Mijały dni, a Rowena wciąż i wciąż biła się z myślami, nieustannie zmieniając zdanie. Bardzo nie chciała mówić Salazarowi o tym, że został ojcem ale z drugiej strony gryzło ją sumienie z powodu, że miała do końca życia oszukiwać ich wszystkich. No i fakt, że mogłaby tym jednym zdaniem zniszczyć to, co przez cały czas zbudowała z Lambertem. Bardzo chciała o tym wszystkim zapomnieć i zacząć od nowa, z czystym kontem, ale kiedy kołysała Theodora, wszystko wracało.
Jedyną pocieszającą w tym całym bagnie rzeczą było to, że Salazar wyraźnie unikał Roweny, tak jak przez cały czas trwania ciąży. Rachel również nie paliła się do rozmowy z nią, więc oszczędziła Ravenclaw katorgi przebywania z nią.
Między Salazarem a Godrykiem coraz częściej wybuchały sprzeczki. Dotyczyły one jak zwykle czystości krwi. Slytherin coraz ostrzej traktował uczniów z mugolskich lub mieszanych rodzin, Gryffindor zaś coraz ostrzej się temu sprzeciwiał.
- Mnie możesz sobie traktować jak psa, ale dzieciaki zostaw! – krzyczał mu prosto w spokojną, pozbawioną wyrazu twarz.
- Doprawdy, jesteś przezabawny – stwierdził po raz kolejny Salazar, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość, ponieważ miał dosyć tego, że za każdym razem na jego twarzy osadzały się kropelki śliny Godryka. – Mógłbym ci po raz wymienić, dlaczego ja nie mogę wpajać starej magii szlamom, ale ty to już przecież wiesz.
- Ja rozumiem! Rozumiem, że ci się może to nie podobać! Ale dlaczego nie zachowasz się profesjonalnie i nie zapominasz choć na chwilę o swoich uprzedzeniach?
Salazar usiadł za biurkiem w okrągłym Gabinecie Narad* i złożył na jego blacie dłonie.
- Spokojnie, nie musisz tak krzyczeć – rzekł. – To, jakie są moje poglądy, nie powinno ciebie interesować. A teraz wybacz mi, chciałbym zostać sam, muszę odpisać na list barona Maddelocka.
Godryk prychnął jak rozjuszony byk, odwrócił się na pięcie i puścił gabinet, trzaskając drzwiami i pozostawiając Salazara w upragnionej samotności. Nareszcie mógł coś przemyśleć. On również czuł niepewność, tak jak Rowena. Już wielokrotnie chciał ją zapytać, czy nie jest ojcem tego małego dziecka. Na samym początku chciał zrobić eliksir, ale Ravenclaw nigdy nie zostawiła synka samego, zawsze opiekowała się nim albo ona, albo jej matka, od czasu do czasu Lambert i Deborah. Chęć podstępu minęła mu jednak szybko, więc postanowił jakimś cudem podpytać Rowenę o to. Bał się, że ciemnowłosa zachowała się niedyskretnie i sekret ujrzy światło dzienne. A było to ostatnie, czego chciał. Całe jego życie zmieniłoby się diametralnie. Straciłby twarz i Rachel. Kochał ją, ale nie tak, jak swego czasu Rowenę. Zabiegał o jej względy, aby sobie coś udowodnić, ale jakoś specjalnie nie przeżył jej utraty. Z blondynką było inaczej. Była dla niego wszystkim.
*
Ravenclaw grasowała po korytarzach, stresując się okropnie. Poczuła, że nadszedł już czas, aby wszystko Salazarowi powiedzieć. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, już zapomniała, jak to jest czuć spokój. Z rozmyślań wyrwały ją jakieś hałasy. W jej ręce momentalnie pojawiła się różdżka, która zapłonęła bladym, chłodnym blaskiem.
- Kto tam jest? – zapytała, rozglądając się dookoła. Zza zbroi wyszedł chłopak z drugiej klasy. Miał wystraszoną, bladą twarz, kręcone, jasne włosy i wielkie oczy, którymi wpatrywał się w nauczycielkę, oczekując na jej reakcję.
- Nazywam się Terry Brown, proszę pani. Z Hufflepuffu – wyjąkał.
- Dobrze. Co robisz o pierwszej w nocy na korytarzu? – zapytała Ravenclaw.
- Wracałem z biblioteki. Miałem problem z pracą domową.
Rowena przyjrzała się mu uważnie.
