piątek, 23 lipca 2010

28. Powrót Pogromcy Wilków

Zaczęło się lato. Rośliny rosły jak szalone. Do Zakazanego Lasu praktycznie nie można było już wejść. Berengar, który znał las jak własną kieszeń, odnalazł sprytne obejście, którym można było przedostać się do wioski bez ryzyka natknięcia się na centaury. Często zabierał tam Helgę, w której był coraz bardziej zakochany. Wydała mu się idealną kandydatką na żonę. Była skromna, pracowita, uczynna, ładna i chyba go lubiła. Bał się jednak zapytać ją o to, więc cierpiał i przeklinał w duchu tą swoją nieśmiałość.

Tego wieczora też zabrał ją do Hogsmeade. Dzięki tym częstym wycieczkom Helga najlepiej z całej Czwórki znała wioskę. Najmniej lubiła knajpę pod Jedną Miotłą. Zawsze było tam mnóstwo ludzi, nie zawsze uprzejmych, no i ta burkliwa barmanka… Wolała spacerować po uliczkach wioski, przyglądać się pracującym i ciągle odwiedzającym się czarodziejom, obserwować nowo przybyłych. Czasami szła z nimi i matka Roweny. Podzielała ona opinię Helgi o jedynej knajpie w Hogsmeade.
- Powinni się zająć pokojami – mówiła. – W moim łóżku zobaczyłam karaluchy, musiałam je wszystkie usunąć. Ale czy kogoś to interesowało? Poszłam to zgłosić tej właścicielce, ale ofuknęła mnie, żebym się nie odzywała i cieszyła się, że jest tak tanio.
Od poznania tej informacji Helga przysięgła sobie, że nigdy nie spędzi nocy w Jednej Miotle.


*


Rowena siedziała na brzegu jeziora i przeglądała opasły tom, który znalazła w ogromnym, pełnym książek pomieszczeniu na piątym piętrze. Słońce już prawie całkowicie zaszło, jego pomarańczowe promienie szybko znikały za horyzontem, rozlewając ostatnią, krwistoczerwoną poświatę na niebie, na którym widać było już blade gwiazdy.
Ravenclaw przeciągnęła się, zamknęła książkę i wstała. Miała nadzieję spotkać na błoniach wracających z Hogsmeade Berengara i Helgę, ale nie mogła czekać na nich wiecznie. Przecież trafią do zamku.


Ledwo zrobiła kilka kroków w stronę zamku, gdzieś za jej plecami rozległy się jakieś szelesty i trzaski. Rowena zesztywniała. Kiedy się odwróciła, zobaczyła trzęsące się okropnie krzaki. Wyciągnęła różdżkę, zapaliła ją, bo było już dość ciemno, słońce zaszło już całkowicie i podeszła ostrożnie do zarośli. Najgorsza myśl, jaka jej przyszła do głowy, to centaury. Mogły znów chcieć zaatakować zamek.
- Kto tu jest? – zapytała drżącym ze strachu głosem.
Czyjaś ręka pojawiła się pomiędzy gałęziami i odgarnęła je. Oczom Roweny ukazała się postać jasnowłosego mężczyzny. Wyglądał znajomo, choć szczęki pokrywał mu kilkudniowy zarost, we włosach miał mnóstwo liści, a ręce i twarz miał podrapaną. Jego ubranie było w strzępach.
- Lambert? – wyszeptała Ravenclaw, nie wierząc własnym oczom.
- Dobrze cię widzieć – powitał ją Hughes.
- Co tu robisz? I dlaczego się skradasz? Nie lepiej przejechać przez wioskę?
- Opuść proszę różdżkę, świecisz mi po oczach – poprosił Lambert.
Rowena zgasiła ją i schowała do kieszeni. Hughes w tym czasie usiłował wyplątać się z zarośli. Dziewczyna obserwowała jego wysiłki z pewnym niepokojem. Co sprawiło, że tutaj przyjechał?
Lambert wyprowadził konia za sobą i otrzepał podarte ubranie. Natychmiast zwrócił wzrok na zamek, majaczący w oddali. Światła świeciły się w prawie wszystkich oknach, rzucając lekką, pomarańczową poświatę na mury Hogwartu.


