poniedziałek, 2 sierpnia 2010

29. Szantaż

Rowena najbardziej obawiała się pierwszej reakcji Salazara. Dlatego do Wielkiej Sali dotarła jako pierwsza, by ewentualnie rozdzielić dwójkę skłóconych chłopaków. Kiedy weszła do środka, zauważyła siedzącą przy stole Deborah i jej matkę, rozmawiające ze sobą z przejęciem. Przeszła przez Wielką Salę i usiadła na swoim miejscu. Nałożyła sobie na talerz dwie bułki i posmarowała je dżemem. W tym momencie do sali wszedł Lambert. Nie wyglądał na zmęczonego, mimo tak wczesnej pory, wręcz przeciwnie. Gdy zobaczył Rowenę, uśmiechnął się szeroko.


- Zawsze tak wcześnie wstajesz? – zapytał, siadając obok niej.
- Nie, po prostu dzisiaj chciałam… nieważne – mruknęła. – Jak ci się tu spało?
- Nie było źle – odparł i nalał sobie herbaty do złotego pucharu. – Zwykle, kiedy tu jechałem, sypiałem albo w lesie, albo w jakichś opuszczonych chatach, więc zbyt wygodnie nie było.
- Ach, więc to jest ten Pogromca Wilków – wtrąciła się do rozmowy Anastasia. – Rowena mówiła mi o panu. Uratował pan ich przed wilkami, zgadza się?
- Jestem Lambert – przedstawił się i wstał, żeby ucałować rękę pani Ravenclaw. – Pani to pewnie matka Roweny, zgadza się? To prawda, trochę im pomogłem, ale to było dawno.
Anastasia nie zdążyła odpowiedzieć, bo do Wielkiej Sali wkroczyły kolejne pięć osób. Berengar i Helga jak zwykle pogrążeni w rozmowie, Salazar i Rachel natomiast milczeli. Usiedli każdy na innym końcu stołu. Godryk zaś, tryskający jak zwykle radością, opadł na krzesło obok Helgi. Rowena poczuła swego rodzaju poirytowanie.


Po co wszyscy wstali tak wcześnie, pomyślała ze złością i dziabnęła srebrnym nożykiem bułkę.
Slytherin jednak nawet nie podniósł wzroku, kiedy usiadł. Nałożył sobie owsianki do swojej miski i zaczął jeść. Nawet nie zauważył Lamberta, który chyba nie liczył się z zagrożeniem, bo odezwał się:
- Myślałem, że jakoś zareagujesz na moją obecność.
Salazar drgnął i zerknął na niego. Wyraz jego twarzy nawet się nie zmienił. Włożył do ust kolejną łyżkę owsianki, przełknął i dopiero wtedy odpowiedział.
- Och, cześć. Co tu robisz?
Rowena i Pogromca Wilków wymienili zaskoczone spojrzenia. Spodziewali się co najmniej zdegustowanego spojrzenia i pogardliwego prychnięcia.
- Dobrze się czujesz? – zapytał Hughes. – Przecież mnie nie znosisz.
- W końcu uratowałeś mi życie, mogę zapomnieć o mojej niechęci – mruknął i znów utkwił wzrok w swojej owsiance.

Po śniadaniu Rowena postanowiła zapytać Salazara, o co mu chodzi. Przeprosiła Lamberta i dogoniła Slytherina.
- O co chodzi? – spytała.
- Nic.
- Słuchaj, zawsze z Rachel bardzo lubiliście rozmawiać, a teraz nagle siadacie osobno i oboje jesteście skwaszeni – zauważyła, zerkając na pannę Malfoy, która podeszła razem z Deborah i panią Ravenclaw, żeby porozmawiać z Lambertem. – Co się teraz zmieniło?
- Pokłóciliśmy się o taką drobnostkę, ale Rachel zrobiła z tego wielkie zamieszanie – wyjaśnił Salazar z bardzo niezadowoloną miną.
Ravenclaw postanowiła nie naciskać. Odwróciła się w stronę Pogromcy Wilków, żeby zaproponować mu zwiedzanie zamku, ale przez otworzone okno w sali wejściowej wleciało jakieś wielkie, szare ptaszysko. Zatoczyło niebezpiecznie koło tuż nad głową Roweny i rzuciło Berengarowi pod nogi niechlujnie zwinięty pergamin, po czym wyleciało z powrotem przez okno. Wszyscy podeszli do niego, zaskoczeni tym dziwnym zjawiskiem. Berengar podniósł zwitek i rozprostował pergamin.


