sobota, 23 października 2010

31. "Pozbędziemy się tej ciemnoty"

Powrót zaginionego brata przewrócił całe życie w zamku. Szczególnie boleśnie dostrzegła to wrażliwa Helga, której trudno było się przyzwyczaić do tego, że Berengar spędzał cały swój czas z Ulyssesem. Oczywiście, tłumaczył jej, że jego starszy brat zmienił się diametralnie, chciałby poznać jego nowy charakter, ale dziewczyna mimo wszystko czuła się odrzucona. Rowena starała się podnieść ją na duchu, ale jakoś mało obchodziły ją stosunki między braćmi. Sama zadurzona była ze wzajemnością w Lambercie, ale przynajmniej nie okazywała swojej ignorancji przyjaciółce.


- Czuję się strasznie niechciana – powiedziała jej pewnego dnia podczas śniadania. W Wielkiej Sali znajdowały się tylko one dwie.
- Musisz dać mu czas. Nie widział brata od lat, nic dziwnego, że jest nim zafascynowany – odpowiedziała jej Rowena już chyba dwudziesty raz w tym tygodniu z nieco znudzoną miną. – Jeśli nie dasz mu odrobiny wolności, zostawi cię.
Helga spłonęła rumieńcem.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Tak, jasne, a ja jestem Telimena, egipska tancerka – mruknęła Ravenclaw i ugryzła kawałek swojej kiełbaski, nadzianej na srebrny widelec. – To widać, że macie się ku sobie.
Ruda przygryzła dolną wargę i zamyśliła się. Faktycznie, czuła coś więcej niż tylko przyjaźń do Berengara, ale prędzej by wkroczyła sama nocą do Zakazanego Lasu pełnego agresywnych centaurów, niż mu to wyznała.


Zaczął zbliżać się wrzesień, co oznaczało, że należało przygotować gruntownie szkołę do przyjęcia uczniów. Przybyli czarodzieje, którzy mieli nauczać poszczególnych przedmiotów, rzucono na zamek takie zaklęcia, które uniemożliwić miały jakiejkolwiek czarnej magii przedostać się na teren Hogwartu.
Nadszedł dzień pierwszego września. Całe zamkowe błonia wypełniły karety pełne pierwszych uczniów, nerwowo rozglądających się i, od czasu do czasu, wymieniających jakieś uwagi. Była to całkowita mieszanina społeczeństwa. Byli bogaci i wyniośli, ale byli też i biedni, całkowicie zastraszeni, w ubogich, cienkich ubraniach. Nikt z nich nie musiał się martwić o wyposażenie i transport. Hogwart zafundował go tym najbiedniejszym, których nie stać było na pomoce szkolne, pergaminy i różdżki.

- Nie wiedziałam, że przybędzie ich aż tylu – Deborah wyjrzała przez okno w komnacie przystającej do Wielkiej Sali, wyglądające na błonia. Godryk był bardziej optymistycznie nastawiony. Z szerokim uśmiechem na ustach obserwował, jak zdenerwowani uczniowie zmierzają w stronę drzwi.
- To cudowne, że będziemy mogli im wszystkim pomóc. Będą mogli znaleźć pracę, nareszcie nauczą się prawidłowo wykorzystywać magię. Pozbędziemy się tej ciemnoty – rzekł.
Chwycił Deborah pod ramię i wprowadził do Wielkiej Sali, gdzie teraz znajdowały się cztery długie stoły, przy których mieli jadać uczniowie, kiedy już zostaną przydzieleni do poszczególnych domów.
Rowena wprowadziła jedenastolatków do jednej z klas na parterze. Było ich dość dużo, bo ponad czterdziestu, a wszyscy byli tak skrępowani, że wydobycie z nich jakikolwiek dźwięku graniczyło z cudem.
- Witajcie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – powitała ich z uśmiechem, próbując dodać im otuchy. – Wiem, że to wszystko jest dla was nowe. Ale może niektórzy z was słyszeli o innych szkołach poza Anglią, gdzie uczą magii takie dzieci jak wy. Chcemy otworzyć przed wami drzwi do lepszej przyszłości. Bardzo się cieszę, że wasi rodzice zaufali nam na tyle, by oddać was pod naszą opiekę. Cóż, za chwilę odbędzie się powitalna kolacja, ale najpierw, by was jakoś wszystkich podzielić na poszczególne klasy, będziecie musieli założyć tak zwaną Tiarę Przydziału, która już was pogrupuje. Są cztery klasy. Klasa Salazara Slytherina, Godryka Gryffindora, Helgi Hufflepuff i Roweny Ravenclaw. Ja jestem profesor Ravenclaw i będę was uczyć zaklęć. Myślę, że już jesteście gotowi, by przystąpić do ceremonii przydziału.


Wyszła z pomieszczenia i zaprowadziła uczniów do Wielkiej Sali. Ustawiła ich w rzędzie, twarzą do stołu nauczycielskiego, rozwinęła pergamin, na którym spisane miała imiona i nazwiska hogwartczyków, po czym wyczytała:
- Proszę o podejście Franka Abbota.
Z tłumu wyszedł najbardziej przerażony chłopiec, jakiego Rowena widziała w życiu. Miał mysie włosy, zapadnięte policzki i nie wyglądał na dziecko, wychowane w zamożnej rodzinie. Usiadł na stołku, wskazanym przez Rowenę i ubrał na głowę tiarę Godryka. Nie minęła minuta, kiedy szew tuż nad rondem rozpruł się, a kapelusz przemówił w magiczny sposób:
- Hufflepuff!
Frank Abbot usiadł przy stole wskazanym mu przez stojącą z uprzejmym uśmiechem obok Roweny Helgę. Miała ona wskazywać uczniom ich stoły i dodawać im otuchy.