- Co tu robisz? – zapytała ostrożnie Rowena, kiedy szli powoli w stronę szkoły przez błonia.
- Usłyszałem o Hogwarcie – wyjaśnił. – Cieszy się dużą sławą, wiedziałaś? Nawet nasz minister o nim wie. Jest bardzo zadowolony, że ktoś postanowił wyciągnąć czarodziejów i czarownice z ukrycia.
Rowena zaśmiała się nerwowo.
- Nie, nie chodzi nam o to – powiedziała. – Chcemy tylko nauczyć młode dzieci, które zostały obdarzone tą rzadką zdolnością. Nie chcemy walczyć z mugolami.
Lambert tylko wzruszył ramionami i otarł stróżkę krwi z policzka, która spłynęła mu aż na podbródek. Przez chwilę szli w milczeniu. Dopiero kiedy doszli do zamku, Hughes odezwał się:
- Ten Slytherin dalej taki nieprzyjemny?
- Jest już lepiej, ale jego charakteru nie zmienisz – mruknęła czarnowłosa, otwierając różdżką drzwi.
Weszli do środka. Był już czas kolacji, ale od niedawna każdy jadł, kiedy chciał. Wielka Sala również bardzo się zmieniła, bo od września planowali ogłosić nabór uczniów. Okrągły stół zniknął, tak samo wszystkie ozdoby i zbędne wykładziny. Tu podłoga również była kamienna. Teraz po środku sali stały cztery stoły, każdy przeznaczony dla uczniów jednego domu. Aby posiłki mogły nagle pojawiać się na półmiskach i talerzach, w kuchni, znajdującej się tuż pod Wielką Salą, ustawiono cztery takie same stoły, na których skrzaty domowe kładły jedzenie i wysyłały je na górę.


Stół dla nauczycieli stał naprzeciwko drzwi pod przeciwną ścianą, na drewnianym podeście, żeby był dobrze widoczny z każdego miejsca. Nad stołem dla nauczycieli, do ściany został przybity herb szkoły: wielka litera H z czterema zwierzętami, symbolami czterech domów. Lwem na czerwono-złotym tle, symbolem Gryffindoru, wężem na srebrno-zielonym tle, herbem Slytherinu, borsukiem na czarno-żółtym tle, czyli symbolem Hufflepuffu i orzeł na brązowo-niebieskim tle jako symbol Ravenclawu. Dormitoria, nad którymi praca zakończyła się na początku czerwca, były już przygotowane na przyjęcie uczniów.


Slytherin swój dom umieścił w lochach, pod jeziorem, do którego wchodziło się przez tajne przejście w ścianie, wypowiedziawszy oczywiście najpierw hasło. Gryffindor swoje dormitorium umieścił w wieży na siódmym piętrze, gdzie wchodziło się przez otwór za portretem Grubej Damy. Hufflepuff, podobnie jak Slytherin, postawiła na lochy, ale dormitorium znajdowało się w korytarzu, gdzie również wchodziło się do kuchni. Żeby dostać się do sypialni uczniów, trzeba było przejść krętymi korytarzami, na których końcach napotykało się drzwi w kształcie wieka od beczki. Rowena zaś wybrała wieżę zachodnią, tamtą, gdzie znajdował się jej pokój. Sama zrobiła sobie w nim gabinet, zaś dormitorium ozdobiła srebrem, brązem i błękitem. Zarówno sufit, jak i wykładzina ozdobione były niebieskimi gwiazdkami. Żeby dostać się do dormitorium, trzeba było odpowiedzieć na pytanie zadane przez kołatkę w kształcie orła.



Lambert usiadł przy stole obok Rowena, a przed nimi pojawiły się półmiski z pieczoną rybą, tłuczonymi ziemniakami, udkami kurczaka i gotowanymi warzywami. W pucharach pojawiło się czerwone wino goblinów.
- Jak to się tu dostaje? – zapytał Hughes, oglądając z zainteresowaniem srebrny, bogato zdobiony widelec.
- Skrzaty domowe wysyłają to wszystko z kuchni – wyjaśniła Ravenclaw i chwyciła nóż, żeby pokroić sobie kawałek ryby. – Długo tu jechałeś?
- Jakieś dwa tygodnie. W lecie to nie łatwe – odparł i wypił łyk wina. – O wiele więcej roślin, mugole też nie siedzą cały czas w swoich domach… Z jednej strony dobrze jedzie się lasem, bo słońce nie grzeje ci w głowę, ale za to trudno przejechać konno. I te rośliny… Z drugiej strony łatwo jedzie się przez łąki, ale słońce i skwar jest nie do wytrzymania. I tak źle, i tak niedobrze.


