podróżujących, mugolskich i czarodziejskich aktorów. Powszechnie uznawano, że są grzesznikami, a nawet… szatanami. Ale dla nich sztuka była ważniejsza, niż cokolwiek innego. Tę pasję słychać było w ich pieśniach.
Tego dnia słońce grzało od samego ranka. Były to, zważywszy na klimat Anglii, już ostatnie tak piękne, ciepłe dni. Rowena została wyniesiona do swojego pięknego parku spowita w koce i gruby, szafirowy płaszcz. Godryk powiedział jej, że jej mąż za niedługo do niej przyjdzie, po czym odwrócił się i odszedł. Ravenclaw patrzyła, jak jego sylwetka zmniejsza się w jej oczach. Kiedy już całkiem się oddalił, zwróciła słabnący wciąż wzrok na roziskrzone jezioro. Złote promienie obmywały również delikatnie jej lekko pochyloną osobę. Choroba bardzo ją postarzała. W grubym, ciemnym warkoczu widać już było srebrne pasma, twarz poszarzała i zmęczona jakby… zapadła się, a oczy bez przerwy miała podkrążone. Jej wysuszone, słabe dłonie nie mogły już prawie w ogóle utrzymać różdżki w pionie. Wiedziała, że nie przeżyje nadchodzącej zimy. Już się z tym pogodziła. Aczkolwiek zastanawiała się czasami, czy jej życie było dobre. Wiedziała jedno: jej imię zostanie zapamiętane przez wiele, wiele wieków. Była w końcu jedną zzałożycieli Hogwartu, szkoły, która zdobyła wielką sławę w przeciągu kilku lat nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i w Europie.
Zamknęła oczy. Słońce delikatnie pieściło popołudniowymi promieniami jej twarz. Uśmiechnęła się. Wspominała tamtą noc spędzoną z Salazarem. Była szczęśliwa. Nie miała od niego żadnej wiadomości, choć zapewne informacja o jej śmierci do niego dotrze. Na swój sposób kochała Lamberta. Był dobrym mężem, szanował ją i opiekował się podczas choroby. Dla Roweny jedyną straszną w tym wszystkim rzeczą była bezczynność. Nie mogła nauczać, co bardzo dotkliwie przeżyła.
Już dawno pogodziła się z tym, że przeżyła życie nie do końca tak, jak tego chciała. Od młodych lat marzyła, że wyjdzie za mąż za mężczyznę, którego będzie kochać. Ale była mądrą kobietą. Wiedziała, że nie można mieć wszystkiego. Ważne było, że pozostawiła po sobie cudownego syna, który pochodził także z mężczyzny, którego bardzo kochała. A Helena… Jej córka zginęła za tak błahą sprawę. Diadem. Głupi diadem. Rowena nie miała pojęcia, że Helena go tak pragnęła. Skradła go, ale była to przecież czynność bezsensowna. Mądrość, nawet ta nieskończona, nie daje szczęścia. Cóż z tego, że młoda Ravenclaw posiadła całą wiedzę, skoro przeżyć chciała w samotności.
Nadszedł Lambert. Widziała go już, kiedy rozwarły się drzwi wejściowe w zamku. Obserwowała, jak jego sylwetka rośnie z każdym krokiem. Gdy dotarł na miejsce, ciemnowłosa uśmiechnęła się lekko. Była słaba i czuła się senna.
- Jak się czujesz? – zapytał i ujął jej rękę,żeby ją ucałować. – Masz zimne dłonie – zauważył.
- Jestem zmęczona. Ale mimo wszystko… szczęśliwa– rzekła. – Trafił mi się doskonały mąż, mój Pogromco Wilków.
Lambert również się uśmiechnął.
- A mnie trafiła się idealna żona – dodał.
Przez jakiś czas nie odzywali się do siebie, oboje wpatrzeni w zachodzące słońce. Czuli się dobrze. Wszystko byłoby perfekcyjnie, gdyby nie choroba Roweny. Lambert gładził ją delikatnie po dłoni, podczas gdy tas ennie kiwała się w fotelu.
- Czuję, że mój koniec jest bliski – mruknęła nagle. Blondyn odwrócił głowę w jej stronę.
- Nie prawda. Wszystko będzie dobrze. Wkrótce wyzdrowiejesz i wrócisz do nauczania – odparł, ale w jego głosie zabrzmiał słabo skrywany lęk. Wiedział, że Rowena nie pożyje długo. Ale wsparcie psychiczne w chorobie było bardzo ważne. Dlatego wciąż miał nadzieję…
Ravenclaw zaśmiała się cichutko.