- Nie zostaniesz ukarany, ale musisz wiedzieć, że przebywanie poza dormitorium o tak późnej porze jest zabronione – odparła. – A teraz wracaj do łóżka.
Chłopak uciekł czym prędzej, dziękując Rowenie za jej wspaniałomyślność. Ciemnowłosa i tak nie czuła zmęczenia, więc udała się do holu, po czym otworzyła różdżką drzwi wejściowe. W twarz uderzyło ją surowe, acz przyjemne powietrze. Niebo było zachmurzone, dlatego panował całkowity mrok. Tylko czasami, kiedy zrywał się wiatr i poruszał czubkami drzew, pojawiała się srebrna połówka księżyca, rzucając jasną poświatę na błonia i jezioro. Ravenclaw ruszyła śmiało przez trawnik. Nie bała się. Zamek otaczały niezwykle silne ochronne zaklęcia, ona zaś posiadała za pasem różdżkę… No i musiała pomyśleć.
Gdyby powiedziała wszystko Salazarowi, między nimi nic by się nie zmieniło. Nie chciała, by ten wtrącał się w wychowanie jej syna. Pewna też była, że Slytherin nie wykłócałby się o to, aby być obecnym w życiu małego. Gorzej, jeśli dowiedziałaby się o tym i Rachel. Wszystko zależałoby od siły uczucia, które żywiła do Salazara. Jeśli zdoła mu to wybaczyć, wszystko jakoś rozejdzie się po kościach. Ale jeśli nie… Nie będzie jej zależało na związku ze Slytherinem, więc będzie mogła o wszystkim każdemu powiedzieć. Zniszczyłaby życie nie tylko jej i Lamberta, ale i Theodora. Z drugiej strony zaś, czy Rowena sama sobie nie była winna?
Z rozmyślań wyrwał ją widok ciemnej postaci, siedzącej na niewielkim klifie przy jeziorze. Światło księżyca padało na jej sylwetkę. Ravenclaw zesztywniała. Była to jakaś obca osoba w czarnym płaszczu; w tej chwili przypomniała sobie opowieść Rachel, a strach wsiąknął w jej umysł. Postanowiła mimo wszystko zobaczyć, kim jest owa tajemnicza osobistość. Nie chciała, żeby ją zobaczyła, więc podeszła praktycznie bezszelestnie, pochylona lekko do przodu, jak przyczajony kocur, szykujący się do skoku. Bezruch, w jakim siedziała dziewczyna, zdał się jej przedziwny, więc położyła delikatnie dłoń na jej ramieniu. Zaledwie dotknęła ją, rozległy się ciche trzaski, a płaszcz opadł, ukazując biały, czysty szkielet, który rozleciał się. Czaszka odparła i potoczyła się pod stopy Roweny, której z gardła wydarł się zduszony okrzyk. Poczuła na ramieniu dotyk czyjejś zimnej dłoni. Odwróciła się gwałtownie, przerażona. Jedyne, co zobaczyła, to zakapturzoną postać, żywy odpowiednik tej, która siedziała na klifie. Ravenclaw zachwiała się, jej ciało wygięło się w łuk nad przepaścią, a sama spadła z niego. Leciała bardzo krótko, a tajemnicza osoba przyglądała się temu z góry. Ciemnowłosa uderzyła plecami w płaską taflę wody i zaczęła opadać w ciemną, zimną otchłań. Nie było tak wysoko, aby czarownica straciła przytomność, ale nie potrafiła pływać. Machając rozpaczliwie nogami i rękami, jakimś cudem udało jej się wydostać na powierzchnię. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, przy okazji zakrztuszając się lodowatą wodą z jeziora. Plując i kaszląc, dotarła do brzegu. Przemoczona, przemarznięta i zmęczona, zacisnęła kurczowo palce na ostrej, szarej skale i oparła głowę o drżące ramiona, dysząc ciężko.
*
Przygotowania do ślubu szły pełną parą. Rowena nikomu nie powiedziała, co stało się kilka dni temu w nocy nad jeziorem. Na samą myśl, że jakaś nieznajoma osoba, być może nawet duch, wałęsa się po błoniach, kończyny jej drętwiały. Stwierdziła, że chwila wyznania prawdy zbliżała się z dnia na dzień. Nie mogła tak dłużej ukrywać wszystkiego, ponieważ to skutkowało na jej humor. Lambert już zauważył, że coś się dzieje. Bywały takie chwile, że chciała mu o wszystkim powiedzieć, ale gdy myślała o skutkach tego, oblewał ją ze strachu zimny pot, a w żołądku czuła nieprzyjemny skurcz, który przez jakiś czas nie chciał ustąpić.
