Na tle jasnoniebieskiego, porannego nieba pojawiła się czarna plamka, coraz bardziej zbliżająca się w stronę zamku. Kiedy była już bardzo blisko, przez chwilę unosiła się przed niektórymi oknami, aż przysiadła na wąskim, drewnianym parapecie i zastukała w szybę dziobem.
Rowena wzdrygnęła się i otworzyła oczy. Do okna dobijała się wielka, nastroszona od zimna sowa. Ravenclaw wstała, żeby otworzyć okno. Kiedy to zrobiła, sowa wleciała do środka, wylądowała na stole i wyciągnęła w kierunku Roweny nóżkę, do której był przymocowany list. Czarnowłosa odwiązała go i rozerwała kopertę. W środku był kawałek zapisanego pergaminu.
Kochana Roweno
Długo zastanawiałam się, gdzie mogłaś się udać. W końcu doszłam do wniosku, że jesteś w zamku swojego ojca. Długo broniłam ci wiedzy na temat Twojej rodziny. Przepraszam. Ale żeby zaraz uciekać? Bardzo martwię się o Ciebie, proszę, żebyś dała mi jakiś znak życia.
mama
Rowena poczuła jednocześnie skurcz w żołądku i rozkoszne ciepło, rozlewające się po nim. Drżącymi rękami wyciągnęła kartkę pergaminu, umoczyła koniuszek pióra w atramencie i zaczęła pisać.
Mamo –
Nie mogę powiedzieć Ci tego wszystkiego, co bym chciała. Tak, jestem w zamku mojego ojca, który teraz nazywa się Hogwart. Ale nie uciekłam, po prostu z Salazarem odeszliśmy, by zrealizować plany. Chcieliśmy stworzyć szkołę, w której uczono by młode czarownice i czarodziejów magii. Bardzo byśmy chcieli, żebyś tu przybyła i została naszą nauczycielką.
Rowena
Przywiązała do nóżki cierpliwie czekającej sowy list, podeszła do okna i wyrzuciła ją na zewnątrz. Przez kilka minut obserwowała szybko niknącą sowę na tle jaśniejącego nieba. Gdy zniknęła już jej z oczu, Ravenclaw nalała sobie wody do miski, żeby się umyć. Skoro już była rozbudzona, nie było sensu kłaść się z powrotem do łóżka.
Przed śniadaniem Rowena wybrała się na zwiedzanie tej części zamku, której jeszcze nie widziała. Bardzo chciała znaleźć swój pokój, to pragnienie utkwiło z tyłu jej głowy, ale jakoś nigdy nie miała okazji, by to pragnienie zrealizować.
Wdrapała się po schodach na siódme piętro. Trochę zmęczyła ją ta wędrówka.
Będę musiała je jakoś zaczarować, pomyślałam opierając się o gobelin z tańczącymi trollami. Był to jakiś dziwny taniec. Obserwowała go przez chwilę, zastanawiając się usilnie, gdzie się znajduje droga do jej pokoju.
Nagle rozległ się cichy trzask, a jej oczom ukazały się Łądne, dębowe drzwi. Zaintrygowana, otworzyła je i zajrzała do środka. Okazało się, że jest to wąski korytarz. Serce tłukło się jej ze zdenerwowania w piersiach, mimo to weszła do środka. Szła przez kilka minut. W końcu zobaczyła kolejne drzwi. Otworzyła je. Było to wyjście z korytarza. Rozejrzała się i zobaczyła, że jest w zupełnie innej części zamku.
Poczuła skurcz w żołądku, kiedy zobaczyła mahoniowe, lśniące drzwi z przybitą do nich żelazną tabliczką z wygrawerowanym imieniem: Rowena.
Ravenclaw otworzyła drzwi różdżką. Był to duży, jasny pokój z wielkim oknem. Prawie wszystko było tam niebieskie. Ciężkie zasłony, haftowana narzuta na łóżko, dywan, jedwabne tapety… Na suficie namalowane były też gwiazdki. Wszystkie zabawki, meble, rzeczy osobiste, pokrywała gruba warstwa kurzu. Kiedy Rowena postawiła stopę na dywanie, wzbiły się z niego jego tumany. Podeszła do okna. Wychodziło na góry. Latem musiał być na nie stąd piękny widok. Rowena zaczęła się zastanawiać, dlaczego zły wuj nie zlikwidował tego pokoju, skoro tak nienawidził jej rodziny.
Została tam dłużej, niż się spodziewała. Kiedy wróciła do Wielkiej Sali na śniadanie, reszta przyglądała się jej z niepokojem.
- Gdzie byłaś? – zapytała nieśmiało Helga.