Ktoś wszedł do Wielkiej Sali. Była to Helga i Berengar. Oboje wyglądali na bardzo zadowolonych, zaróżowionych na twarzach ze śmiechu. Uśmiechy bardzo szybko im zbladły, kiedy zobaczyli Lamberta. Helga najwyraźniej go nie pamiętała, bo kiedy podeszła bliżej, zapytała:
- Kim jest twój gość, Roweno?
- To Lambert Hughes, nie pamiętasz?
Hufflepuff przez chwilę przyglądała się uważnie Pogromcy Wilków, aż uśmiechnęła się szeroko.
- Aha, teraz sobie przypominam – odpowiedziała. – Uratowałeś Salazara przed wilkami.
Lambert skinął głową. Wstał i musnął ustami wierzch dłoni Helgi. Ta lekko zarumieniła się, za to Berengar zmarszczył nieco czoło. Usiedli przy stole i nałożyli sobie trochę jedzenia na talerze. Zapanowało krępujące milczenie, przerywane tylko szczękiem sztućców, odgłosy przełykania i gryzienia.


- Jak myślisz, jak Salazar zareaguje, kiedy zobaczy, że Lambert tu przybył? – zapytała Helga, kiedy skończyli jeść i wyszli z Wielkiej Sali.
Obie zerknęły na Berengara i Hughes’a, którzy kilka kroków od nich poznawali się. Rowena westchnęła ciężko.
- Szczerze? Myślę, że się wścieknie – odrzekła bardzo niezadowolonym tonem. – Ale przecież nie mogłam mu powiedzieć, że przez humory Salazara nie przyjmiemy go w zamku. Pofatygował się tu specjalnie dla nas…
- Mówiąc „specjalnie dla nas” – przerwała jej z dziwnym uśmiechem Helga. – Chodzi o „specjalnie dla ciebie”.
Rowena również się uśmiechnęła.
- Nie powiem, że nie myślałam o Lambercie – powiedziała, znów zerkając w jego stronę. – Zastanawiałam się, czy go kiedyś jeszcze spotkamy. W końcu uratował nam wszystkim życie, mamy u niego jakiś dług wdzięczności. A już zwłaszcza Salazar. Jeśli będzie niemiły dla Lamberta, porozmawiam sobie z nim.
Na jej twarzy pojawił się ledwo widoczny, groźny wyraz. Musiały natychmiast przerwać rozmowę, bo Hughes i Berengar podeszli do nich.


- Pokażę ci twój pokój – zwróciła się do Lamberta Ravenclaw, chwyciła go za ramię i pociągnęła w stronę szerokich schodów, prowadzących na pierwsze piętro.

- Ciekawy ten znajomy Helgi – mruknął, kiedy wdrapali się na trzecie piętro, a Rowena otworzyła drzwi do jednej z niewielu sypialni, które nie zostały przemienione w klasy do nauki.
- Tak. Rano chyba trafisz stąd na śniadanie, prawda? – zapytała, obserwując, jak Lambert kładzie w kącie wspaniale umeblowanego pokoju swoją wielką, skórzaną torbę, w ogóle nie pasującą do wnętrza.
- Hmmm, sądzę, że trafię – odparł i podszedł do czarnowłosej, żeby pocałować ją w policzek. – Dzięki za wszystko.
Policzki Roweny pokrył szkarłatny rumieniec, więc powiedziała mu „dobranoc” i szybko odeszła.