- Przestań. Wszyscy wiemy, że jest inaczej – wyszeptała. Lambert nie odpowiedział. Ciemnowłosa pobladła nieznacznie. Czuła senność, ale była to zupełnie inna senność od tej, którą znała. Połączony z dziwnym chłodem, mimo grzejących Rowenę, ciepłych promieni słońca. Przed oczami miała mlecznobiałą, gęstą mgłę. Zamek, na który patrzyła, ciemniał. Zdała sobie sprawę, że oto nadszedł jej koniec. Ale nie była smutna, wręcz przeciwnie. – Mężu, umieram. Czuję przemożny chłód. Przypilnuj proszę, żeby nasz syn ożenił się szczęśliwie i szanował swoją wybrankę. Chcę zostać pochowana jak najbliżej miejsca, które jest dla mnie ważne. Wszystko napisałam w moim testamencie.
Blondyn przykucnął przy niej i przycisnął jej dłoń do ust. Uśmiech na twarzy żony wywołał łzy, które spłynęły po jego policzkach jak dwa kryształowe, gorące ziarna grochu.
- Nie płacz, mój Pogromco Wilków- wyszeptała jeszcze Rowena, a życie zgasło w jej oczach. Na twarzy zastygł miły uśmiech, nie było w nim śladu wyniosłości czy dumy, którą kierowała się za życia. Jedna dłoń wciąż zaciskała się na różdżce, która była dla niej niczym przyjaciółka. Stworzona dla Ravenclaw przez słynnych Ollivanderów służyła jej wiernie te wszystkie lata. A teraz miała spocząć z nią w grobowcu.
*
Wieść o śmierci Roweny potężnie wstrząsnęła nie tylko mieszkańcami zamku, ale i czarodziejami i czarownicami w Wielkiej Brytanii. Helga zemdlała, gdy po raz pierwszy zobaczyła jej martwe, zimne ciało wniesione do sypialni Lamberta. Leżała tam przez kilka dni. Nigdy nie dowiedziano się, czy to sprawa magii, którą stosowała Rowena za życia,czy czegoś innego, ale w ogóle nie uległa rozkładowi. Wyglądała jak marmurowa rzeźba pogrążona w śmiertelnym śnie. Jej stara już matka ubrała ją w piękną, niebieską szatę haftowaną srebrną nicią, z prawdziwymi diamentami na gorsecie, włosy splotław gruby warkocz, roniąc przy tym gęste, matczyne łzy. Dłoń z różdżką ułożyła jej na piersi, gdyż nie mogła rozewrzeć jej mocno zakleszczonych palców. Po odczytaniu testamentu Ravenclaw stwierdzono, że życzyła sobie, aby wszystkie książki z jej prywatnej biblioteki zostały ofiarowane uczniom do ich użytku. Co do pochówku, istniały dwie opcje. Rowena zapragnęła spocząć albo w hogwardzkim lesie, albo w puszczy szkockiej, na której skraju stała chata jej i jej matki. Stwierdzono, że druga alternatywa była odpowiedniejsza, ponieważ w owym lesie nie buszowały niebezpieczne, magiczne istoty, które mogłyby zaburzyć spokój Założycielki. I mimo że na pogrzeb chciało przybyć wiele osób, oświadczono, że jest to uroczystość prywatna.
Goście przybyli na miejsce za pomocą deportacji. Nie chcieli wzbudzać zainteresowanie mugoli mieszkających w sąsiadującej z lasem wiosce.
Dla niej los zatoczył koło. Tu się wszystko zaczęło i się skończy, pomyślała Anastasia, kiedy Ulysses razem z Lambertem umieścili Rowenę na podłużnym, marmurowym podeście. Helga nazbierałao świcie całe mnóstwo pięknych, białych róż, które złożyła na piersiach przyjaciółki. Wszyscy goście ubrani byli na czarno, a ich twarze pogrążone były w przemożnym smutku. Niektórzy płakali. Gdy szmery rozmów ucichły, Lambert jako mąż zmarłej, wystąpiłna przód, aby przemówić. Policzki lśniły mu od łez.
