Nie minęły nawet dobrze dwa dni, a reszta domowników zauważyła u Slytherina bardzo dużą zmianę. Po pierwsze nie był już tak wulgarny dla skrzatów domowych, w stosunku do Godryka nie był tak lekceważący, o wiele więcej rozmawiał z Helgą, co do Roweny był o wiele bardziej uprzejmy, a z Rachel był w co najmniej przyjacielskich stosunkach. Ravenclaw obserwowała jego dziwne zachowanie z nieukrywanym niepokojem.
- Zrobiłam z niego potwora – powiedziała pewnego dnia do Godryka, patrząc jak Slytherin pomaga powiesić Heldze ogromny portret łucznika na ścianie na pierwszym piętrze na korytarzu niedaleko łazienki.
- Albo raczej maniaka pomocy – odparł Gryffindor. – Chociaż szczerze mówiąc, wolę tego nowego radosnego Salazara, niż starego mrukliwego ponuraka. Co mu powiedziałaś?
- Nie takiego – Rowena wzruszyła ramionami. – Powiedziałam, że jest irytujący i nie będziemy wszyscy dłużej znosić jego humorów.
- Mogłaś dodać, że zachowuje się jak dziecko, któremu matka złoiła tyłek. Ale to też było dobre. No nic, ja wracam do pracy.
Wyciągnął różdżkę i zbiegł do lochów, gdzie musiał przekopać się przez całe komnaty szaf z niebezpiecznymi, duszącymi szatami.
Kiedy nadszedł styczeń, w holu było tak dużo nieprzydatnych dla szkoły rzeczy, że z trudem można się było dostać do Wielkiej Sali i drzwi wyjściowych.
W tych czasach ludzie nie organizowali urodzin. Nie było to ważne wydarzenie. Komuś przybywało lat, robił się starszy, nic wielkiego. Nie było czego świętować. Jednak mieszkańcy Hogwartu postanowili, wbrew panującym przekonaniom, urządzić dla Helgi przyjęcie niespodziankę. Trzymano ją z dala od Wielkiej Sali, gdzie miało się ono odbyć. Jadano przez to w pomieszczeniu przystającym do Wielkiej Sali. Wszystko po to, aby Helga nie dowiedziała się. Salazar zaczynał marudzić.
- To jakaś głupota – oświadczył, kiedy przedzierał się z Roweną i Godrykiem (Rachel została w zamku, żeby pilnować Helgi) przez las w poszukiwaniu drewna. – Oczywiście, Helga staje się dorosła i w ogóle… ale to chyba jest zbyt nieprzyzwoite.
Rowena popatrzyła na niego krzywo.
- Odezwał się ten przyzwoity – zadrwiła. – A ja uważam, że to bardzo dobry pomysł.
- Bo był twój – mruknął Slytherin, po czym wzdrygnął się, podskoczył i zaklął głośno: – Cholera! Wlazłem w gówno!
Godryk ryknął śmiechem, aż ptaki poderwały się do lotu, obsypując ich śniegiem. Rowena też zaczęła się śmiać. Oboje, kiedy już zaczęli, nie mogli przestać. Salazar klął płynnie, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu różdżki.
- Chłoszczyć.
Odchody zniknęły z podeszwy jego skórzanego buta. Slytherin obrzucił rozdeptane fekalia pogardliwym spojrzeniem.
- Jakie zwierze mogło walnąć takie gówno? – zapytał z mocno brzmiącym w głosie niedowierzaniem.
- Może jednorożec? – mruknęła Ravenclaw, ocierając łzy śmiechu z policzków.
- Nie, to był raczej…
Gryffindor urwał, nasłuchując ze skupioną miną. Rowena rozejrzała się niepewnie i chwyciła bezwiednie rękaw Slytherina.
- Co się…? – zapytała już naprawdę przerażona, ale Godryk uciszył ją gestem ręki.
Nagle rozległ się tętent kopyt, jakieś dzikie okrzyki i głuche dudnienie, nieubłagalnie zbliżające się do poszukiwaczy drewna. W pewnej chwili zalał ich deszcz strzał.
Rowena wrzasnęła i zakryła głowę ramionami, Salazar rzucił się, by ją zasłonić; tylko Gryffindor okazał odrobinę zdrowego rozsądku i wyczarował nad nimi mglistą tarczę. Strzały, które w nią trafiły, połamały się i zsunęły na wilgotny śnieg.
Sprawcami tej małej paniki okazały się centaury. Całe wielkie stado centaurów, nerwowo drących ziemię kopytami i parskającymi w typowo zwierzęcy sposób. Nie wyglądały na przyjaźnie nastawione.