~*~


Już prawie połowa wakacji, a ja dopiero drugi rozdział podczas lata dodaję. Niedługo kończę jednak Selene Snape, więc będę mieć więcej czasu, żeby pisać tutaj. Może uda mi się coś opublikować jeszcze przed pielgrzymką, ale nie obiecuję. Co do tego rozdziału, to jestem z niego naprawdę zadowolona. Dedykacja dla Spartanki :*

sobota, 10 lipca 2010

27. Nauczycielka astronomii

Zamkiem wstrząsnęło głośne pukanie do drzwi wejściowych. Godryk natychmiast pobiegł, żeby je otworzyć. Kobiety, która stała za nimi jeszcze nigdy nie widział, więc wpuścił ją z szerokim uśmiechem na ustach, myśląc, że to kolejna klientka.
- To pani jest zainteresowana kupnem tych trzech wielkich łóżek? – zapytał ją, kiedy kobieta weszła już do środka i teraz rozglądała się po holu z taką miną, jakby znajdowała się w jakimś zabytkowym kościele.
- Nie – przemówiła przyjaznym, ale chłodnym tonem. – Przyszłam do Roweny.
Godrykowi natychmiast uśmiech spełzł z twarzy. Teraz ją rozpoznał. Zauważył podobieństwo obu kobiet. Ona i Rowena miały takie same rysy twarzy, takie same włosy i nosy.


- Pani jest jej matką? – zapytał jeszcze, aby się upewnić.
Chciała odpowiedzieć, ale zanim otworzyła usta, nadeszła kolejna osoba. Był to Salazar. W ręku trzymał różdżkę, która dyrygowała wielkim stosem książek, unoszących się w powietrzu.
- Znalazłem w jednej z sypialni te książki, można by je umieścić w biblio… – urwał, patrząc z niedowierzaniem na nowo przybyłą. – Pani Ravenclaw? Co pani tu robi?
- Przyszłam odnaleźć swoją córkę – oświadczyła takim tonem, jakby to było coś oczywistego. – Jest tutaj?
- Oczywiście, jest – przyznał Slytherin. – Zawołać ją?
Pani Ravenclaw nie odpowiedziała, tylko sztywno skinęła głową. Salazar pospiesznie wspiął się po szerokich schodach na pierwsze piętro. Wkrótce jego kroki ucichły. Anastasia rozejrzała się po sali wejściowej. Budziła tyle wspomnień… ale teraz wyglądała zupełnie inaczej. Mnóstwo mebli, rzeźb i ozdób piętrzyło się wysoko nad ziemią. Nie miała teraźniejszym mieszkańcom zamku tego za złe, że przemeblowywali go, ale z drugiej strony trochę jej było żal, że jej były dom nie będzie wyglądał tak jak za dawnych lat.


Po kilku minutach od strony schodów znów rozległy się odgłosy kroków. Rowena już od szczytu schodów poznała matkę. Zbiegła do niej i rzuciła się jej w objęcia.
- Nie chciałam tak bez słowa znikać, ale myślałam, że byś mnie nie puściła, no i nie chciałam znosić tej męki pożegnania – powiedziała, kiedy Anastasia już ją puściła.
- Nie mogłabym stawać ci na drodze do spełnienia twoich marzeń – odparła i uśmiechnęła się, a po jej twarzy spłynęło kilka łez, które natychmiast otarła rękawem. – Pisałaś coś o Hogwarcie w swoim liście… a więc ten zamek tak się nazywa? Nie powiem, dotarły do mnie wieści o starym, niezamieszkałym dworze w Szkocji, niedaleko wioski Hogsmeade. Głównie to mnie naprowadziło na wasz trop. Ale myślałam, że tylko Rowena i Salazar prowadzą tę szkołę.
- No… tak dokładniej, to jest nas więcej – przyznał Slytherin.


Zwołał wszystkich do Wielkiej Sali i przedstawił ich pani Ravenclaw. Wszystko jej wyjaśnili. Jak powstał Hogwart, jak trudno było się tu dostać… Skrzaty domowe podały obiad. Przez chwilę nikt się nie odzywał, tylko spożywał to, co miał na talerzu.
- Mamo, przemyślałaś moją propozycję? – zapytała nagle Rowena.
- Ale czego miałabym tu uczyć? – spytała. – Wiem tyle, co nauczono mnie tutaj. Wiem dużo o gwiazdach, ale nie wiem, czy będzie to przydatne.
- Oczywiście. Astronomia jest bardzo potrzebna – odezwał się Salazar. – Na przykład w starożytnym Egipcie kapłani mogli przewidzieć, kiedy było zaćmienie słońca. W ten sposób mogli wmówić wszystkim, że bogowie są źli i zmuszali ich w ten sposób do posłuszeństwa.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Slytherin najwyraźniej się zmieszał, bo jego policzki pokrył lekki rumieniec, a on sam wzruszył ramionami i mruknął:
- Czytałem o tym w jakiejś książce.