Wiemy, że mieszkacie w Hogsmeade. Jeśli nie zostawicie nam dwustu galeonów do następnej środy w skrytce pod fontanną, zrównamy wioskę i cały las z ziemią, a ludzi wymordujemy. Łącznie z wami. Macie stawić się z workiem złota w nocy o jedenastej w środę.
Gobliny




Wszyscy spojrzeli po sobie z nieukrywanym przerażeniem.
- Co to ma znaczyć? – zapytał Godryk. – Spójrz, nie podpisał się imieniem.
- Już raz mieliśmy problemy z goblinami – wtrąciła się Deborah. – Zabili mi starszego syna. Już dawno, bardzo dawno temu. Myśleliśmy, że dają nam już spokój. Widać, myliłam się.
Deborah jakoś nigdy nie okazywała smutku. Zawsze była radosna, może trochę mniej niż Godryk, ale naprawdę zdołowaną widzieli ją właśnie teraz. Wzięła od syna list, złożyła kilka razy i schowała w wewnętrznej kieszeni szaty. Przeprosiła całe zgromadzenie mówiąc, że potrzebuje to wszystko przemyśleć.
Kiedy odeszła, Helga odezwała się cicho:
- I co teraz zrobimy? Musimy jakoś zdobyć dwieście galeonów do przyszłej środy.
- Nie – odpowiedział ostro Salazar. – Nie zostawimy im ani grosza.
Wszyscy, wytrzeszczyli na niego oczy. Wiedzieli, że jego przyjazne uczucia, łącznie ze współczuciem są dość ograniczone, ale nie sądzili, że jest aż tak bezduszny.
- Co? – zapytała z nutką groźby w głosie Rowena. – Nie możemy pozwolić, żeby ci wszyscy ludzie zginęli.
- Ale i nie możemy pozwolić, żeby nas szantażowali – dodał Slytherin. – Nie zapłacimy im. Za tydzień zjawimy się o jedenastej w nocy i będziemy walczyć.
Nikt nic nie odpowiedział. Wszyscy patrzyli na Salazara, jakby zwariował. Helga wyglądała na najbardziej zmieszaną. Łzy podeszły jej do oczu.
- Nie róbmy tego – odezwała się po długiej chwili ciszy. – Mój ojciec zginął w wojnie z goblinami. Jeśli nam też się nie powiedzie? Przecież może ich tu przyjść całą armia.
Teraz wszyscy spojrzeli na Hufflepuff. Nikt z nich nie wiedział, że jej ojciec tak skończył. Nagle się zorientowali, że jeszcze tak mało o sobie wiedzą. Berengar pogrzebał w kieszeni, po czym wyciągnął z niej chusteczkę i podał ją Heldze, która wytarła nią oczy.


- Damy sobie radę. Oni chcą tylko złota, wątpię, by byli przygotowani na jakąś bitwę – powiedział Salazar, widząc łzy Helgi. – W końcu lepiej od nich posługujemy się magią. A jeśli im ulegniemy, to będą już nas cały czas wykorzystywać. Kiedy przybędą tu uczniowie, nie możemy sobie na takie coś pozwolić, rozumiecie? Mogą uprowadzić kilku i będziemy mieć kłopoty. Trzeba się z nimi rozprawić raz a dobrze. Idę do pokoju.
Odwrócił się i skierował w stronę lochu, gdyż tam właśnie miał swój gabinet i sypialnię. Nie lubił tego pokoju, w którym sypiał od początku gościny w tym zamku. A teraz, kiedy zadomowił się w lochach, miał święty spokój.
Rachel przez chwilę przyglądała się miejscu, w którym zniknął im z oczu Slytherin, po czym pobiegła za nim. Nie chciała się z nim już kłócić. I ten jego pomysł z walką z goblinami wydał się jej cudowny. Od bardzo dawna nie używała swojego miecza. Poczuła wręcz materialne pragnienie walki.
Salazar był już prawie przy drzwiach swojego gabinetu, kiedy Rachel go dogoniła.
- Słuchaj, nie miałam racji – zawołała za nim.
Slytherin zastygł w bezruchu, z jedną ręką na klamce. Odwrócił głowę.
- Tak?
- A ten pomysł z walką z goblinami jest cudowny – dodała i uśmiechnęła się lekko. – Już dawno nie walczyłam.
- Cieszę się, że chociaż ty go popierasz – mruknął Slytherin, pożegnał ją i zamknął się w swoim gabinecie, żeby przemyśleć tę całą sprawę z szantażem.
Czuł wściekłość. Nie mógł przetrawić, że tak niska forma życia jak gobliny śmie grozić czarodziejom. Z wielką chęcią utnie kilka łbów. A kiedy już to zrobi, przypnie je do drewnianych plakietek i powiesi sobie nad łóżkiem.


~*~


Trochę krótko, ale mimo to jestem z tego zadowolona. Miałam dawać ten rozdział wczoraj, ale nie zdążyłam. Podczas roku szkolnego nie będę miała czasu dodawać rozdziałów, więc nie zdziwcie się, jeśli będzie jedna notka na miesiąc. Jeśli dopisze mi szczęście. Cóż, ale do pierwszego września mamy jeszcze miesiąc. Dedykacja dla Olki :*

PS: Kto ma konto na Facebook’u? Bo dopiero założyłam sobie swoje i tak się składa, że czuję się trochę zagubiona. Jak się wylogować? xD