Ogólnie ceremonia przydziału odbyła się w atmosferze nieprzyjemnego oczekiwania. Dzieci bały się i były skrępowane, a zwłaszcza już dziewczynki. Te, które pochodziły ze zwyczajnych, biednych rodzin, nauczone były, że nie mają takich samych praw, jak chłopcy. W ogóle tych uboższych było więcej. Rodzice wysłali ich tu pod pretekstem nauki, ale raczej woleli pozbyć się kolejnej gęby do nakarmienia. No i im tak bardzo nie zależało na synach i córkach. Ci bogatsi, mniej ufni, woleli pewnie poczekać rok, żeby sprawdzić, czy warto nowej szkole powierzyć swoje pociechy.

Po krótkim przemówieniu Salazara i oświadczeniu, że bankiet można już rozpocząć, na złotych talerzach pojawiły się takie potrawy, jakich ci biedniejsi nigdy w życiu nie widzieli. Przyjemnie było obserwować, jak wygłodzone dzieci nareszcie mogą się ogrzać i najeść. Najwięcej wątpliwości dotyczących nauczania dzieci miał jak zwykle Slytherin. Sam wiedział najlepiej, jak trudno jest zapanować nad rozpieszczonym jedenastolatkiem. Mimo wszystko bardzo się mylił, bo wystarczyło obserwować ich przez kilka dni by się dowiedzieć, że nawet ci najbardziej rozpieszczeni uczniowie zachowują się wzorowo. Oczywiście wiadome było, że chcą zrobić jak najlepsze pierwsze wrażenie, a ich prawdziwa natura wyjdzie z czasem. Ale póki co, jak stwierdził Godryk, im mniej szlabanów, tym lepiej.


Kiedy uczniowie, po zjedzeniu uroczystej kolacji, udali się do swoich dormitoriów, nauczyciele zebrali się, by wszystko omówić.
- To będzie bardzo trudna praca. Większość z nich zapewne nie potrafi czytać ani pisać. A przecież nie będziemy uczyć ich tylko magii – odezwał się jak zwykle z pesymistycznym twierdzeniem Salazar, na co Godryk przewrócił oczami.
- Ale za to będziemy mieć większą satysfakcję, jeśli już się nam uda ich czegoś nauczyć – wtrącił. – Będziemy musieli jakoś ustalić, kto z kim ma lekcje, skoro są cztery klasy, nie będziemy mogli uczyć ich wszystkich razem.


I tak przez cały wieczór uzgadniali, co i jak. Jak sprawić, żeby dzieci, których przecież nie dało się nauczyć wszystkiego, jeśli nie umiały czytać i pisać, nie miały trudniej od tych, które te umiejętności już nabyły. Mimo pozorów, najbardziej wątpliwym przedmiotem ze wszystkich było zielarstwo i opieka nad magicznymi stworzeniami, gdyż wymagało to wyjścia na błonia. Nie mogli oczywiście zabronić uczniom spędzać przerwy na zewnątrz, zamek był przecież chroniony przeróżnymi magicznymi zaklęciami, ale nadal istniało zagrożenie, że centaury wrócą i zechcą się zemścić. Tak samo było z goblinami. Ale, póki co, nie musieli się obawiać o bezpieczeństwo podopiecznych. No i mieli Ulyssesa, który mógł ich w każdej chwili obronić.


*


Siedziała w jednej z jaskiń, w szkockich górach, otoczona swoimi atrybutami do uprawiania magii. Od wielu lat nie widziała ludzi, dlatego trochę zdziczała i bez wątpienia zwariowała. Jej włosy, niegdyś koloru jasnego bzu, pokrywała gruba warstwa brudu, dlatego teraz już nikt by nie odgadł, jaką barwę mają teraz. Ubrana w lśniące, kolorowe szaty, siedziała po środku jaskini, zajmowała się odczytywaniem przyszłości z kryształowej kuli. Jej ciało pokrywały tatuaże przedstawiające dziwne symbole.


Wrzuciła w płomienie ogniska garść dziwnych, ususzonych roślin. Buchnął fioletowy dym, a w ogniu zobaczyła jakieś kształty. Coś z tego musiała wyczytać, bo zerwała się z przerażeniem i podbiegła do wejścia jaskini i utkwiła wzrok w jakimś punkcie. Konkretniej w zamku za lasem, majaczącym w oddali. Widać było światła, palące się w oknach. Znała tę starą przepowiednie. Sama nie była jej autorką, nie. W jej rodzinie było wielu jasnowidzów, nie wszyscy prawdziwi, ale jej babka wypowiedziała w jej obecności, już wiele lat temu, pewne stare proroctwo. Musiała zejść z gór, swojego odwiecznego mieszkania, żeby zapobiec katastrofie, która groziła czarodziejom na całym świecie. Musiała ostrzec mieszkańców zamku…


~*~


Długo już nie pisałam, ale jakoś brakowało mi pomysłów. No i ta nauka… To po prostu koszmar. Rozdział miałam publikować wczoraj, ale nie miałam Internetu. Zmieniłam szablon i pewnie go przez pewien czas zostawię. No, mam nadzieję, że się podobało, o ile to ktoś przeczyta. Dedykacja dla Jolievin :*