W dzień wesela, Rowena obudziła się u boku swojego narzeczonego, tym razem ze spokojem w duszy. Już za kilka godzin zostanie żoną mężczyzny, którego naprawdę kochała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że znalazła miłość swojego życia. Na samym początku była z Lambertem tylko dlatego, żeby zapomnieć o Salazarze. Nie kochała go. Ale z czasem uczucie, które między nimi się zrodziło, stało się bardzo silne. Nigdy nie była zakochana w Slytherinie, ale mimo wszystko nie chciała, aby spotykał się z Rachel. Teraz było jej to obojętne.
Zanim goście się zeszli, a Rowena ubrała suknię, odwiedził ją Salazar. Była tym całkowicie zszokowana, ponieważ był ostatnią osobą, której się spodziewała. Ubierała akurat długi, biały welon, do którego przypięła wielką, czerwoną różę, kiedy ciemnowłosy wśliznął się do jej sypialni. Ravenclaw zobaczyła go w lustrze stojącym na dębowej toaletce; zerwała się na równe nogi i odwróciła się do niego twarzą.
- Co tutaj robisz? – zapytała z niepokojem.
- Słuchaj, wiem, że powinniśmy zapomnieć, co się między nami zdarzyło na weselu Helgi i Berengara… ale potem ty zaszłaś w ciążę… powiedz mi… – zaczął, ale drzwi na nowo się otworzyły, a do środka wpadła Rachel. Uśmiech na jej twarzy nieco zbladł, kiedy zobaczyła swojego partnera i Rowenę, ale chwyciła go za rękę i powiedziała:
- Nie przeszkadzaj jej, chodź, musimy powitać gości.
Slytherin za bardzo się bał, że Malfoy zacznie coś podejrzewać, więc posłusznie poszedł za nią do Wielkiej Sali, gdzie miała odbyć się uroczystość. Ravenclaw odetchnęła z ulgą. Mało brakowało, żeby narzeczona Salazara dowiedziałaby się o wszystkim.
Pani Ravenclaw pomogła córce ubrać piękną, alabastrową suknię z bufiastymi rękawami i całym mnóstwem koronek. Na głowie umiejscowiła jej swój delikatny, srebrny diadem.
- Wiem, że się denerwujesz, ale wszystko będzie dobrze. Zaczynasz nowe życie, które będzie o wiele lepsze i cudowniejsze od tego, które miałaś do tej pory. Chodźmy – wyciągnęła w jej stronę rękę i pomogła jej zejść z małego, drewnianego stołeczka. Ravenclaw uśmiechnęła się nerwowo. W żołądku czuła nerwowy skurcz, ale był to skurcz radości. Przedtem chciała jednak porozmawiać ze Slytherinem. Musiała mieć to z głowy.
Znalazła go spacerującego z Rachel na skraju Zakazanego Lasu.
- Dobrze, że was widzę – wydyszała, przyciskając dłoń do szybko falującej piersi. – Zanim zacznie się ceremonia, chciałam z wami porozmawiać. Szykowałam się do tego już od bardzo wielu miesięcy. Rachel, my naprawdę tego nie chcieliśmy, Salazar bardzo cię kocha, a tylko to się liczy…
- Dowiem się wreszcie, co przede mną ukrywacie? – zapytała. W jej sercu gniew rósł z sekundy na sekundę. – Nie jestem głupia, widzę, że coś się dzieje. Słucham.
Slytherin wymienił z Ravenclaw szybkie, przerażone spojrzenie.
- Podczas wesela Helgi i Berengara za dużo wypiliśmy i… ja naprawdę nic z tego nie pamiętam, Salazar tak samo… spędziliśmy ze sobą noc, ale to było tylko raz, przysięgam, nie chcieliśmy tego. A potem, kiedy zrobiłam eliksir, żeby sprawdzić, kto jest ojcem Theodora i wyszło, że to Salazar… – urwała, bo blondynka zamachnęła się i uderzyła ją w twarz z głośnym trzaskiem. Ravenclaw chwyciła się za pulsujący bólem policzek, a oczy wypełniły jej się automatycznie łzami.