- Odnalazłam bardzo dziwny pokój, który, na moje życzenie, zmienił się w korytarz – wyjaśniła. Nie chciała dzielić się z nikim tym, co jeszcze odkryła.
Usiadła do stołu i zabrała się za swoją zimną już owsiankę.
*
Po południu przybył kupiec, chętny do nabycia stu wygodnych foteli, obitych najwyższej klasy skórą. Zapłacił za czterysta galeonów, co założyciele przyjęli z ulgą, bo złoto szybko się kończyło, a fotele blokowały cały korytarz na pierwszym piętrze.
Kiedy oderwano już wszystkie śmiesznie wytworne wykładziny, ukazały się oczom wszystkim całkiem ładne, kamienne podłogi. Na korytarzach rozstawiono zbroje, już wypucowane i wypolerowane, a Rowena zaczarowała je tak, by mogły się poruszać. Temu wszystkiemu przyglądały się postacie z obrazów, których postanowiono nie ściągać. Dodawały zamkowi elegancji i ożywiały jego martwe, surowe mury.
Tydzień później, kiedy śniegi stopniały już prawie całkowicie, do zamku zaczęli przybywać czarodzieje. Okazało się, że Hogwart stał się już całkiem sławny, a coraz więcej osób zaczyna rozważać wysłanie swoich dzieci do szkoły.
- Postanowiliśmy przyjmować dzieci od jedenastego roku życia – mówił Godryk rodzinie Karkarow. – Wtedy zdolności magiczne są najbardziej aktywne i gotowe do pielęgnowania.
Coraz więcej ludzi interesowało się szkołą, a pierwsze zapisy zostały już złożone. Rowenie jednak nie bardzo podobała się popularność Hogwartu.
- Rozumiem, że potrzebujemy trochę rozgłosu – powiedziała. – Ale przecież im go więcej, tym więcej też negatywnych opinii. Może robimy coś niezgodnego z prawem?
- Och, zawsze widzisz tylko najczarniejsze strony życia, kochanie – prychnęła Deborah.
*
Kilka dni później do wioski przyjechała nowa osoba. Tam zwykle pojawiały się nowe twarze, dlatego nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. Wynajęła ona pokój w Jednej Miotle i przez kolejny tydzień cały czas tylko w nim przesiadywała, wpatrując się w majaczący w oddali zamek. Tyle tam było wspomnień, zarówno radosnych, jak i smutnych…
Miała piękną, białą suknię, obszytą drogimi koronkami. Na głowie lśnił jej srebrny, rodzinny diadem. Ale nie liczył się teraz ani strój, ani diadem, ani miejsce. Ważny był tylko ten dzień, to wydarzenie.
Była już w połowie drogi do różanego łuku, gdzie czekała na nią jej przyszłość. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna ubrany w białą, odświętną szatę. W małej kieszonce na piersiach włożoną miał białą różę.
Ksiądz, stary już i pomarszczony, podniósł trzęsącymi się rękami wielką księgę i zaczął czytać:
- Zebraliśmy się tu wszyscy, by uczcić związek małżeński Augusta Johna Ravenclawa i Anastasii Mary Bones. Czy ktoś obecny na sali ma jakieś obawy, że ten związek ma zostać zawarty?
Nikt się nie odezwał. Mężczyźni utkwili wzrok w księdzu, kobiety ocierały nerwowo oczy haftowanymi chusteczkami z drogich jedwabi.
- Czy ty, Auguscie bierzesz sobie Anastasię za żonę? Przyrzekasz być jej wiernym, w zdrowiu i chorobie, szczęściu i nieszczęściu, w bogactwie i w biedzie? – podjął ksiądz.
- Tak.
Wsunął złotą obrączkę na palec panny młodej.
- Czy ty, Anastasio bierzesz sobie za męża Augusta? Przyrzekasz być mu wierną w zdrowiu i chorobie, szczęściu i nieszczęściu, w bogactwie i w biedzie? – zapytał ją ksiądz.
- Tak.
Teraz ona włożyła na palec swojemu przyszłemu mężowi obrączkę. Gdy to uczyniła, duchowny rzekł:
- Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela. Zostaliście na zawsze złączeni świętym więzłem małżeńskim. Możesz pocałować pannę młodą.
August uniósł welon swojej żony…
Zamknęła oczy, ale łzy zdążyły już spłynąć jej po twarzy.