- Kim jesteście? – zapytał złotowłosy centaur, groźnie napinając łuk w ich stronę.
Godryk bardzo szybko ocenił sytuację; sądząc po ich niewyraźnych minach lepiej było nie likwidować tarczy ochronnej.
- Mieszkamy w tym zamku – odpowiedział Gryffindor. – Nazywa się Hogwart.
- Hogwart? – powtórzył najważniejszy z centaurów.
- To szkoła magii – wyjaśnił.
Centaury prychnęły buntowniczo.
- Nie widzieliśmy żadnych dzieci – rzekł złotowłosy. – No, oprócz was.
Całe stado parsknęło rżącym śmiechem, a najstarszy z nich dodał:
- Oddalcie się z naszej puszczy, a nic wam się nie stanie.
- To nie jest wasza puszcza – powiedział buntowniczym tonem Godryk, a Rowena pisnęła cicho za jego plecami.
- Blair, przecież mamy zasady! – odezwał się śnieżnobiały centaur. – To już dorośli czarodzieje, a wiesz, co robimy z intruzami. Poza tym już są bezczelni.
Przywódca stada przez chwilę nerwowo grzebał w ziemi kopytem, mieszając cienką warstwę wilgotnego śniegu ze zmrożoną ściółką, po czym napiął łuk i ryknął dziko. Centaury zrobiły to samo i deszcz strzał znów zasypał trójkę czarodziejów. Salazar chwycił Rowenę za rękę, Godryka za kołnierz i rzucił się do ucieczki, bo Gryffindor wyciągał już miecz, gotów do walki.
Centaury pognały za nimi, klnąc ile sił w płucach i strzelając w intruzów strzałami, aż powietrze świstało.
Byli już prawie na błoniach, kiedy pół-konie zatrzymały się gwałtownie, rycząc ze złości. Jednak założyciele Hogwartu nadal biegli, jakby się obawiali, że coś im się odwidzi. Wypadli z lasu i zatrzymali się, dysząc ciężko.
Ostatnia strzała śmignęła w ich stronę, niestety nie chybiając. Trafiła Slytherina prosto w plecy. On zachwiał się i opadł na twarz, jakby stracił władzę w nogach. Krew zalśniła szkarłatem na śniegu.
~*~
To chyba najkrótszy rozdział, jaki napisałam w życiu. Ale nie mam ani czasu, ani pomysłów, za tydzień mam egzaminy. W ogóle nie wiem nawet, czy doprowadzę to opowiadanie do końca, ale jeszcze nic nie jest przesądzone. Dedykacja dla Olki :*
- Zrobiłam z niego potwora – powiedziała pewnego dnia do Godryka, patrząc jak Slytherin pomaga powiesić Heldze ogromny portret łucznika na ścianie na pierwszym piętrze na korytarzu niedaleko łazienki.
- Albo raczej maniaka pomocy – odparł Gryffindor. – Chociaż szczerze mówiąc, wolę tego nowego radosnego Salazara, niż starego mrukliwego ponuraka. Co mu powiedziałaś?
- Nie takiego – Rowena wzruszyła ramionami. – Powiedziałam, że jest irytujący i nie będziemy wszyscy dłużej znosić jego humorów.
- Mogłaś dodać, że zachowuje się jak dziecko, któremu matka złoiła tyłek. Ale to też było dobre. No nic, ja wracam do pracy.
Wyciągnął różdżkę i zbiegł do lochów, gdzie musiał przekopać się przez całe komnaty szaf z niebezpiecznymi, duszącymi szatami.
Kiedy nadszedł styczeń, w holu było tak dużo nieprzydatnych dla szkoły rzeczy, że z trudem można się było dostać do Wielkiej Sali i drzwi wyjściowych.
W tych czasach ludzie nie organizowali urodzin. Nie było to ważne wydarzenie. Komuś przybywało lat, robił się starszy, nic wielkiego. Nie było czego świętować. Jednak mieszkańcy Hogwartu postanowili, wbrew panującym przekonaniom, urządzić dla Helgi przyjęcie niespodziankę. Trzymano ją z dala od Wielkiej Sali, gdzie miało się ono odbyć. Jadano przez to w pomieszczeniu przystającym do Wielkiej Sali. Wszystko po to, aby Helga nie dowiedziała się. Salazar zaczynał marudzić.
- To jakaś głupota – oświadczył, kiedy przedzierał się z Roweną i Godrykiem (Rachel została w zamku, żeby pilnować Helgi) przez las w poszukiwaniu drewna. – Oczywiście, Helga staje się dorosła i w ogóle… ale to chyba jest zbyt nieprzyzwoite.