~*~
No i rozdział. Miał być tydzień temu, ale brat „Wiedźmina” zainstalował i jakoś tak wyszło… Prawda wyszła na jaw, więc kolejny odcinek będzie z akcją. Jeszcze tylko dwa lub trzy rozdziały i… epilog. Idę się uczyć na jutrzejszy sprawdzian z łaciny, a dedykacja znów dla Nelrinel, bo dzisiaj urodziny ma, sto lat :*
Jedyną pocieszającą w tym całym bagnie rzeczą było to, że Salazar wyraźnie unikał Roweny, tak jak przez cały czas trwania ciąży. Rachel również nie paliła się do rozmowy z nią, więc oszczędziła Ravenclaw katorgi przebywania z nią.
Między Salazarem a Godrykiem coraz częściej wybuchały sprzeczki. Dotyczyły one jak zwykle czystości krwi. Slytherin coraz ostrzej traktował uczniów z mugolskich lub mieszanych rodzin, Gryffindor zaś coraz ostrzej się temu sprzeciwiał.
- Mnie możesz sobie traktować jak psa, ale dzieciaki zostaw! – krzyczał mu prosto w spokojną, pozbawioną wyrazu twarz.
- Doprawdy, jesteś przezabawny – stwierdził po raz kolejny Salazar, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość, ponieważ miał dosyć tego, że za każdym razem na jego twarzy osadzały się kropelki śliny Godryka. – Mógłbym ci po raz wymienić, dlaczego ja nie mogę wpajać starej magii szlamom, ale ty to już przecież wiesz.
- Ja rozumiem! Rozumiem, że ci się może to nie podobać! Ale dlaczego nie zachowasz się profesjonalnie i nie zapominasz choć na chwilę o swoich uprzedzeniach?
Salazar usiadł za biurkiem w okrągłym Gabinecie Narad* i złożył na jego blacie dłonie.
- Spokojnie, nie musisz tak krzyczeć – rzekł. – To, jakie są moje poglądy, nie powinno ciebie interesować. A teraz wybacz mi, chciałbym zostać sam, muszę odpisać na list barona Maddelocka.
Godryk prychnął jak rozjuszony byk, odwrócił się na pięcie i puścił gabinet, trzaskając drzwiami i pozostawiając Salazara w upragnionej samotności. Nareszcie mógł coś przemyśleć. On również czuł niepewność, tak jak Rowena. Już wielokrotnie chciał ją zapytać, czy nie jest ojcem tego małego dziecka. Na samym początku chciał zrobić eliksir, ale Ravenclaw nigdy nie zostawiła synka samego, zawsze opiekowała się nim albo ona, albo jej matka, od czasu do czasu Lambert i Deborah. Chęć podstępu minęła mu jednak szybko, więc postanowił jakimś cudem podpytać Rowenę o to. Bał się, że ciemnowłosa zachowała się niedyskretnie i sekret ujrzy światło dzienne. A było to ostatnie, czego chciał. Całe jego życie zmieniłoby się diametralnie. Straciłby twarz i Rachel. Kochał ją, ale nie tak, jak swego czasu Rowenę. Zabiegał o jej względy, aby sobie coś udowodnić, ale jakoś specjalnie nie przeżył jej utraty. Z blondynką było inaczej. Była dla niego wszystkim.
*
Ravenclaw grasowała po korytarzach, stresując się okropnie. Poczuła, że nadszedł już czas, aby wszystko Salazarowi powiedzieć. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, już zapomniała, jak to jest czuć spokój. Z rozmyślań wyrwały ją jakieś hałasy. W jej ręce momentalnie pojawiła się różdżka, która zapłonęła bladym, chłodnym blaskiem.
- Kto tam jest? – zapytała, rozglądając się dookoła. Zza zbroi wyszedł chłopak z drugiej klasy. Miał wystraszoną, bladą twarz, kręcone, jasne włosy i wielkie oczy, którymi wpatrywał się w nauczycielkę, oczekując na jej reakcję.
- Nazywam się Terry Brown, proszę pani. Z Hufflepuffu – wyjąkał.
- Dobrze. Co robisz o pierwszej w nocy na korytarzu? – zapytała Ravenclaw.
- Wracałem z biblioteki. Miałem problem z pracą domową.
Rowena przyjrzała się mu uważnie.
- Nie zostaniesz ukarany, ale musisz wiedzieć, że przebywanie poza dormitorium o tak późnej porze jest zabronione – odparła. – A teraz wracaj do łóżka.