~*~
Nie pisałam ponad miesiąc, ale to wina szkoły. Bardzo dużo poprawek miałam. Ale są już wakacje, więc rozdziały będą częściej. A no właśnie. Nie będę już publikować tylko w niedziele. Teraz rozdziały mogę dodać w każdej chwili. I przepraszam za tę scenę ślubu. Byłam na weselu tylko raz w życiu. Dedykacja dla Elizabeth Schmitt :*
Rowena wzdrygnęła się i otworzyła oczy. Do okna dobijała się wielka, nastroszona od zimna sowa. Ravenclaw wstała, żeby otworzyć okno. Kiedy to zrobiła, sowa wleciała do środka, wylądowała na stole i wyciągnęła w kierunku Roweny nóżkę, do której był przymocowany list. Czarnowłosa odwiązała go i rozerwała kopertę. W środku był kawałek zapisanego pergaminu.
Kochana Roweno
Długo zastanawiałam się, gdzie mogłaś się udać. W końcu doszłam do wniosku, że jesteś w zamku swojego ojca. Długo broniłam ci wiedzy na temat Twojej rodziny. Przepraszam. Ale żeby zaraz uciekać? Bardzo martwię się o Ciebie, proszę, żebyś dała mi jakiś znak życia.
mama
Rowena poczuła jednocześnie skurcz w żołądku i rozkoszne ciepło, rozlewające się po nim. Drżącymi rękami wyciągnęła kartkę pergaminu, umoczyła koniuszek pióra w atramencie i zaczęła pisać.
Mamo –
Nie mogę powiedzieć Ci tego wszystkiego, co bym chciała. Tak, jestem w zamku mojego ojca, który teraz nazywa się Hogwart. Ale nie uciekłam, po prostu z Salazarem odeszliśmy, by zrealizować plany. Chcieliśmy stworzyć szkołę, w której uczono by młode czarownice i czarodziejów magii. Bardzo byśmy chcieli, żebyś tu przybyła i została naszą nauczycielką.
Rowena
Przywiązała do nóżki cierpliwie czekającej sowy list, podeszła do okna i wyrzuciła ją na zewnątrz. Przez kilka minut obserwowała szybko niknącą sowę na tle jaśniejącego nieba. Gdy zniknęła już jej z oczu, Ravenclaw nalała sobie wody do miski, żeby się umyć. Skoro już była rozbudzona, nie było sensu kłaść się z powrotem do łóżka.
Przed śniadaniem Rowena wybrała się na zwiedzanie tej części zamku, której jeszcze nie widziała. Bardzo chciała znaleźć swój pokój, to pragnienie utkwiło z tyłu jej głowy, ale jakoś nigdy nie miała okazji, by to pragnienie zrealizować.
Wdrapała się po schodach na siódme piętro. Trochę zmęczyła ją ta wędrówka.
Będę musiała je jakoś zaczarować, pomyślałam opierając się o gobelin z tańczącymi trollami. Był to jakiś dziwny taniec. Obserwowała go przez chwilę, zastanawiając się usilnie, gdzie się znajduje droga do jej pokoju.
Nagle rozległ się cichy trzask, a jej oczom ukazały się Łądne, dębowe drzwi. Zaintrygowana, otworzyła je i zajrzała do środka. Okazało się, że jest to wąski korytarz. Serce tłukło się jej ze zdenerwowania w piersiach, mimo to weszła do środka. Szła przez kilka minut. W końcu zobaczyła kolejne drzwi. Otworzyła je. Było to wyjście z korytarza. Rozejrzała się i zobaczyła, że jest w zupełnie innej części zamku.
Poczuła skurcz w żołądku, kiedy zobaczyła mahoniowe, lśniące drzwi z przybitą do nich żelazną tabliczką z wygrawerowanym imieniem: Rowena.
Ravenclaw otworzyła drzwi różdżką. Był to duży, jasny pokój z wielkim oknem. Prawie wszystko było tam niebieskie. Ciężkie zasłony, haftowana narzuta na łóżko, dywan, jedwabne tapety… Na suficie namalowane były też gwiazdki. Wszystkie zabawki, meble, rzeczy osobiste, pokrywała gruba warstwa kurzu. Kiedy Rowena postawiła stopę na dywanie, wzbiły się z niego jego tumany. Podeszła do okna. Wychodziło na góry. Latem musiał być na nie stąd piękny widok. Rowena zaczęła się zastanawiać, dlaczego zły wuj nie zlikwidował tego pokoju, skoro tak nienawidził jej rodziny.
Została tam dłużej, niż się spodziewała. Kiedy wróciła do Wielkiej Sali na śniadanie, reszta przyglądała się jej z niepokojem.
- Gdzie byłaś? – zapytała nieśmiało Helga.
- Odnalazłam bardzo dziwny pokój, który, na moje życzenie, zmienił się w korytarz – wyjaśniła. Nie chciała dzielić się z nikim tym, co jeszcze odkryła.