Rowena popatrzyła na niego krzywo.
- Odezwał się ten przyzwoity – zadrwiła. – A ja uważam, że to bardzo dobry pomysł.
- Bo był twój – mruknął Slytherin, po czym wzdrygnął się, podskoczył i zaklął głośno: – Cholera! Wlazłem w gówno!
Godryk ryknął śmiechem, aż ptaki poderwały się do lotu, obsypując ich śniegiem. Rowena też zaczęła się śmiać. Oboje, kiedy już zaczęli, nie mogli przestać. Salazar klął płynnie, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu różdżki.
- Chłoszczyć.
Odchody zniknęły z podeszwy jego skórzanego buta. Slytherin obrzucił rozdeptane fekalia pogardliwym spojrzeniem.
- Jakie zwierze mogło walnąć takie gówno? – zapytał z mocno brzmiącym w głosie niedowierzaniem.
- Może jednorożec? – mruknęła Ravenclaw, ocierając łzy śmiechu z policzków.
- Nie, to był raczej…
Gryffindor urwał, nasłuchując ze skupioną miną. Rowena rozejrzała się niepewnie i chwyciła bezwiednie rękaw Slytherina.
- Co się…? – zapytała już naprawdę przerażona, ale Godryk uciszył ją gestem ręki.
Nagle rozległ się tętent kopyt, jakieś dzikie okrzyki i głuche dudnienie, nieubłagalnie zbliżające się do poszukiwaczy drewna. W pewnej chwili zalał ich deszcz strzał.
Rowena wrzasnęła i zakryła głowę ramionami, Salazar rzucił się, by ją zasłonić; tylko Gryffindor okazał odrobinę zdrowego rozsądku i wyczarował nad nimi mglistą tarczę. Strzały, które w nią trafiły, połamały się i zsunęły na wilgotny śnieg.
Sprawcami tej małej paniki okazały się centaury. Całe wielkie stado centaurów, nerwowo drących ziemię kopytami i parskającymi w typowo zwierzęcy sposób. Nie wyglądały na przyjaźnie nastawione.
- Kim jesteście? – zapytał złotowłosy centaur, groźnie napinając łuk w ich stronę.
Godryk bardzo szybko ocenił sytuację; sądząc po ich niewyraźnych minach lepiej było nie likwidować tarczy ochronnej.
- Mieszkamy w tym zamku – odpowiedział Gryffindor. – Nazywa się Hogwart.
- Hogwart? – powtórzył najważniejszy z centaurów.
- To szkoła magii – wyjaśnił.
Centaury prychnęły buntowniczo.
- Nie widzieliśmy żadnych dzieci – rzekł złotowłosy. – No, oprócz was.
Całe stado parsknęło rżącym śmiechem, a najstarszy z nich dodał:
- Oddalcie się z naszej puszczy, a nic wam się nie stanie.
- To nie jest wasza puszcza – powiedział buntowniczym tonem Godryk, a Rowena pisnęła cicho za jego plecami.
- Blair, przecież mamy zasady! – odezwał się śnieżnobiały centaur. – To już dorośli czarodzieje, a wiesz, co robimy z intruzami. Poza tym już są bezczelni.
Przywódca stada przez chwilę nerwowo grzebał w ziemi kopytem, mieszając cienką warstwę wilgotnego śniegu ze zmrożoną ściółką, po czym napiął łuk i ryknął dziko. Centaury zrobiły to samo i deszcz strzał znów zasypał trójkę czarodziejów. Salazar chwycił Rowenę za rękę, Godryka za kołnierz i rzucił się do ucieczki, bo Gryffindor wyciągał już miecz, gotów do walki.
Centaury pognały za nimi, klnąc ile sił w płucach i strzelając w intruzów strzałami, aż powietrze świstało.
Byli już prawie na błoniach, kiedy pół-konie zatrzymały się gwałtownie, rycząc ze złości. Jednak założyciele Hogwartu nadal biegli, jakby się obawiali, że coś im się odwidzi. Wypadli z lasu i zatrzymali się, dysząc ciężko.
Ostatnia strzała śmignęła w ich stronę, niestety nie chybiając. Trafiła Slytherina prosto w plecy. On zachwiał się i opadł na twarz, jakby stracił władzę w nogach. Krew zalśniła szkarłatem na śniegu.
~*~
To chyba najkrótszy rozdział, jaki napisałam w życiu. Ale nie mam ani czasu, ani pomysłów, za tydzień mam egzaminy. W ogóle nie wiem nawet, czy doprowadzę to opowiadanie do końca, ale jeszcze nic nie jest przesądzone. Dedykacja dla Olki :*