Chłopak uciekł czym prędzej, dziękując Rowenie za jej wspaniałomyślność. Ciemnowłosa i tak nie czuła zmęczenia, więc udała się do holu, po czym otworzyła różdżką drzwi wejściowe. W twarz uderzyło ją surowe, acz przyjemne powietrze. Niebo było zachmurzone, dlatego panował całkowity mrok. Tylko czasami, kiedy zrywał się wiatr i poruszał czubkami drzew, pojawiała się srebrna połówka księżyca, rzucając jasną poświatę na błonia i jezioro. Ravenclaw ruszyła śmiało przez trawnik. Nie bała się. Zamek otaczały niezwykle silne ochronne zaklęcia, ona zaś posiadała za pasem różdżkę… No i musiała pomyśleć.
Gdyby powiedziała wszystko Salazarowi, między nimi nic by się nie zmieniło. Nie chciała, by ten wtrącał się w wychowanie jej syna. Pewna też była, że Slytherin nie wykłócałby się o to, aby być obecnym w życiu małego. Gorzej, jeśli dowiedziałaby się o tym i Rachel. Wszystko zależałoby od siły uczucia, które żywiła do Salazara. Jeśli zdoła mu to wybaczyć, wszystko jakoś rozejdzie się po kościach. Ale jeśli nie… Nie będzie jej zależało na związku ze Slytherinem, więc będzie mogła o wszystkim każdemu powiedzieć. Zniszczyłaby życie nie tylko jej i Lamberta, ale i Theodora. Z drugiej strony zaś, czy Rowena sama sobie nie była winna?
Z rozmyślań wyrwał ją widok ciemnej postaci, siedzącej na niewielkim klifie przy jeziorze. Światło księżyca padało na jej sylwetkę. Ravenclaw zesztywniała. Była to jakaś obca osoba w czarnym płaszczu; w tej chwili przypomniała sobie opowieść Rachel, a strach wsiąknął w jej umysł. Postanowiła mimo wszystko zobaczyć, kim jest owa tajemnicza osobistość. Nie chciała, żeby ją zobaczyła, więc podeszła praktycznie bezszelestnie, pochylona lekko do przodu, jak przyczajony kocur, szykujący się do skoku. Bezruch, w jakim siedziała dziewczyna, zdał się jej przedziwny, więc położyła delikatnie dłoń na jej ramieniu. Zaledwie dotknęła ją, rozległy się ciche trzaski, a płaszcz opadł, ukazując biały, czysty szkielet, który rozleciał się. Czaszka odparła i potoczyła się pod stopy Roweny, której z gardła wydarł się zduszony okrzyk. Poczuła na ramieniu dotyk czyjejś zimnej dłoni. Odwróciła się gwałtownie, przerażona. Jedyne, co zobaczyła, to zakapturzoną postać, żywy odpowiednik tej, która siedziała na klifie. Ravenclaw zachwiała się, jej ciało wygięło się w łuk nad przepaścią, a sama spadła z niego. Leciała bardzo krótko, a tajemnicza osoba przyglądała się temu z góry. Ciemnowłosa uderzyła plecami w płaską taflę wody i zaczęła opadać w ciemną, zimną otchłań. Nie było tak wysoko, aby czarownica straciła przytomność, ale nie potrafiła pływać. Machając rozpaczliwie nogami i rękami, jakimś cudem udało jej się wydostać na powierzchnię. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, przy okazji zakrztuszając się lodowatą wodą z jeziora. Plując i kaszląc, dotarła do brzegu. Przemoczona, przemarznięta i zmęczona, zacisnęła kurczowo palce na ostrej, szarej skale i oparła głowę o drżące ramiona, dysząc ciężko.
*
Przygotowania do ślubu szły pełną parą. Rowena nikomu nie powiedziała, co stało się kilka dni temu w nocy nad jeziorem. Na samą myśl, że jakaś nieznajoma osoba, być może nawet duch, wałęsa się po błoniach, kończyny jej drętwiały. Stwierdziła, że chwila wyznania prawdy zbliżała się z dnia na dzień. Nie mogła tak dłużej ukrywać wszystkiego, ponieważ to skutkowało na jej humor. Lambert już zauważył, że coś się dzieje. Bywały takie chwile, że chciała mu o wszystkim powiedzieć, ale gdy myślała o skutkach tego, oblewał ją ze strachu zimny pot, a w żołądku czuła nieprzyjemny skurcz, który przez jakiś czas nie chciał ustąpić.