*


Wiosna nadeszła błyskawicznie. Błonia pokryła zielona trawa, pąki błyskawicznie zamieniły się w kwiaty. Słońce zaczęło coraz mocniej przygrzewać. Zapowiadało się upalne lato. Szkoła już prawie była skończona. Pomieszczenia przypominały już klasy, w zamku panował przyjazny nastrój. Brakowało tylko nauczycieli, uczniów i…


- Jak będziemy rozpoznawać uczniów? – zapytała pewnego majowego dnia Helga, kiedy cała Czwórka udała się na wieczorny spacer brzegiem jeziora.
- Może potworzymy klasy? – zaproponowała Rowena. – No wiesz, piętnastu uczniów w klasie numer jeden, piętnaście w drugiej…
Nagle Godryk porwał z głowy swój kapelusz czarodzieja, rozprostował go i uśmiechnął się triumfalnie.
- Mam lepszy pomysł – rzekł. – Moglibyśmy tak zaczarować tę tiarę, żeby przydzielała ucznia do właśnie takiej klasy.
- Ale jak zrobimy podział? – zapytała Rowena. – Musimy brać takie dzieciaki, które znają się na rzeczy. Nie ma sensu uczyć tych, którzy nie mają tego czegoś.


Salazar prychnął pogardliwie. Od dawna powtarzał pozostałym, że nie ma co angażować w to wszystko dzieci mugoli albo, co gorsza, szlamy. Teraz też zamierzał się wypowiedzieć w tej sprawie, może już ostatni raz mając ku temu sposobność.

- Rowena ma po części rację – powiedział cichym, ale stanowczym tonem. – Nie zgodziłbym się tylko z jednym. Po co brać jakichś mieszańców? Prawo do nauki i magii mają jedynie dzieci czarodziejów i czarownic czystej krwi.
Pozostała trójka nie powiedziała nic, tylko wymieniła zrezygnowane spojrzenia. Na pamięć znali już przemówienia Salazara na temat czystości krwi. Osobiście nie obchodziło ich, czy ich uczniowie mieli czystą krew, czy też nie. Zależało im na nauczeniu jak największej liczby osób tego wszystkiego, co sami umieją. Pragnęli, żeby rasa czarodziejów została wzmocniona i rozszerzyła się.

- A gdybyśmy zaczarowali tę tiarę tak, żeby zaglądała uczniom do umysłów, po czym rozstrzygała, do którego domu miałaby należeć? – zaproponował Gryffindor, a oczy mu rozbłysły. – Stworzylibyśmy cztery domy. I każdy by sobie wybrał, co najbardziej ceni w uczniu.
Na twarzach reszty pojawiły się takie same uśmiechy, jak na ustach Godryka. Pomysł spodobał się każdemu, choć tylko Salazar miał jeszcze jakieś uprzedzenia. Postanowił jednak nie wygłaszać ich już publicznie. Dość miał roli czarnego charakteru.

Wrócili do zamku o wiele radośniejsi, zapomniawszy już o tej małej kłótni, z uśmiechami na twarzach i krokiem bardziej sprężystym. W Wielkiej Sali zwołali spotkanie, na którym ogłosili wszystko, co postanowili. Opowiedzieli o czterech domach, noszących nazwiska czterech założycieli: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin.


~*~


Trochę krótko, ale obiecuję, że następny rozdział będzie ciekawszy i ogólnie lepszy. Późno dzisiaj wróciłam z podwórka i nie miałam czasu, żeby ten odcinek ulepszyć. Już niedługo w opowiadaniu lato, więc będę mogła w pełni rozwinąć tę historię. Zmieniłam szablon, bo ta Rowena w nagłówku chyba trochę niektórych drażni, prawda? Dedykacja dla nicole . :*