Usiadła do stołu i zabrała się za swoją zimną już owsiankę.
*
Po południu przybył kupiec, chętny do nabycia stu wygodnych foteli, obitych najwyższej klasy skórą. Zapłacił za czterysta galeonów, co założyciele przyjęli z ulgą, bo złoto szybko się kończyło, a fotele blokowały cały korytarz na pierwszym piętrze.
Kiedy oderwano już wszystkie śmiesznie wytworne wykładziny, ukazały się oczom wszystkim całkiem ładne, kamienne podłogi. Na korytarzach rozstawiono zbroje, już wypucowane i wypolerowane, a Rowena zaczarowała je tak, by mogły się poruszać. Temu wszystkiemu przyglądały się postacie z obrazów, których postanowiono nie ściągać. Dodawały zamkowi elegancji i ożywiały jego martwe, surowe mury.
Tydzień później, kiedy śniegi stopniały już prawie całkowicie, do zamku zaczęli przybywać czarodzieje. Okazało się, że Hogwart stał się już całkiem sławny, a coraz więcej osób zaczyna rozważać wysłanie swoich dzieci do szkoły.
- Postanowiliśmy przyjmować dzieci od jedenastego roku życia – mówił Godryk rodzinie Karkarow. – Wtedy zdolności magiczne są najbardziej aktywne i gotowe do pielęgnowania.
Coraz więcej ludzi interesowało się szkołą, a pierwsze zapisy zostały już złożone. Rowenie jednak nie bardzo podobała się popularność Hogwartu.
- Rozumiem, że potrzebujemy trochę rozgłosu – powiedziała. – Ale przecież im go więcej, tym więcej też negatywnych opinii. Może robimy coś niezgodnego z prawem?
- Och, zawsze widzisz tylko najczarniejsze strony życia, kochanie – prychnęła Deborah.
*
Kilka dni później do wioski przyjechała nowa osoba. Tam zwykle pojawiały się nowe twarze, dlatego nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. Wynajęła ona pokój w Jednej Miotle i przez kolejny tydzień cały czas tylko w nim przesiadywała, wpatrując się w majaczący w oddali zamek. Tyle tam było wspomnień, zarówno radosnych, jak i smutnych…
Miała piękną, białą suknię, obszytą drogimi koronkami. Na głowie lśnił jej srebrny, rodzinny diadem. Ale nie liczył się teraz ani strój, ani diadem, ani miejsce. Ważny był tylko ten dzień, to wydarzenie.
Była już w połowie drogi do różanego łuku, gdzie czekała na nią jej przyszłość. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna ubrany w białą, odświętną szatę. W małej kieszonce na piersiach włożoną miał białą różę.
Ksiądz, stary już i pomarszczony, podniósł trzęsącymi się rękami wielką księgę i zaczął czytać:
- Zebraliśmy się tu wszyscy, by uczcić związek małżeński Augusta Johna Ravenclawa i Anastasii Mary Bones. Czy ktoś obecny na sali ma jakieś obawy, że ten związek ma zostać zawarty?
Nikt się nie odezwał. Mężczyźni utkwili wzrok w księdzu, kobiety ocierały nerwowo oczy haftowanymi chusteczkami z drogich jedwabi.
- Czy ty, Auguscie bierzesz sobie Anastasię za żonę? Przyrzekasz być jej wiernym, w zdrowiu i chorobie, szczęściu i nieszczęściu, w bogactwie i w biedzie? – podjął ksiądz.
- Tak.
Wsunął złotą obrączkę na palec panny młodej.
- Czy ty, Anastasio bierzesz sobie za męża Augusta? Przyrzekasz być mu wierną w zdrowiu i chorobie, szczęściu i nieszczęściu, w bogactwie i w biedzie? – zapytał ją ksiądz.
- Tak.
Teraz ona włożyła na palec swojemu przyszłemu mężowi obrączkę. Gdy to uczyniła, duchowny rzekł:
- Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela. Zostaliście na zawsze złączeni świętym więzłem małżeńskim. Możesz pocałować pannę młodą.
August uniósł welon swojej żony…
Zamknęła oczy, ale łzy zdążyły już spłynąć jej po twarzy.
~*~
Nie pisałam ponad miesiąc, ale to wina szkoły. Bardzo dużo poprawek miałam. Ale są już wakacje, więc rozdziały będą częściej. A no właśnie. Nie będę już publikować tylko w niedziele. Teraz rozdziały mogę dodać w każdej chwili. I przepraszam za tę scenę ślubu. Byłam na weselu tylko raz w życiu. Dedykacja dla Elizabeth Schmitt :*