W dzień wesela, Rowena obudziła się u boku swojego narzeczonego, tym razem ze spokojem w duszy. Już za kilka godzin zostanie żoną mężczyzny, którego naprawdę kochała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że znalazła miłość swojego życia. Na samym początku była z Lambertem tylko dlatego, żeby zapomnieć o Salazarze. Nie kochała go. Ale z czasem uczucie, które między nimi się zrodziło, stało się bardzo silne. Nigdy nie była zakochana w Slytherinie, ale mimo wszystko nie chciała, aby spotykał się z Rachel. Teraz było jej to obojętne.
Zanim goście się zeszli, a Rowena ubrała suknię, odwiedził ją Salazar. Była tym całkowicie zszokowana, ponieważ był ostatnią osobą, której się spodziewała. Ubierała akurat długi, biały welon, do którego przypięła wielką, czerwoną różę, kiedy ciemnowłosy wśliznął się do jej sypialni. Ravenclaw zobaczyła go w lustrze stojącym na dębowej toaletce; zerwała się na równe nogi i odwróciła się do niego twarzą.
- Co tutaj robisz? – zapytała z niepokojem.
- Słuchaj, wiem, że powinniśmy zapomnieć, co się między nami zdarzyło na weselu Helgi i Berengara… ale potem ty zaszłaś w ciążę… powiedz mi… – zaczął, ale drzwi na nowo się otworzyły, a do środka wpadła Rachel. Uśmiech na jej twarzy nieco zbladł, kiedy zobaczyła swojego partnera i Rowenę, ale chwyciła go za rękę i powiedziała:
- Nie przeszkadzaj jej, chodź, musimy powitać gości.
Slytherin za bardzo się bał, że Malfoy zacznie coś podejrzewać, więc posłusznie poszedł za nią do Wielkiej Sali, gdzie miała odbyć się uroczystość. Ravenclaw odetchnęła z ulgą. Mało brakowało, żeby narzeczona Salazara dowiedziałaby się o wszystkim.
Pani Ravenclaw pomogła córce ubrać piękną, alabastrową suknię z bufiastymi rękawami i całym mnóstwem koronek. Na głowie umiejscowiła jej swój delikatny, srebrny diadem.
- Wiem, że się denerwujesz, ale wszystko będzie dobrze. Zaczynasz nowe życie, które będzie o wiele lepsze i cudowniejsze od tego, które miałaś do tej pory. Chodźmy – wyciągnęła w jej stronę rękę i pomogła jej zejść z małego, drewnianego stołeczka. Ravenclaw uśmiechnęła się nerwowo. W żołądku czuła nerwowy skurcz, ale był to skurcz radości. Przedtem chciała jednak porozmawiać ze Slytherinem. Musiała mieć to z głowy.
Znalazła go spacerującego z Rachel na skraju Zakazanego Lasu.
- Dobrze, że was widzę – wydyszała, przyciskając dłoń do szybko falującej piersi. – Zanim zacznie się ceremonia, chciałam z wami porozmawiać. Szykowałam się do tego już od bardzo wielu miesięcy. Rachel, my naprawdę tego nie chcieliśmy, Salazar bardzo cię kocha, a tylko to się liczy…
- Dowiem się wreszcie, co przede mną ukrywacie? – zapytała. W jej sercu gniew rósł z sekundy na sekundę. – Nie jestem głupia, widzę, że coś się dzieje. Słucham.
Slytherin wymienił z Ravenclaw szybkie, przerażone spojrzenie.
- Podczas wesela Helgi i Berengara za dużo wypiliśmy i… ja naprawdę nic z tego nie pamiętam, Salazar tak samo… spędziliśmy ze sobą noc, ale to było tylko raz, przysięgam, nie chcieliśmy tego. A potem, kiedy zrobiłam eliksir, żeby sprawdzić, kto jest ojcem Theodora i wyszło, że to Salazar… – urwała, bo blondynka zamachnęła się i uderzyła ją w twarz z głośnym trzaskiem. Ravenclaw chwyciła się za pulsujący bólem policzek, a oczy wypełniły jej się automatycznie łzami.
~*~
No i rozdział. Miał być tydzień temu, ale brat „Wiedźmina” zainstalował i jakoś tak wyszło… Prawda wyszła na jaw, więc kolejny odcinek będzie z akcją. Jeszcze tylko dwa lub trzy rozdziały i… epilog. Idę się uczyć na jutrzejszy sprawdzian z łaciny, a dedykacja znów dla Nelrinel, bo dzisiaj urodziny ma, sto lat :*