- Dziękuję wam wszystkim za przybycie. Gdyby nie wasze wsparcie, ja i mój syn zapewne nie podnieślibyśmy się tak szybko po tej tragedii, która nas spotkała – rzekł lekko drżącym głosem. Theodor był zbyt zrozpaczony, aby coś powiedzieć. Stał tuż bok babci i wycierał oczy chusteczką. – Rowena dla większości była po prostu inteligentną, mądrą i utalentowaną czarownicą, która pragnęła kształcić młodzież. I temu się też poświęciła. Ale tak naprawdę niewielu z was wie, że była też kochającą żoną i matką, której serce pękło z rozpaczy nad zdradą i śmiercią córki, której nawet nie dane nam było pochować.
Tu głos mu się załamał. Nic więcej nie mógł powiedzieć, więc wycofał się w tłumek ludzi, którzy zaczęli podchodzić do ciała Ravenclaw i składać na nim kwiaty. Największe zdziwienie wywołało pojawienie się postaci w kapturze na głowie, która została zauważona dopiero, gdy na samym końcu podeszła do podestu i odsłoniła twarz. Był to Salazar, który pochylił się nieznacznie, aby ucałować dyskretnie lodowatą dłoń Roweny. Była piękna i wyniosła, jak zwykle, ale życie opuściło ją wraz z tą okropną surowością. Teraz wyglądała łagodnie i spokojnie. Szybko odwrócił się i puścił las, nie patrząc na nikogo. Rachel nie wiedziała, że jej mąż był na pogrzebie. I prawdopodobnie nigdy się o tym nie dowiedziała.
Lambert machnął różdżką, a złote i srebrne iskry zaczęły wirować dookoła ciała. W którejś chwili zbiły się w gęstą kopułę. Gdy opadły, na miejscu podestu stał już kamienny, szary grobowiec. Wszyscy zaczęli się teleportować. Nie było sensu tam stać. Rowena została już pożegnana i może spoczywać w spokoju.
Ale ktoś przyglądał się tej uroczystości z cieniastarych dębów. Była to zakapturzona postać bez historii i przyszłości. Widziała, jak na szczycie grobowca usiadł wielki, czarny kruk. Wszyscy myśleli, że Rowenę uśmierciła zdrada Heleny. Ale nie była to prawda. Wybaczyła córce. I nigdy nie przyznała, że ta ukradła jej drogocenny diadem. Umarła na ciężką chorobę, której w tamtych czasach nie nazywano i nie wykrywano, przez co nie potrafiono jej leczyć. Była to choroba, która odbierała kończynom władzę i osłabiała mięśnie, odbierała ostrość widzenia i przyprawiała o nieznośne bóle. W dwudziestym pierwszym wieku nazwałobyto stwardnieniem rozsianym. U Roweny choroba strawiła ją bardzo szybko, zapewnie dlatego, że magia, którą było przesiąknięte jej ciało, gryzło się z nią. Ale dla ciemnowłosej śmierć przyniosła swego rodzaju ulgę.
Zakapturzona postać ułożyła po środku grobu wieniec z ponadczasowych, błękitnych róż. A napis na alabastrowo białej tablicytuż ponad nim głosił:
Rowena Ravenclaw
Założycielka Hogwartu
* 1 maja 955
+ 19 października 1001
"Kto ma olej w głowie,temu dość po słowie."
~*~
Noi koniec. Nie przypuszczałam, że będę płakać, pisząc to. Przywiązałam się do tego opowiadania, mimo że tak je zaniedbywałam. Nie wiem, co na koniec powiedzieć. Mam jeszcze wiele opowiadań, które możecie czytać. Czwórka Hogwartu to mój drugi blog, który zakończyłam. Posiada 163 strony, czyli 56 498 słów. Pisałam te czterdzieści rozdziałów przez prawie cztery lata. To długo, mogę powiedzieć, że dużo się wtedy działo. Chciałabym Wam szczerze i gorąco podziękować, moi Czytelnicy. Dziękuję Cam., która była ze mną niemal od samego początku. Eles., mojej serdecznej przyjaciółce, Atramentowej, Nieśmiertelnej, Kadzie113, która odwodziła mnie od zakończenia bloga, Olce, która czytała CH od początku, nicole., KefirOvej, która zaczęła czytać to opowiadanie od niedawna, ale sumiennie, Wice_, Claudii, Kicyslawie, Groszkowi, czarnej98, Mice, Lottie, Jeanelle, carmen37, Isabelle, Goni, Clumsy, Caitlin, Pepie, Spartance, Jolievin, Shizzie i Elizabeth Schmitt. Wiem, że chcielibyście, abym pisała tutaj nadal, ale należy wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Dziękuję także tym wszystkim, którzy czytali, a nie komentowali. Dziękuję, że jesteście. Frozenka.